sobota, 13 grudnia 2014

Rozdział 3


Rozdział 3
"Ogień, woda i Alladyn"


Straszny harmider uniemożliwił mi ocenę sytuacji, w której się znalazłam. Młotek z siłą walił w blachę wydając nieprzyjemny odgłos. Wiertarka i szlifierka urządziły sobie konkurs na najgłośniejsze brzmienie. A całego koncertu dźwięków dopełniał utwór Black Sabbath "Paranoid".

Pomieszczenie było średniej wielkości. Sprawiało o by wrażenie zwykłej recepcji, gdyby nie ten hałas. Po prawej stronie stała podniszczona, czerwona kanapa. Obok na stoliku leżało parę ulotek i magazynów motoryzacyjnych. Na przeciwko wejścia, pod ścianą, umieszczone było biurko, przy którym siedział chuderlawy mężczyzna w wieku około 40 lat. Przypominał mi postać z gry Mario. Miał na sobie kombinezon na szelkach i czapkę z daszkiem odwróconą do tyłu. Na białym podkoszulku widniała duża plama smaru i jakiejś drugiej nieidentyfikowanej  cieczy.

-Hola James!- powiedział mężczyzna szeroko się uśmiechając, gdy zobaczył nas w drzwiach.
-Hola Josue- odpowiedział Jackson, a potem spojrzał na mnie- to moja znajoma, Elizabeth. Elizabeth to Josue Abelardo Luis Natalio Sanchez. 
-Miło mi-uśmiechnęłam niezręcznie wyciągając rękę. Mężczyzna zignorował ją przytulając mnie i całując w oba policzki. Pachniał  tanimi cygarami i kawą. Na jego ramieniem James uśmiechał się naśladując moją minę. Natychmiast ją zmieniłam wiedząc jak głupio wyglądam. 

-Buenos dias- Josue odsunął się ode mnie i spojrzał na Jamesa błyszczącymi oczami. Ogromne było moje zdziwienie, gdy odezwał się do niego po angielsku.- do szefa?
-Tak, ojciec wysłał mnie po plany jakiejś broni- wzruszył ramionami i wskazał na tyly pomieszczenia.- jest u siebie?
Hiszpan skinął głową, a James złapał mnie za rękę i delikatnie pociągnął w stronę drzwi, które stały za metalowym biurkiem. Czułam się niezręcznie, wiec wyswobodziłam się z tego dotyku i schowałam ręce za siebie. 

Z każdym metrem odgłosy pracy były wyraźniejsze. Nasilił się zapach benzyny i siarki. Odliczałam.

3 kroki
2 kroki
1 krok

Wyszliśmy na ogromna hale zastawioną rożnego rodzaju maszynami. Można było się tam doszukać rowerów na łysych oponach, szkieletu łodzi podwodnej, czy czerwonego motoru. Przy żadnym ze sprzętów nikt nie pracował, mogłoby się wydawać, że jesteśmy jednymi ludźmi w tym pomieszczeniu. Prawa ściana zastawiona była metalowymi szafkami pełnymi narzędzi. Nad meblami na całej długości ściany wisiała korkowa tablica z rysunkami dziwnych maszyn lub zwykłych ludzi uśmiechających się szeroko. W rogu po lewej stronie znajdował się zaawansowany sprzęt elektroniczny jaki widuje się w filmach science- fiction. 

W centralnej części na podnośniku, około pół metra nad ziemią, stał Mustang Shelby z '67 roku. Karoseria samochodu była szara, a przez maskę i dach ciągnęły się dwa czarne pasy. To właśnie z tamtego miejsca dobiegały dźwięki młotka i wiertarki.
James podszedł do radia stojącego na półce i wyłączył je jednym kliknięciem. Wszystkie dźwięki zamarły, a ja czułam się jakby czas stanął. Już nie słyszałam uderzeń młotka, a wyłącznie swojego serce. To ono wyznaczało mi rytm każdego oddechu. Moje mięśnie naprężyły się, a ja czułam, że dłużej nie wytrzymam w tej samej pozycji, więc przeniosłam ciężar ciała na drugie biodro i wtedy to usłyszałam.
Powolne sunięcie kółek, tak ciche jak oddech. Nie mam pojęcia skąd dochodziło. Delikatnie stawiałam kroki w stronę Jamesa, który złapał za prowizoryczną tarczę i również przysunął się w moim kierunku. Szuranie z każdą chwilą stawało się coraz szybsze i głośniejsze. I nagle wszystko stało się w jednej w chwili.

Spod podwozia wysunęła się kładka, na której leżała ciemna postać. Powstała, na ugięte kolana, w przeciągu sekundy i wyciągnęła przed siebie dłonie wymierzając w nas dwoma kulami ognia. Zdążyłam zobaczyć tylko lecące pociski, a James załapał mnie za ramię i pociągnął za tarczę. Krzyknęłam i z bijącym sercem czekałam na kolejne uderzenia, które nie nadeszły.

