Rozdział 2
"Przystojniak na Brooklynie"
Wszystkie ulice na
Brooklynie wyglądały tak samo. Szerokie ulice otoczone były burymi
szeregówkami. Ceglane ściany, niektórych domów oszpecone zostały amatorskim
rysunkami grafity. Na brukowym chodniku w odległości paru metrów od siebie
rosły gołe drzewa. Na schodach kamienic siedziały dzieci grając w gry planszowe
i skacząc na skakance. Starsze panie zamiatały ganki, jednocześnie rozglądając
się za nowym tematem plotek. A ludzie biegali w najnowszych butach, z gadżetami
mierzącymi ilość kroków zupełnie, jakby robili to wyłącznie na pokaz. Wysiadłam
z samochodu pana Jacksona i skierowałam się w stronę białej kamienicy. Wchodziłam
po schodach na drugie piętro białej kamienicy wskakując po dwa schodki. Pod
naciskiem moich stóp delikatnie skrzypiały. Od ścian ciągnęło nieprzyjemnym
chłodem, a w powietrzu unosił się delikatny zapach wilgoci i cynamonu.
Stanęłam przed mieszkaniem
numer 4 i otworzyłam drzwi. Mama nigdy ich nie zmykała, gdy była w domu. W
pewien sposób była strasznie naiwna. Po przekroczeniu progu poczułam zapach
wanilii i palonego cukru. Przeszłam przez hol ozdobiony białymi markizami.
Kuchnia urządzona była w starym stylu. Kremowe szafki przylegały do każdej ze
ścian. Na drewnianym parkiecie leżał puchowy dywan. Przy wysepce na środku
stały trzy krzesła. Rzuciłam na jedno plecak, a sama usiadłam przy drugim
kładąc na stole futerał. Mama stała przy blacie w czerwonym fartuszku w białe
misie. W ręku trzymała miskę mieszając coś zamaszyście. Długie blond włosy
upięła pałeczkami od ryżu w koka. Z
pełnych ust wystawał koniuszek języka, świadczący o jej wielkim skupieniu.
Smukła postura nachylała się nad książką kucharską. Spojrzałam na siebie i znów
na nią. Ludzie mówią, że jesteśmy niesamowicie podobne. Oby dwie mamy długie
blond włosy, chude ramiona i szczupłe nogi. Jedyne co nas różniło to styl
poruszania się. Moja mama kroczyła z gracją stawiając stopy w jednej linii, ja
szłam potykając się na prostej drodze. Słysząc mnie podniosła głowę i
uśmiechnęła.
-Cześć miśku- pocałowała mnie w policzek.
-No hej- mruknęłam opierając brodę na dłoni- co robisz?
Rzuciłam mi pobieżne spojrzenie nie przestając mieszać
składników.
-Ciasteczka kokosowe, a Ty co dzisiaj robiłaś, że nie mogłaś
się spotkać z Georgem?
Zbladłam, a moje serce zaczęło bić szybciej. Miałam małą
nadzieję, że George nie zadzwonił do niej. Przeliczyłam się, a teraz co miałam
jej powiedzieć? Zostałam pozbawiona przytomności, wywieziona za miasto i
przetrzymywana przez bandę wariatów w obozie pełnym małoletnich zabójców? Nie
sądzę, by była w stanie mi uwierzyć.
-Pomagałam koledze we francuskim- palnęłam pierwsze co
przyszło mi do głowy nakręcając pasmo włosów na palec. Mama natychmiast
porzuciła srogą minę nachylając się w moją stronę.
-Przystojny?- zapytała.
-Co? Nie!- zaprzeczyłam gwałtownie. Nigdy w życiu, by mi nie
przyszło do głowy, że moja mama pomyślałaby, że to randka- co Ci znowu do głowy
przyszło?
-No wiesz słoneczko.. – zaczęła wracając do swojego zajęcia-
Masz już 16-naście lat, a jeszcze nigdy nie miałaś chłopaka.
-Mamo!- jęknęłam oburzona.
-Moja koleżanka ma bardzo miłego syna w twoim wieku. Adam
jest naprawdę uroczym chłopakiem, pamiętasz go? W dzieciństwie bawiliście się
razem.
