wtorek, 7 lipca 2015

Rozdział 7

Zajmę Wam sekundę zanim zaczniecie czytać. Chciałam się tylko poskarżyć na ilość komentarzy pod poprzednim postem: co to ma być?! Nie chce się bawić w żadne "20 komentarzy= kolejny rozdział", więc tego nie zrobię. Moi drodzy, ja wiem jaki jest koniec tej historii, a Wam zależy by go poznać. Wysilcie się choć trochę i skomentujcie. Dobrze wiem, że mam ponad czterystu stałych czytelników, a więc ujawnijcie się!

Rozdział 7
"Hipisi i E."

   Po paru godzinach kiwania głową do tego samego taktu i sztucznych uśmiechach, postanowiliśmy z Jamesem dać sobie na dziś spokój i wrócić do domu. Mimo że ten wieczór nie zaliczał się do najgorszych, chciałam go zakończyć. Męczyło mnie ciągłe udawanie, a z miny Jacksona wyczytałam, że jego myśli biegną podobnym torem. Złapał mnie za rękę, powiedział Kate, że wychodzimy i ruszył do wyjścia. Za rogiem, gdy miałam zamiar puścić jego dłoń i odsunąć się przynajmniej na dwa metry, dogonili nas inni imprezowicze. Troszkę podchmieleni zaczęli paplać, jak to zobaczyli nas, idących na przystanek metra i doszli do wniosku, że też powinni wracać do domu. Och, co za szczęście! 

   Znałam każdego z nich z widzenia. Kyle: szkolna gwiazda rocka, choć w życiu bym nie powiedziała, że nią jest. Wygląda jak zwykły nastolatek z ciut za długimi włosami. Razem ze swoim zespołem o wdzięcznej nazwie "Rzeźnia pluszowych królików", który nota bene również zaszczycił nas swoją obecnością, grali na wszystkich szkolnych zabawach. Oprócz nich spacerowało z nami parę innych dziewczyn. Tak więc nijak nie mogłam odsunąć się od Jamesa dalej niż na pół metra. Chłopak z powrotem schował w swojej dłoni moją i potarł delikatnie kciukiem o jej wierzch. Ten gest miał mnie chyba pocieszyć, sama nie wiem. Oderwałam wzrok od naszych splecionych rąk, by na niego spojrzeć, ale James nie patrzył na mnie. Rozmawiał z basistą wymienionego wyżej zespołu. Może wykonał ten gest mimowolnie? Nie zdawał sobie sprawy, że...

- Jak długo znacie się z Jamesem? - zapytała dziewczyna idąca obok mnie. Na jej szyji wisiał naszyjnik z imieniem Alice, więc domyśliłam się, że tak się nazywa. W jednej chwili uderzyła mnie myśl, że mogliśmy ustalić tak podstawowe rzeczy, gdyby ktoś pytał.

   Jak w słabym filmie romantycznym odpowiedzieliśmy z Jamesem w tym samym czasie. 

- Dwa lata...
- Pary tygodni...

   Wszyscy spojrzeli na nas głupio, a James, jak zwykle niezawodny, błyskawicznie wybrnął z tej niezręcznej sytuacji. Roześmiał się cicho, mocno ściskając moją rękę. Domyśliłam się, że mam zrobić to samo. Zachichotałam pod nosem, przysuwając się bliżej Jacksona. Przygarnął mnie do swojego boku, a ja automatycznie otoczyłam go w pasie rękoma. Tylko głupi by się nie domyślił, że za wszelką cenę próbujemy, jak najbardziej przypominać parę. Sądząc po zadowolonych minach zgromadzonych, pijany też by się nabrał.

- Pytałaś jak długo się znamy? - James zwrócił się uprzejmie do Alice. - Myślałem, że chodzi Ci, jak długo jesteśmy razem.

   Wszyscy pokiwali głową, akceptując takie wyjaśnienie. Tylko jedna z dziewczyn nadal wydawała się nieprzekonana. Uniosła wysoko brew i wpatrywała się w nas z widoczną determinacją. Chyba przeceniłam poziom ich upojenia. 

- A gdzie się poznaliście? - zapytała.
Tym razem postanowiłam dać Jamesowi szansę, by się wypowiedział. Szturchnełam go leciutko biodrem. Jackson momentalnie zareagował na to pozwolenie.
- Beth przyszła z kolegą, gdy miałem trening - Bez namysłu zaczęłam bawić się rombkiem jego koszulki.
- Co takiego trenujesz? - zainteresował się Basista.
- Szermierkę - włączyłam się do rozmowy, zanim James palnął coś niedorzecznie głupiego, jak odpinanie staników jedną ręką.
- Tak - Spojrzał na mnie, jakby dokładnie wiedział o czym pomyślałam. - Właśnie. 