Chłopak obok mnie roześmiał się głośno opuszczając tarczę i idąc w kierunku postaci w czarnej masce do spawania. Napastnik nasunął maskę na czoło i uśmiechnął się szeroko klepiąc Jamesa po plecach. Zaczęli rozmawiać, jakby znali się od lat, kompletnie nie zwracając uwagę na moją osobę . 

Stałam dalej myśląc jak blisko byłam śmierci. I to przez co? Dwie latające kule ognia. Przykucnęłam wplatając dłonie we włosy i czekałam na atak paniki. Mój oddech stał się płytszy, a powieki zacisnęły się mocno, a potem zemdlałam.


Nie wiem ile czasu minęło, gdy poczułam jak silne ręce oplatają się wokół mnie i podnoszą kładąc na jakimś blacie.

-Czemu nie uprzedziłeś, że nie jest herosem?- usłyszałam szept. Ktoś cały czas głaskał mnie po plecach.
-Oczywiście, że jest. Myślisz, że sprowadziłbym tu człowieka?
- Po Tobie wszystkiego bym się spodziewał- mruknął pierwszy głos.- To co jej jest?
- Nie wiem. Elizabeth, spójrz na mnie. Co Ci jest?- zacisnęłam jeszcze mocniej powieki czując, że znów odpływam. Zaczęłam powoli się kłaść z rękoma przyciśniętymi do uszu.- Nie rób tego znowu! Zabraniam Ci, słyszysz? Otwórz te cholerne oczy!

Po tym jak ktoś mocno potrząsnął moimi ramionami, nie miałam wyboru i uchyliłam powieki. Nade mną zobaczyłam twarz Jamesa, ale to ta druga przyciągnęła moją uwagę. Wyglądał na mężczyznę krótko po 30-stce. Długie kręcone włosy w kolorze smoły. Rysy jego twarzy przypominał trochę elfa świątecznego. Ciemna cera wskazywała na jego latynoskie pochodzenie, choć równie dobrze mógłby być to bród pozostawiony przez smar.

Podniosłam się do siadu i mogłam zauważyć, że był trochę niższy od Jamesa, ale nadal sporo wyższy ode mnie. Miał na sobie pierwotnie białą koszulkę, obecnie przypominającą bardziej obraz abstrakcyjny. Wyciągnął do mnie rękę i pomógł stanąć na nogach.

- Cholerna histeryczka- mruknął James, a do mnie dopiero teraz dotarło jak głupio się zachowałam. Moje policzki natychmiast oblały się rumieńcem, a ja miałam ochotę na powrót zemdleć.
- Daj jej spokój- powiedział mężczyzna uśmiechając się szeroko.- nazywam się Leo, jestem synem Hefajstosa, a Ty jak zdążyłem się domyślić Elizabeth. Masz skłonności do straszenia innych, co mała?
- Ja?- spojrzałam na niego zażenowana.- no pewnie. Bo to ja strzelam w ludzi czymś.., czymś dziwnym, zaraz po tym jak wejdą do tego pomieszczenia, prawda? Ale, jak? Jak zrobiłeś to, to co zrobiłeś?- zrobiłam nie określony ruch rękoma obrazujący kule ognia.
- Mam tak od urodzenia- pstryknął palcami, a płomyk ognia zapalił mu się w dłoni, by po chwili zgasnąć.- czasami herosi zostają hojnie obdarowani przez swoich rodziców. Ja, oprócz nieprzeciętnej urody, dostałem władzę nad ogniem.

Nie wiedziałam czy mama traktować jego słowa poważnie. Mężczyzna wskazał palcem coś za sobą. Jakieś 50 metrów stąd na drugim końcu pomieszczenia, na ścianie wisiała maska czarnego samochodu. W centralnej części zostały namalowane czerwoną farbą okręgi, mające przedstawić tarcze. Mechanik podszedł do mnie, równocześnie się nachylając. Spuściłam wzrok na jego ręce, które teraz ułożone były, jakby ich właściciel trzymał małą piłkę. Miedzy palcami zaczęły się przebijać promienie światła. Leo otworzył dłonie pokazując mi słaby płomyk. Delikatnymi ruchami nadgarstków sprawił, ze ogień rósł. Jak zahipnotyzowana obserwowałam jego poczynania. Kula ognia, która parę minut temu wydawała mi śmiertelnie niebezpieczna, teraz wyglądała bardzo bezbronnie. Przypominała mi mała istotkę walczącą o wolność, którą mogła dostać wyłącznie, gdy urośnie. Czerwone, żółte i pomarańczowe płomienie toczyły walkę, które z nich mają zająć najwięcej miejsca. Zmieniały się w różne zwierzęta. Byłam tak zafascynowa, ze już wyciągałam rękę, by dotknąć ryczącej paszczy lwa, ale Leo mnie ubiegł. Z niewyobrażalna siła pchnął kule w stronę tarczy. Przez ułamek sekundy leciała przez długość pokoju, aż z hukiem rozbiła sie na masce samochodu pozostawiając w niej wtłoczenie. Na tym kończyła się historia, płomienie odzyskały upragnioną wolność. Chwyciłam rękę mechanika oglądając ją dookoła. Była szorstka od pracy, ale nigdzie nie było ran świadczących o oparzeniu.