Czy pamiętam Adama? Oczywiście, w pierwszej klasie nasze
matki zmuszały nas do spędzania razem czasu, co było prawdziwą męczarnią. Chłopak
przeszkadzał mi we wszystkim. Nie potrafił nawet porządnie ubrać lalek, co było
ogromną ignorancją z jego strony.
-Daj sobie spokój ze swataniem. Nie umówię się z chłopakiem,
który nie odróżnia fioletu od różu!
-To była tylko luźna propozycja- powiedziała podnosząc ręce
w geście obrony.
Zapadła cisza. Żadna z nas nie kwapiła się, by ją przerwać. W
samochodzie pan Jackson powiedział bym zapytała matkę o ojca. Nie było to takie
łatwe. Choć nigdy nie unikała rozmów o nim, nigdy też nie powiedziała nic mającego
znaczenie. W wieku siedmiu lat po zdmuchnięciu świeczek na torcie urodzinowym
mama zapytała mnie co sobie zażyczyłam. Spojrzałam na nią pełna poczucia winny
i powiedziałam, że marzę o tym by spotkać
ojca. Przytuliła mnie szepcząc we włosy, że ona też o tym marzy.
W drodze powrotnej oczywiście nie dostałam syndromu sztokholmskiego
ufając swoim porywaczom, ale powiedzmy, że trochę polubiłam pana Jacksona. Był
naprawdę zabawny, a jego wersja ‘Sweet dreams’ była najgorszą jaką słyszałam. Kolejną
‘niezastąpioną’ radą pana Jacksona było to bym na siebie uważała, a w razie
problemu zadzwoniła do niego. Oczywiście oprócz tego ktoś się za mną
skontaktuje, ponieważ jestem w niebezpieczeństwie. Także jedyne na co mogłam robić
to czekać na księcia na białym koniu.
Otworzyłam futerał delikatnie wyciągając skrzypce. Musiałam
coś zrobić z rękami. Moje palce leciutko szarpały struny strojąc instrument. Mama
czytała cos zawzięcie przewracają strony w książce, po chwili złapała za
czekoladę i zaczęła ją rozdrabniać.
-Mamo kim był tata?- wypaliłam. Na moje pytanie
zesztywniała, a z rak wysunął jej się
nóż upadając na deskę. Ja też przerwałam moją czynność.
-Twój ojciec..-westchnęła- twój ojciec był cudownym człowiekiem.
-Tylko tyle?- zapytałam z niedowierzaniem.
-Nie, jest o wiele więcej, ale to nie jeszcze czas byś się o
tym dowiedziała.
-Żartujesz sobie?- siedziałam na krześle osłupiała nie
zdolna do żadnego innego ruchu.
-Przykro mi kochanie, po postu nie teraz- podeszła do mnie i
przygarnęła do siebie- przepraszam.
-Nie ma sprawy, rozumiem- mruknęłam wyswobadzając się z jej
uścisku.
~*~
-Dlaczego nie chcesz mi nic o nim powiedzieć?- zapytała mama
z salonu.
-Bo nie!- odkrzyknęłam w odpowiedzi.
Wczesne wstawanie w
sobotnie poranki nie było dla mnie problemem, więc zawsze rano zdążałam zjeść śniadanie
z mamą za nim wyszła do pracy. Stałam w łazience myjąc i oglądając swoją twarz
w lustrze. Nieprzespana noc pozostawiła ślad na mojej twarzy. Rozmowa z mamą
wywarła na mnie duże wrażenie. Czego nie mogłam wiedzieć już teraz?
-Oj daj spokój!- mama stała oparta o framugę w drzwiach
pomieszczenia. Miała na sobie jedwabny szlafrok o egzotycznych wzorach, a włosy
pozostawiła rozpuszczone. Złożyła ręce jak do modlitwy- cokolwiek, błagam.
-Zapomnij!- powiedziałam niewyraźnie przez szczoteczkę w
ustach.
-Jesteś nieznośna o poranku- mruknęła mama i zaczęła mnie wypychać
z łazienki- a teraz wynocha! Twój czas minął.