   Dali nam spokój. Przestali wypytywać i przesadnie interesować się naszym związkiem. Przez resztę kilku minutowego marszu nie odzywałam się. Już nie przytulałam się do Jamesa, lecz jego ręka ciągle spoczywała na moim biodrze, malując małe kółka, na wszelki wypadek, gdyby komuś przyszło do głowy kwestionować prawdziwość naszego związku. Łaskotało to mnie, ale było za razem niezwykle odprężające. Ciepło bijące od jego ciała uspokajało, a zapach skóry Jamesa i te delikatne ruchy usypiały. Do tego dochodziło wyczerpanie gromadzące się w moim organizmie przez cały dzień. Gdybym dostała pozwolenie, położyłabym się na najbliższej ławce i tam zasnęła. 

   Każdy krok sprawiał mi coraz więcej trudności, więc na powrót otoczyłam Jacksona ręką w pasie i ułożyłam głowę obok jego serca, wsłuchując się w miarowe uderzenia. 

Bum bum, chcę, bum bum, mi, bum bum, się, bum bum, spać. 

   Rozbudziłam się dopiero, gdy dotarliśmy do stacji metra. Owiało mnie chłodne powietrze, skutecznie spędzając sen z powiek. Momentalnie pożałowałam, że nie wzięłam żadnego swetra. Już miałam się zatrząść, gdy przypomniałam sobie słowa Jamesa sprzed paru godziny. Dziewczyny wymuszające, by oddał im kurtkę? Jeszcze pomyśli, że go podrywam. Niedoczekanie! 

   Zagryzłam wargę tak mocno, że poczułam smak krwi na języku. Lepsze to niż rozchulałe myśli Jacksona. Nie musiałam nawet patrzeć na rozkład jazdy, bo po chwili przyjechał nasz pociąg. Złapałam Jamesa za rękę i zaciągnęłam do najblizeszego wejścia, machajac wszystkim na pożegnanie. Gdy wejście się zamknęło, a stacja zniknęła za oknami, oparłam się zmęczona o drzwi. 

- Już nie musisz udawać - powiedział James, patrząc na nasze splecione ręce z uśmiechem. 
Momentalnie wypuściłam jego rękę, a wtedy spojrzał na mnie. Przesunął się do mnie blisko i oparł bokiem o szklane drzwi. Przybrałam tą samą pozycję tak, że patrzyliśmy sobie w oczy. Zbliżył się jeszcze parę centymetrów. 
- No chyba, że tak naprawdę nie udawałaś.

   Spojrzałam na niego oburzona. 

- No pewnie, rozgryzłeś mnie.

   Odwróciłam się do niego plecami i rozejrzałam po wagonie. Było całkiem pusto, jak na tą porę. Przesunęłam wzrokiem po pustych miejscach siedzących i zdecydowanym krokiem ruszyłam do przodu. Zatrzymałam się przy podwójnych kanapach i delikatnie klepnęłam w ramię zajmującego je chłopaka. Wyglądał przeciętnie, dwa, może trzy, lata ode mnie starszy. Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że był przystojny. Miał związane, brązowe włosy w krótką kitkę i mocno zarysowaną linię szczęki. Gdy mnie zobaczył zdjął z uszu słuchawki i uśmiechnął się.

- Czy to miejsce jest zajęte? - zapytałam.

   Chłopak pokręcił przecząco głową i przesunął się bliżej okna. Uśmiechnęłam się do niego wdzięczna i usiadłam obok. 

- Trevor - podał mi rękę. Przez chwilę wpatrywałam się w niego po czym uścisnęłam jego dłoń.
- Elizabeth.
- A więc Elizabeth, powiesz mi skąd wracasz o tak późnej porze?

   Już miałam odpowiedzieć, gdy pojawił się James. Usiadł na siedzaniach przed nami i oparł się plecami o szybę okna. Nie rzucił nawet przelotnego spojrzenia na Trevora, ciągle wpatrując się we mnie. Jego miną wyrażała jeszcze większe rozbawienie niż przed chwilą.

- Nie zrozumiem dlaczego miałabyś być na mnie zła. Nie uraziłem cię, tylko zasugerowałem, że możesz na mnie lecieć, co swoją drogą w zupełności, by mnie nie zdziwiło.

   Zacisnęłam zęby i spojrzałam na Trevora. Chłopak wydawał się być kompletnie zagubiony sytuacją, jaka nastąpiła. Przeniósł zdziwiony wzrok ze mnie na Jacksona. Uśmiechnęłam się do uspokajająca.