- A Ty? W czym się specjalizujesz?- zapytał patrząc na mnie zadowolony, że jest w centrum uwagi.

Po jego małym pokazie ostatecznie uwierzyłam w bogów greckich. No bo jakie może być inne wytłumaczenie na ogień buchający z rąk? Mi w obecnej chwili żadne inne nie przychodziło do głowy. Ale skoro ta cała gadanina o herosach była prawdą, to kto był moim ojcem?

-Nie wiem, proszę pana- mruknęłam i puściłam jego rękę.
-Nie wiesz jaki masz dar?- spytał zdziwiony.
-Nie wiem kto jest moim ojcem- potarłam ramiona rękami, bo nagle zrobiło mi się zimno.
-To masz szczęście- machnął ręką, a potem uśmiechnął się szeroko.- Łatwiej będzie znaleźć Ci ojca niż talent.
- Jak to?- zmarszczyłam brwi, nic nie rozumiejąc.
- Normalnie- odpowiedział Leo.- ile masz lat? Czternaście, piętnaście?
- Szesnaście- syknęłam.
- Jesteś pewna? No nieważne, w świetle "prawa" powinnaś już zostać dawno uznana jako dziecko greckiego boga. Chociaż dar dużo bardziej, by Ci się przydał niż ojciec. Niestety to tak nie działa.- wyciągnął coś z kieszeni i zaczął się tym bawić, nadal nie spuszczając ze mnie wzroku.- Jak długo wiesz o tym kim jesteś?
- Dwa dni- tym razem to ja się uśmiechnęłam.

Może bycie 'herosem' wcale nie musiało być takie złe? Możliwe, że otrzymam jakąś super moc i będę mogła ratować świat jak Spider-man. Uszyją mi kombinezon do walki, w którym będę skopywać tyłki złych gości. Kolejnym atutem mojej nowej osobowości był ojciec. Nie liczę na to, że uda mi się go przekonać, by wrócił do mamy i stworzył z nami normalną rodzinę. Normalną to nie jest dobre określenie, całe moje dotychczasowe życie wyklucza ten wyraz.

- I jak Ci się podoba świat wariatów naszego pokroju?- zapytał Latynos
- Coraz bardziej, choć..- powiedziałam i spojrzałam na Jacksona, który wyglądał na zainteresowanego moją odpowiedzią.- wszyscy jesteście strasznie niebezpieczni.
- Myślisz, że to co widziałaś było niebezpieczne?- schylił się po jakiś pojemnik z płynem stojący przy Mustangu. Po zapachu wywnioskowałam, że to benzyna.- To patrz na to. Powinno wyjść, trochę to trenowaliśmy- wzruszył ramionami, a potem ryknął- James!

Leo polał blat po mojej prawej łatwopalną cieczą, a zaraz po tym widziałam kulę ognia formującą się ze straszną prędkością. Krzyknęłam i odskoczyłam krok dalej od ognia. Czy on chciał nas spalić? Akurat teraz, gdy zaczęłam wszystko rozumieć, a moje życie się układało? To się nazywa fart. 

Krew dudniła mi w uszach i nie potrafiłam zrobić kroku. Mięśnie całego ciała naprężyły się. Nozdrza mi falowały, a źrenice powiększyły. Leo rzucił kulę celując w stół. Teraz bałam się jeszcze bardziej, gdyż nie było ze mną Jamesa. Pół metra od stołu czerwień zderzyła się z błękitem. Cały ogień wyparował i pozostał po nim tylko dym i zapach rozlanej benzyny. Spojrzałam w kierunku, z którego nadleciała niebieska odsiecz. Oparty o ścianę stał James trzymając w ręku szklankę do połowy zapełnioną wodą.

Przyjrzałam mu się przekrzywiając głowę na bok. A więc to miał na myśl Charles mówiąc, że Jackson włada wodą. Jego ojciec musi mieć potężną moc, jeżeli syn odziedziczył po nim dar. To musiało być niesamowite uczucie mieć nad czymś pełną kontrolę. Chłopak nie wyglądał inaczej niż zwykle, lecz udało mu się mi zaimponować.