-Ugh!- wydałam z siebie jęk niezadowolenia, ale posłusznie
powlekłam się do kuchni. Stanęłam przy blacie i zaczęłam smarować chleb
czekoladą. W radiu leciał nowy chwytliwy kawałek. Podkręciłam głośność i
zaczęłam kręcić biodrami. Włosy spięte w wysoki kucyk podrygiwały w rytm
muzyki. Ruszałam się jak kaleka, więc mój taniec może oglądać tylko moja mama. Nagle
rozległ się dzwonek do drzwi. Ruszyłam w tamtym kierunku nie przestając tańczyć.
Szerokim ruchem otworzyłam drzwi. Kanapka zatrzymała się w połowie drogi do
moich ust.
Przede mną stał
James Jackson we własnej osobie. Miał na sobie biały podkoszulek i wojskową
kurtkę. Ręce miał schowane w kieszeniach czarnych jeansów. Całego stroju
dopełniały roztrzepane czarne włosy i uśmiech na widok mojej przerażonej miny.
W porównaniu do jego nonszalanckiego stylu prezentowałam się jak bezdomna. Za
duży podkoszulek z logo Parku Narodowego Yellowstone, krótkie szorty, włosy w
nieładzie i bose stopy. Tak, z pewnością jestem nowicjuszką w świecie mody.
Mogłabym stać tak godzinami wpatrując się w niego tępo,
gdyby nie moja mama.
-Elizabeth, kto to?- pojawiła się tuż za mną ciekawa kto
przyszedł. Gdy zobaczyła chłopaka uśmiechnęła się uprzejmie- o Dzień dobry!
-Dzień dobry pani Watters- odezwał się Jackson, ani przez
chwilę nie zmieszany tą sytuacją. Wyciągnął rękę do mojej matki, a ona odwzajemniła
gest- nazywam się James Jackson.
-Miło Cię poznać, James. Jestem mamą Elizy- powiedziała
odkrywczo jakby sam się tego nie domyślił. Odwróciła się w moją stronę- gdzie
twoje maniery. Wejdź, James.
Poprowadziła go do kuchni, a ja nadal stałam przy wejściu
wpatrując się tępo w drzwi. Z pomieszczenia słyszałam ich rozmowę. Nie mogłam
dopuścić, by Jackson powiedział mojej mamie za dużo, więc ruszyłam w stronę
kuchni. James siedział przy wysepce z kubkiem kawy w ręce, a moja mama stała
przy szafce z płatkami kukurydzianymi robiąc śniadanie dla dwóch osób. Ale
przecież ja już zjadłam.
-To Tobie Elizabeth tłumaczyła wczoraj francuski?- zapytała
nalewając mleko do misek.
James rzucił mi rozbawione spojrzenie, kiedy stanęłam koło
mamy.
-Tak, jestem naprawdę słaby z tego przedmiotu- uśmiechnął
się przepraszająco, jakby to był wielkie przewinienie z jego strony. Na moje
szczęście był dobrym aktorem.
-Swoją drogą nie wiedziałam, że moja córka jest taka dobra z
tego języka. Rozumiesz, ogólnie nie za dobrze idzie jej w ..
-Mamo!- jęknęłam upominając ją- nie musisz iść do pracy?
-Co? O tak, cholera.. spóźnię się- długim łykiem dopiła resztki
kawy, złapała za torebkę i ruszyła w kierunku drzwi- bawcie się dobrze
dzieciaki. Eliza wróć na kolację. Cześć James, miło było Cię poznać.
-Do widzenia!- odkrzyknął, gdy drzwi się zamykały. Gdy usłyszałam
trzask od razu do niego doskoczyłam.
-Co Ty tu robisz?!- zaczęłam z pretensją w głosie.
-Jak to co?- wziął łyka z kubka- ojciec nie mówił Ci, że ktoś
się z Tobą skontaktuje?
-No tak, ale..- potarłam dłonią czoło- ale nie mówił, że Ty.
-A kogo oczekiwałaś? Charlesa?- roześmiał się z własnego
pomysłu.
-No w sumie tak..-mruknęłam.
-Nie ważne- spoważniał- ubieraj się, idziemy.
-Co? Gdzie?
-Muszę coś załatwić na mieście, a potem do obozu.
-Nie możesz od tak sobie wpadać do mnie do domu i zmieniać
moje plany! Jestem dziś zajęta- by dodać sobie otuchy splotłam ręce na piersi.