- Wracam akurat z imprezy - odpowiedziałam, siląc się na uprzejmy ton - A ty?
- Biorąc pod uwagę fakt, że wyświadczyłem ci przysługę, nie masz prawa złościć się na mnie do czterdziestki. - Ciągnął obojętnie James.
- Och. - Trevor przyjął tą samą taktykę, co ja i mówił, nie zwracając uwagi na Jacksona. - Zajęcia na uczelni trochę mi się przedłużyły. Normalnie w tym tygodniu mam straszne urwanie głowy.
- A poza tym co zrobisz, gdy zostaniemy zaproszeni na kolejną imprezę? Nikt nie uwierzy, że ze mną zerwałaś.

   Nie wytrzymałam.

- Czy mógłbyś się przymknąć? Próbuję prowadzić konwersację. 

   Wymownym gestem wskazałam na chłopaka siedzącego obok. Dopiero wtedy James na niego spojrzał, gdy ten wystawił rękę, by się przywitać.

- Trevor.

   Spojrzenie, jakim obrzucił go Jackson, było przerażające. Jestem pewna, że nawet modelkę z idealną figurą wpędziłoby w kompleksy.

- Idź ściąć włosy, hipisie - Mina Jamesa zmieniała się na dużo groźniejszą. - A teraz odczep się od mojej dziewczyny.

   Przysięgam, że nie chciałam, by kąciki ust zadrgały mi od śmiechu. Po prostu Jacksonowi udało się podsumować wygląd chłopaka jednym słowem. Ale stało się, a Trevor to zauważył. Z miną zbitego psa przecisnął się koło mnie i pędem wysiadł na najbliższym przystanku. Patrzyłam za nim chwilę pełna poczucia winy. Zastanawiałam się nawet, czy nie pobiec i przeprosić. Jednak zrezygnowałam z tego i przesunęłam się na miejsce pod oknem, bo James już wciskał się obok. Położył rękę na oparciu siedzenia za mną i uśmiechnął się zadowolony. Zakryłam usta rękę, by ukryć uśmiech, który cisnął mi się na usta. Wiedziałam, że to źle, ale ogrom komizmu tej sytuacji, był dla mnie niepojęty. Walnęłam James delikatnie łokciem w żebra. A on pochylił się nade mną i trącił nosem moją szyję.

- Nienawidzę cię, Jackson.
- Ja ciebie też, Watters - Teraz jego ręką spoczywała na moim ramieniu. - Ja ciebie też.

~*~

   Przeszłam przez cały salon, trzymając lakier do paznokci w ręce. Musiałam znaleźć jakieś siedzące miejsce, by pomalować palce u stóp. Wszystkie stołki w kuchni i kanapa zawalone były przez papiery mamy. Wczoraj pracowała do późna nad sprawą kolejnego klienta. Dziś rano wzięła dwa łyki kawy i tak szybko wybiegła z domu, że nie miałam nawet czasu, by mrugnąć. Rozejrzałam się jeszcze raz po pokoju. Jedyny wolny stołek był przy pianinie. Wzruszyłam ramionami i przysiadłam tam, opierając stopy na pokrywie klawiatury. Przyłożyłam pędzelek do paznokcia i pociągnęłam po całej długości płytki. Ręką mi zadrgała i przez przypadek pomalowałam kawałek skóry. To dziwne. Nie przekroczyłam linii paznokcia odkąd miałam trzynaście lat. Zmarszczyłam brwi i zabrałam się za kolejnego paznokcia. Sytuacja się powtórzyła. Wypuściłam zirytowana powietrze przez nos. Przestawiałam nogę na podłogę i wtedy spróbowałam. Środkowy palec u prawej nogi został pomalowany idealnie, żadnego zaciągnięcia. Uśmiechnęłam się do siebie i z powrotem oparłam nogę o pokrywę. Polakierowałam następnego w kolejności pazurka. Odsuwając rękę od stopy, niechcący trąciłam świeżo pomalowany paznokieć. Sapnęłam i usiadałam na podłodze jakiś metr od pianina. Przygotowałam się do ostatniego, najmniejszego paluszka i z zamkniętymi oczami przejechałem po nim lakierem. Uchyliłam powiekę, patrząc na swoje dzieło. Cała stopa wyglądała koszmarnie. Zupełnie jakbym dała niewidomemu kolorowankę i zakazałam wychodzenia za linie. Względnie dobrze prezentowały się paznokcie, które malowałam na podłodze. W sumie śmieszna obserwacja... Zaraz!

   Położyłam rękę na skrzyni instrumentu i zbliżyłam dłoń z pędzelkiem czarnego lakieru do kciuka. Ręką mi zadrżała. To niewiarygodne.

- Co Ty wyprawiasz? - krzyknęłam do sufitu - Myślisz, że zabronisz mi malować paznokci na pianinie? Grubo się mylisz, Apollo. Nie jesteś w stanie mi niczego zabronić.