- Świetnie Jam!- Leo podszedł do chłopaka klepiąc go po plecach.- Ćwiczyłeś?
- Trochę- odpowiedział sucho James. Chciał sprawiać wrażenie nie poruszonego komplementem, ale uśmiech go zdradził.- wujku, potrzebuję te plany dla taty.
- O tak, jasne. Twój ojciec zawsze tylko czegoś chce, powiedz mu, że za tą przysługę wpadnę do was na obiad w niedzielę. Widziałeś wczorajszy mecz? Lakersi nieźle im dokopali- Leo uśmiechnął się szeroko i ruszył razem z chłopakiem w stronę komputera. Zastanawiałam się czy za nimi nie ruszyć, ale ostatecznie zrezygnowałam. Powiodłam wzrokiem dookoła zatrzymując się na rysunkach. Podeszłam do tablicy przyglądając się każdemu z osobna. Na niektórych udało mi się rozpoznać szkielet łodzi podwodnej, czy samolotu. Dwa bądź trzy ze zbioru przedstawiały czerwonego smoka z otwartą paszczą i rozpostartymi szeroko skrzydłami. Reszta uwieczniała grupkę przyjaciół w różnych sytuacjach. Na jednym dwoje z nich, chłopak i dziewczyna leżeli oglądając chmury. Na innym ta sama para trzymała miecze w rękach walcząc ze sobą. Kolejny rysunek ukazywał dwie kobiety ubierające trzecią w piękną, długą sukienkę z trenem. Z pewnością była to panna młoda, gdyż na długich kasztanowych włosach miała welon. Machała bukietem wymierzając cios blondynce, która śmiała się. Trzecia patrzyła na nie z politowanie mimo tego, że wyglądała na najmłodszą, a w rękach trzymała małego czarnowłosego chłopczyka. Wszystkie rysunki były niesamowite, lecz ten ostatni najbardziej przykuł moją uwagę.

Na polu pełnym kwiatów stała drobna postać. Rękę trzymała wysoko, jakby próbowała dostać nieba. Jej szczupłe ciało okrywała delikatna, biała sukienka. Na swojej ślicznej głowie miała splecione w wianek stokrotki. Wyglądała jak królowa własnej, magicznej krainy. U dołu kartki pochyłymi literami widniał napis "Kalipso". Nie miałam wątpliwości, że wszystkie te rysunki wyszły spod ręki Latynosa.

Poczułam wibracje w kieszeni sygnalizujące, że dostałam sms-a. Wyciągnęłam telefon i spojrzałam na migającą ikonkę na ekranie. 

Od: George
Do: Lizzie
Treść:
Dziś Ty masz drugą zmianę, lepiej byś się pojawiła. Będę czekał na stacji.

To właśnie były moje plany na dziś. W każdą sobotę razem z Georgem gramy na stacji metra zbierając pieniądze na wspólny lunch. Nie był to szczytny cel, ale nasze sumienia nie potrzebowały zaspokojenia. Żeby całego dnie nie przesiedzieć poza domem, podzieliliśmy się robotą. Druga zmiana zaczynała się o 11, więc miałam jakieś 5 minut, żeby wziąć skrzypce i dotrzeć na miejsce. Musiałam tam być, nie ważne jak bardzo się spóźnię.

Spojrzałam w kierunku mężczyzn. Siedzieli przy jednym z monitorów śmiejąc się głośno. Leo pochylał się, żywo coś gestykulując. Co jakiś czas odwracał się do komputera, by pokazać coś na ekranie. James zdjął kurtkę i rozparł się wygodnie na krześle. Jego roztrzepane włosy nadawały mu niezwykle chłopięcego wyglądu. W tej chwili był bardzo odprężony. Gdy się uśmiechał na prawym policzku pojawił się dołeczek, a szaro-zielone oczy błyszczały. Musiał mieć dobry kontakt ze swoim wujkiem. Nagle się wyprostował i przysunął krzesło centralnie na przeciwko mechanika. Patrzyłam z zaciekawieniem jak wyciągają przed siebie dwie ręce, jedną zaciśniętą w pięść. Uderzyli trzy razy prawą dłonią w lewą rozłożona, a chwilę później znowu je rozprostowali. Zaraz po tym jak James zaklął po przegranej, zorientowałam się, że grali w kamień-papier-nożyce. Leo roześmiał się głośno i patrzył jak Jackson z niezadowoloną minął pisze coś na klawiaturze.

W mojej krwi zaczęła płynąć adrenalina. Serce biło mi szybko i czułam się jak przestępca. Wiedziałam, że to może być moja jedyna okazja na ucieczkę. Kompletnie nie zwracali na mnie uwagi, więc cicho przeszłam odległość dzielącą mnie od drzwi. Rzuciłam im ostatnie spojrzenie i ruszyłam do wyjścia. Idąc przez ciemny korytarz co chwila się potykałam. Powinnam popracować na zwinnymi ruchami. 
Stanęłam we framudze recepcji, bacznie obserwując Josue. Siedział przy biurku rozmawiając przez telefon i pisząc coś w dzienniku. Nie miałam pojęcia z kim rozmawiał, gdyż mówił po hiszpańsku z prędkością, jaką ja jadłam budyń. Poczułam się jak gwiazda filmu akcji. Pochyliłam się do poziomu i uważając, by obcasy butów nie wydały żadnego dźwięku przemknęłam do drzwi. Uchyliłam je prędko zapewniona ciągłą rozmową Josue, że nadal mnie nie zobaczył. Dopiero parę metrów od warsztatu wyprostowałam się nie zwalniając tępa. Udało mi się. Może faktycznie mam w sobie coś z superbohatera.