-W takim razie odwołasz spotkanie- wzruszył ramionami.
-Zapomnij- zmrużyłam wściekle oczy.
-Słuchaj - podniósł ręce do góry-nie przyjechałem tu z własnej
woli i nic mnie nie obchodzą twoje plany. Odwołaj spotkanie klubu zwariowanych
dziewic, czy czego tam chcesz. Masz być dziś w obozie, a ja Cię tam dostarczę,
rozumiesz? A teraz idź się ubrać.
Wychodzimy za 15 minut.
-Aaaahhhh!- zdenerwowana ruszyłam do swojej sypialni. Nie
mogłam uwierzyć, że tak łatwo się poddaję.
~*~
-Nie wsiądę na to- pokręciłam głową.
Staliśmy na ulicy przed czarnym motorem. Będąc ubrana w ciemne
spodnie, szary kardigan i botki na obcasie czułam się dużo pewniej przy
chłopaku, szczególnie, że obuwie dodawało mi parę centymetrów. Ludzie
przechodzili koło nas nie zwracając uwagi na to, że właśnie podejmuję decyzję o
misji samobójczej. Od zawsze miałam ogromny lęk przed wszystkim co jeździ na
dwóch kołach, pojazdy te wydają mi się ogromnie niestabilne. Nigdy nawet nie wsiadłam
na rower. Mina Jamesa wskazywała na to, że był już zirytowany moim zachowaniem.
Spróbował jeszcze raz wcisnąć mi w dłonie kask.
-Wsiadaj- syknął- jeżeli zaraz tego nie zrobisz, to obiecuję,
że źle to się dla Ciebie skończy.
Spojrzałam na niego spode łba i założyłam kask na głowę. Uśmiechnął
i pochylił, by zapiąć zamek mojego nakrycia głowy. Nabrałam gwałtownie
powietrza, gdyż był to najbliższy kontakt z chłopakiem jaki miałam odkąd
skończyłam 10 lat. Moja reakcja zdziwiła go, ale nie odsunął się.
-Przerzuć lewą nogę przez siodełko- poinstruował mnie. Naprawdę
się starałam, ale jak miałam to zrobić w tak ciasnych spodniach? James jak widać
tego nie rozumiał- chodź tutaj- mruknął.
Poczułam jak jego duże dłonie chwytają mnie w tali idealnie
dopasowując się do jej kształtu. Podniósł mnie i posadził na siedzeniu. Zrobił
to z taką prostotą, jakbym nic nie ważyła. W miejscu gdzie mnie dotknął nadal
czułam przyjemne mrowienie. Z dziecinną łatwością sam uczynił to co powinno mi
się udać i włączył silnik motoru.
-Złap się- mruknął.
-Czego?- rozejrzałam się wokoło siebie.
James złapał moje ręce, nie odwracając się do tyłu, i oplótł
je sobie wokół pasa. Zesztywniałam nie wiedząc, czy odsunąć się, czy tak pozostać.
Ostatecznie zrobiłam to drugie. Chłopak ruszył, a ja ze strachu przylgnęłam do
niego jeszcze mocniej. Przez kurtkę czułam bijące od niego ciepło. Jego bliskość
było tylko jednym z nieudogodnień. Oprócz tego siedzenie było niewygodne, a
kask ograniczał mi dostęp do świeżego powietrza. Po paru minutach zatrzymał się
pod warsztatem samochodowym. Musieliśmy wjechać w dzielnicę latynoską, ponieważ
w powietrzu unosił się zapach ostrych potraw, a na każdym kroku można było usłyszeć
ludzi mówiących po hiszpańsku. Często z mamą przychodzimy tu na targ po warzywa
i owoce oraz dlatego, że oby dwie mamy słabość do włoskiego jedzenia. Z głośnika
na rogu ulicy dziecięce głosy śpiewały o ‘niebiańskim smaku nowej żujo-gumy’. James zeskoczył z motoru i nie pytając mnie o
zdanie od razu ściągnął mnie na ziemię. Odebrał mi kask i poprowadził w stronę
wejścia.
-Chodź, zaraz poznasz kolejnego herosa- uśmiechnął się
tajemniczo i pchnął drzwi.