~*~

Nowo Jorskie podziemia były nieprzyjemnym miejscem. Przejeżdżające pociągi wywoływały podmuchy wiatru i delikatne drżenie podłogi. W tym miejscu zawsze było tłocznie. Ludzie przepychali się wzajemnie nie zwracając uwagę na innych. W powietrzu unosił się delikatny zapach metalu.
- Lizzie, jesteś- George uśmiechnął pobłażliwie- przyszłaś tak wcześnie, że zdążysz..- spojrzała na zegarek- zagrać parę utworów, jeżeli chcesz zdążyć na obiad u Bucky'ego.
- Przepraszam- podeszłam do niego zdyszana i pocałowałam go w policzek- naprawdę przepraszam. To był nagła sytuacja.

Jego krzaczasta brew powędrowała do góry, ale nie skomentował tego. Pakował swoje skrzypce do futerału. Spojrzałam na nie z pożądaniem, był to najpiękniejszy instrument jaki widziałam. Każdy dźwięk jaki wydawały czarował mnie swoją delikatnością. Jestem pewna, że to zasługa skrzypiec, a nie zwinnych palców Georga. Mężczyzna wyprostował się i nałożył na głowę kapelusz, jego znak rozpoznawczy.

- Idę dzisiaj do lekarza, więc nie mogę z Tobą zjeść- powiedział łapiąc się za plecy, z którymi miał problem od jakiegoś czasu. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Nigdy nie był zwolennikiem tego typu instytucji państwowych. Widząc mój wzrok odezwał się znów.- Amelia się uparła.

Amelia była żoną Georga i najsympatyczniejszą staruszką jaką znałam. Byli już 30 lat po ślubie. W zimie często przynosiła nam na stację gorącą czekoladę, gdy graliśmy. Jako strasznie opiekuńcza kobieta czasami zajmowała się mną, gdy mama była w pracy lub podczas jej nieudanych randek.

-Cześć królewno- przygarnął mnie mnie do siebie i uściskał. Pachniał pastą do butów i papierosami. Jego ręce mimo wieku były bardzo silne. Chropowaty materiał jego swetra drażnił mój policzek, ale nie zmieniałam pozycji.

-Do jutra George- odsunął się ode mnie i wsiadł do pierwszego nadjeżdżającego pociągu. Powietrze poruszyło się, gdy pojazd ruszył, przynosząc ze sobą zapach wilgoci i fast food'ów. 






Odwróciłam się w kierunku ściany delikatnie otwierając futerał. Wyciągnęłam z niego czarne jak noc skrzypce. Włożyłam instrument między ramie, a brodę przytrzymując go. Pokrowiec położyłam przed sobą, by służył mi za "skarbonkę". Szarpnęłam parę razy struny, by sprawdzić czystość dźwięku. Podniosłam smyczek i przyłożyłam go do skrzypiec. Parę osób zatrzymało się lub obejrzało na mnie ciekawi, co się zaraz zdarzyć. Zamknęłam oczy szykując się na falę przyjemności, która miała mnie za chwilę zalać.


Gdy pierwszy dźwięk wybrzmiał, zorientowałam się jaki utwór gram. Nauczyłam się go dwa lata temu dla ojca. Wyobrażałam sobie jak gram, a on bije brawo, dumny z tego czego dokonałam. Teraz wiedziałam, że go spotkam. Prędzej, czy później muszę go zobaczyć, a wtedy będzie ze mnie zadowolony. 

Palce poruszały się machinalnie z każdą nutą mocniej przyciskając struny. Na opuszkach pojawiły się malutkie bruzdy. Poruszałam się delikatnie kołysząc ciałem. Gdy w utworze pojawiło się crescendo (z włoskiego 'coraz głośniej') pociągnięcia smyczkiem stały się bardziej dynamiczne. Powili brakowało mi tchu i czułam ból w mięśniach ramion. Ostatni takt i koniec.

Otworzyłam oczy słysząc oklaski. Ukłoniłam się i poczekałam chwilę, aż futerał zacznie się zapełniać pieniędzmi. Ukłoniłam się dwa razy i zaczęłam grać kolejne utwory. To była moja chwila wytchnienia. Mogłam stać tak godzinami. Zmęczenie rąk było przyjemne, a uśmiech przechodnich wystarczającą zapłatą. Niejakiego uroku dodawała także górka pieniędzy wzrastająca przede mną.

Grałam właśnie "Taniec cukrowej wieszczki" Czajkowskiego, gdy zauważyłam ciemną postać obserwującą mnie obok filaru. Chwilę później już szła w moim kierunku. Mimo tego, że krótko się znaliśmy, nie miałam problemu z rozpoznaniem chodu Jamesa. Nie zdziwiła mnie jego obecność, zdawałam sobie sprawę, że mnie znajdzie. Zdziwiło mnie to, że zrobił to tak szybko. Nie przerywałam swojej gry, lecz cała moja uwaga skupiona była na jego osobie. Stanął między ludźmi w pierwszym rzędzie i obserwował mnie niewzruszony na moje skrępowanie. Przyśpieszyłam trochę tempo, by jak najszybciej zakończyć dzieło. Oderwałam smyczek od strun i ukłoniłam się widowni. Wszyscy bili brawo, oprócz niego. Spakowałam instrument i obecnie stałam z pokrowcem w ręce i torebką na drugim ramieniu. 

- Jak mnie znalazłeś?- zapytałam chłodno, gdy podszedł do mnie. Chłopak uśmiechnął się przebiegle.
- Ani na chwilę Cię nie zgubiłem- zabrał mi futerał i ruszył w kierunku nadjeżdżającego pociągu. Biernie ruszyłam za nim, przepraszając ludzi, na których wpadałam.
- Jak to możliwe? Nowy York jest ogromny- zrównałam z nim krok, a gdy się zatrzymał, pociągnęłam go za sobą do pociągu.- Idziemy coś zjeść. Jestem głodna - dodałam.
- Szósty zmysł- odpowiedział.
- Aha.

Przeszłam przez połowę wagonu zanim znalazłam puste krzesła. Szybko wsunęłam się na miejsce przy oknie i oparłam nogi na siedzeniach przed nami. James usiadł koło mnie zajmując dużo więcej miejsca niż powinien. Szturchnęłam go łokciem, a on roześmiał się i przesunął. Zaczęłam wystukiwać rytm, piosenki puszczanej z głośników, na oparciu fotela.

Usłyszałam jakiś chichot, więc spojrzałam w tamtym kierunku.

Przy metalowej rurze, parę metrów od nas stały dwie dziewczyny. Miały na sobie letnie sukienki sięgające połowy ud. Włosy starannie ułożyły, a delikatny makijaż podkreślał ich urodę. Trochę przypominały mi dziewczyny z Obozu Herosów. Zmrużyłam oczy patrząc jak wciągają brzuchy i spoglądają zalotnie w moim kierunku. Poprawka, w kierunku Jamesa. On także uniósł kąciki ust uśmiechając się słodko. Jak on to robił? Nieważne gdzie się pojawiał zaraz otaczało go grono wielbicielek. Gdy zauważył, że na niego patrzę, obrócił się w moją stronę. Dopiero teraz zauważyłam, że w jego źrenicach pływają niebieskie kryształki. Rzuciłam krótkie spojrzenie na oczywiste fanki Jamesa. Gdy nie patrzył, przestały się uśmiechać rzucając mi mściwe spojrzenia. Po zaciśniętych ustach dziewczyn, domyśliłam się, że nawet teraz mają nadzieję, że jesteśmy rodzeństwem. Może prezentowałam się przy nim jak dziecko, ale mimo tego jesteśmy całkiem różni. Chociaż jakby przymknąć prawe, a potem lewe oko. Tak, z pewnością bliźniaki.

- Ciekawe- spojrzałam na niego ostatni raz i odwróciłam się do okna.

~*~


Pchnęłam drzwi i weszłam z Jamesem do "Baru u Backy'ego". Na całej długości znajdowały się stoliki z obitymi czerwoną skórą krzesłami. Po prawej stronie były boksy z jasnego drewna, a z lewej ciągnęło się okno z widokiem na ulicę. Na przeciwko wejścia był bar. Większość miejsc w lokalu była zajęta przez ludzi. W sobotę przychodziły tu rodziny na wspólne obiady, czy nastolatki świętujące razem wczorajsze rozpoczęcie się wakacji. W powietrzu unosił się zapach steków i sera. Z każdego miejsca na sali słychać było rozmowy i szczęk sztućców. Specyficznej atmosfery dodawały piosenki z lat 80-tych grane w radiu. Bez zastanowienia skierowałam się do boksu, który nieoficjalnie przywłaszczyliśmy sobie z Georgem. James usiadł pierwszy, a ja naprzeciwko niego. Po chwili podeszła do nas kelnerka z kartami baru. Chłopak na widok ślicznej Jasmine, jak głosiła plakietka z jej imieniem, uśmiechnął się szeroko.

- Co sobie życzycie?- dziewczyna nie pozostała obojętna na 'przystojnego' Jamesa i to pytanie kierowała głównie do niego.
- Poproszę hamburgera z frytkami i milkshake'em- oddał jej kartę dotykając niby przypadkiem jej ręki, co nie uszło mojej uwadze. Gdy dziewczyna spojrzała na mnie jej uśmiech odrobinę zrzedł.
- A dla Ciebie?- zapytała.
- Sałatkę i wodę- oddałam jej menu szczerząc się sztucznie. Gdy odeszła, odwróciłam się do chłopaka, który nadal śledził wzrokiem jej kołyszące się biodra.
- Czy Ty wszystkich musisz podrywać?- uniosłam brew. Łaskawie na mnie spojrzał uśmiechając się kpiąco.
- Ciebie nie podrywam.
- Hej!- jego odpowiedź niezwykle mnie rozbawiła. Klepnęłam go w ramie udając oburzoną jego podłym zachowaniem. Złapałam się pod boki i ułożyłam wargi w dzióbek.- Nie podobam Ci się?
- Wiesz...- udał, że się zastanawia.- nie, w sumie to nie.- Kelnerka przyniosła nasze zamówienia trzepocząc rzęsami, ale chłopak tego nie zauważył zbyt zajęty wpatrywaniem się w moje jedzenie. Jasmine życzyła nam smacznego pochylając się, by położyć przed Jamesem zamówienie. Ostatnia deska ratunku nie podziałała, a dziewczyna odeszła niepocieszona.- Jesteś na diecie?- zapytał, gdy zostaliśmy sami.
- Nie- spojrzałam na swoją sałatkę. Nabiłam na widelec pomidora i włożyłam go sobie do ust - jestem wegetarianką.
- Dlaczego?- patrzył na mnie zaciekawiony pijąc shake'a.
- A co? Gramy w dziesięć pytań?
- Załóżmy- kiwnął głową- odpowiedz.
- To nic ciekawego- wzruszyłam ramionami przerywając jedzenie.- Nie opowiem Ci historii o tym jak to byłam kiedyś na farmie i zobaczyłam biedne świnki, co niezmiernie poruszyło moje sumienie- chłopak uśmiechnął się, widocznie właśnie tego się spodziewał.- Pewnego dnia mama przyszła do domu z torbą warzyw i powiedziała, że koniec z barbarzyństwem. Moja kolej, dlaczego podrywasz wszystko co chodzi?- spytałam podnosząc jedną brew do góry.
- Bo mogę- tą odpowiedzią zbił mnie z tropu. Uśmiechnął się chytrze i wziął frytkę do ust- Ciekaw jestem co najgorszego zrobiłaś w życiu.
- Nie powiem Ci- mruknęłam czerwieniąc się.- będziesz się śmiał
- No coś Ty, to by było wbrew zasadom. Musisz odpowiedzieć.
- Gdy miałam 10 lat, pobiłam się z dziewczyną- powiedziałam na jednym wydechu.
- Spodziewałem się czegoś w tym stylu- powiedział rozbawiony z moich katuszy.- Co Ci zrobiła?
- To już będą dwa pytania!- pisnęłam jak małe dziecko machając mu przed nosem palcami ułożonymi w znak pokoju.
- "To już będą dwa pytania!"- skrzywił się naśladując mój głos- Dobra, dawaj.
- Najstraszniejszy potwór z jakim walczyłeś?- udałam obojętną, choć od jakiś dwóch godzin wszystko co wiązało się z mitologią grecką fascynowało mnie.
- Chimera- widząc moją zdezorientowaną minę ciągnął temat- bestia o głowie lwa, ciele kozy i ogonem węża.
Uśmiechnęłam się szeroko- Bałeś się kozy?
- Ty też byś się bała kozy, która zieje ogniem.
- O- zrobiłam duże oczy.- da się wycofać z bycia herosem?
- Właśnie wykorzystałaś swoją szansę, a odpowiedź brzmi nie. Dlaczego pobiłaś tamtą dziewczynę?
- Odbiła mi chłopaka- powiedziałam pozbywając się resztek dumy.
- Serio, Elizabeth? Pobiłaś się o chłopaka?- zdenerwował mnie tym stwierdzeniem. Podniosłam wyżej brodę, by dodać sobie otuchy.
- Tu nie chodzi o chłopaka. Walczę o to czego chcę.
- Już to widzę.

Między nami zaległa cisza. Czułam się jak byśmy zostali odgrodzeni od świata bańką mydlaną. Gdzieś daleko stąd ludzie nadal jedli, śmiali się i rozmawiali. Dla mnie liczyła się tylko idealna postać Jamesa. W tandetnych książkach zaraz któreś z nas pocałowałoby to drugie. Szczególnie wtedy, gdy chłopak był niesamowicie przystojny. Ale to było życie. Wypowiedź Jamesa niosła ze sobą obietnice, że pewnego dnia sprawdzi konsekwencję wypowiedzianych przeze mnie słów. Spuściłam wzrok na bransoletkę, którą nieświadomie miętosiłam. Dostałam ją cztery lata temu od mamy, gdy wybrałyśmy się do wesołego miasteczka w dniu moich urodziny. Sznureczki o dwóch różnych kolorach przeplatały się wzajemnie. Złota nitka zachodziła na srebrną tworząc z nią nierozerwalną więź. Mama powiedziała, że właśnie w taki sposób my dwie jesteśmy splecione. Zawsze razem, zawsze same, zawsze dla siebie.

- Coś jeszcze sobie państwo życzą?- nad nami pojawiła się Jasmine przerywając krępujące milczenie. Słowo 'państwo' powiedziała z takim jadem, że mało nie spadłam z krzesła. Dziewczyna nawet swoim wyglądem przypominała księżniczkę jedną z disnejowskich bajek. Od dziś zdecydowanie nigdy więcej nie obejrzę "Alladyna".
- Właśnie wykorzystałaś moją szansę na pytanie.- uśmiechnęłam się sztucznie. Położyłam ręce na stole opierając na dłoniach brodę. Kątem oka zobaczyłam jak oczy Jamesa błyszczą.
- To tyle. Poprosimy rachunek i twój numer telefonu- Jackson poniósł delikatnie kącki ust w taki sposób, że nawet moja "silna wola" załamałaby się. Kelnerka zachichotała, a ja rzuciłam chłopakowi poirytowane spojrzenie.
- Wszystkie na to lecą?- spytałam. Chłopak pokręcił głową.
- Tylko te, które podrywam ja.

Nie trudno było się domyślić, że dziewczyna wracała do naszego stolika jak na skrzydłach. Uśmiechała się zalotnie kołysząc biodrami, a mnie naszła niepohamowana ochota, by porównać jej ruchy do serca dzwonu. Zaćwierkała coś do chłopaka o tym, w których godzinach może dzwonić i pocałowała go w policzek, gdy wychodziliśmy z baru. Spojrzałam na Jamesa zdenerwowana.

- Mężczyźnie wolą kobiety ładne, a nie mądre, bo łatwiej przychodzi im patrzenie niż myślenie- zacytowałam mu frazę, którą kiedyś usłyszałam na wieczorku literackim w podstawówce. Brwi chłopaka uniosły się w górę, ale nic nie odpowiedział na moją zaczepkę.- Gdzie masz motor?- rozejrzałam się dopiero teraz orientując, że przecież przyjechaliśmy tu metrem.
- Zostawiłem w warsztacie- w jego tonie widoczna była oziębłość. Moje przypuszczenia potwierdziły się. Z Jamesem nie mamy szans na przyjaźń. Byliśmy całkiem różni. On, jak zdążyłam się zorientować, lubował się w przemocy, co było dla mnie nie do zniesienia. Był niestały i nieodpowiedzialny. Chwilami zachowywał się jak dziecko. Poza tym James uwielbiał być w centrum uwagi. Popisywał się przed każdym, kto miał ochotę na niego patrzeć, a tych nie brakowało. Ja potrzebowałam spokoju i pewności. Nie wyobrażam sobie nas siedzących i słuchających muzyki klasyczniej. Tak, prędzej dostałabym fobii kolan.- ojciec ma po nas przyjechać.

Jak na zawołanie przed drzwiami baru zatrzymał się czarny Jeep. Przyciemniane szyby nadawały jej gangsterskiego wyglądu. Prawe okno się opuściło, a w nim pojawiła się uśmiechnięta twarz pana Jacksona. Na znak jego ręki wpakowaliśmy się do auta. James usiadł na miejscu pasażera, a ja usadowiłam się na tylnich siedzeniach. Rodzina przybiła sobie piątkę i powiedzieli coś języku, którego nie znałam.

-Cześć Elizabeth- mężczyzna uśmiechnął się patrząc na mnie w lusterku.
- Cześć panie Jackson- mimowolnie kąciki warg uniosły się ku górze- jedziemy o Obozu?
- Tak, czas byś się zadomowiła- jego brwi poruszyły się zabawnie dwa razy w górę.- rozmawiałaś z mamą?
- Nie- odpowiedziałam wiercąc się- nie wiem jak to zrobić. Mam w czasie obiadu nagle zapytać, czy wie, że przespała się z bogiem?
- Coś wymyślimy- uśmiechnął się pokrzepiająco i spojrzał na swojego syna- a Ty młody? Jak sobie poradziłeś z szalonym Leonem? 

Chłopak odchylił poły kurtki i wyciągnął stamtąd zwinięty w rulon papier. Na kartce narysowany był szkic miecza z dopiskami i komentarzami do jego budowy. Rysunek został wykonany tą samą rękę, co obrazy w warsztacie.

- Powiedział, żebyś się z tym zapoznał, i że odwidzi nas w niedziele na obiadzie.
- Powinien sobie w końcu znaleźć dziewczynę- mruknął pan Jackson tak cicho, że ledwo go usłyszałam. Zapewne cisza trwałaby do końca trasy, gdyby nie to, że kierowca widocznie się rozruszał na dźwięk pierwszych taktów "Sweet dreams".
- Bogowie- jęknął James, a ja przyznałam mu mentalnie rację.


~*~


No hej :) Tym razem skupiłam się bardziej na długości niż fabule. Mam nadzieję, że mimo to zmniejszyłam odrobinę wasz literacki apetyt. Zapraszam do komentowania. 
Pozdrawiam, puck
PS Wiem, że coś się zrobiło z tekstem, ale nie mam pojęcia co :D Za utrudnienia przepraszam