   Wróciłam do przerwanego wcześniej zajęcia z uśmiechem na ustach. Nie dam się tak łatwo ustawić. Bardzo mi się podobało, że tą potyczkę zwyciężyłam ja. Ojciec, może sobie mówić co chce, ale ja nie zamierzam... Chwilę później na moją białą koszulkę wywrócił się flakonik z lakierem. Pisnęłam, błyskawicznie podnosząc się na nogi. W mniej niż dwie sekundy znalazłam się w kuchni, spłukując rąbek ubrania zimną wodą. Złapałam za gąbkę i energicznie pocierałam materiał, modląc się w duchu. Plama zaczęła się tylko powiększać, a koszulka rozciągać. Odpuściłam zrezygnowania, wdychając specyficzny zapach lakieru do paznokci. Mokra koszulka opadła mi na brzuch, przylegając do brzucha. 1:0 dla ojczulka.

   Westchnęłam, słysząc dzwonek do drzwi. Spuściłam głowę i podreptałam do wejścia, doskonale wiedząc, kogo tam zastanę. Ten poranek chyba nie mógł być już gorszy. Gdy tylko James mnie zobaczył, pokręcił z politowaniem głową. Dokładnie przeskanował mój wygląd, od tylko jednej pomalowanej stopy, przez czarną plamę na koszulce, a skończywszy na zbolałym wyrazie twarzy. Chyba nie do końca wydawał się być zdziwiony tym widokiem.

- Uroczo - skomentował z kpiną w głosie.
- Daj mi minutę - Obróciłam się na pięcie, zostawiając otwarte drzwi. Jego sprawa czy sam się zaprosi do środka, czy nie. 

   Jak najszybciej tylko potrafiłam, zmieniałam koszulkę i wróciłam do drzwi wejściowych. James nadal tam stał, opierając się o framugę. Złapałam za torebkę i kurtkę leżące na komodzie w korytarzu i zatrzasnęłam za nami drzwi. Cisza trwała przez całą drogę do jego motoru. Przyzwyczaiłam się już chyba do tego środka transportu. Z pewnością nie robi to już na mnie takiego wrażenia, gdy maszyna powoli budzi się do życia. Przyznaję, że pierwszy raz był przerażający. Nadal czuję dreszcz za każdym razem, gdy ta stalowa bestia przechyla się za mocno. Jednak jadąc już któryś raz z rzędu, jestem w stanie wyłapać także towarzyszącą temu adrenalinę. Nie mam powodów do niepokoju, aż do momentu, gdy James złamie swoją obietnicę i zacznie jeździć naprawdę szybko. Jak na razie jest dobrze, na razie.

   Machinalnie wzięłam od niego kask i założyłam go na głowę. Jackson usadowił się wygodnie, opierając ręce o kierownicę. Czekał, zawsze to robił. Cierpliwie, w bezruchu dawał mi czas na wdrapanie się na siedzenie za nim. Muszę powiedzieć, że robiłam się coraz lepsza, bo obecnie zajmowało mi to około 20 sekund. Kolejną czynnością w naszym rytuale był moment, w którym oplatam Jamesa ramionami w pasie. Od wczorajszego wieczoru, również i to stało się łatwiejsze. Jackson poruszył nadgarstkiem, a silnik wściekle zawył. No dobra, może jednak przesadziłam z tą swoją pewnością na diabelskiej maszynie. Zacisnęłam mocno powieki w chwili, gdy motor ruszył.
Otworzyłam oczy dopiero, gdy zbliżaliśmy się do zatoki Long Island. Jechaliśmy wąska, pustą drogę przy skalnym klifie. Chciałam usłyszeć fale obijające się o poszarpany brzeg, ale ryk silnika wszystko zagłuszał. Przejechaliśmy obok znajomnej wysepki, na której zostałam uznana. Wykreciłam głowę do tyłu, chcąc jak najdłużej ją widzieć. Gdy ostatecznie zniknęła za zakrętem, obróciłam się do z powrotem do Jamesa. Postukałam go palcem w ramię, by zwrócić jego uwagę, a wtedy on stracił panowanie nad motorem. Serce mi zamarło, więc to może dlatego czułam się, jakby to wszystko działo się w spowolnionym tępie. Maszyna z nami na pokładzie przechyliła niebezpiecznie w prawo. Chyba nikt mnie nie wini, że zaczęłam panicznie krzyczeć. W tym momencie pożałowałam, że rano pokłóciłam się z Apollem. Gdyby teraz nie był na mnie zły z pewnością by nam pomógł, ale w tym wypadku? Łzy napłyneły mi do oczy, gdy motor na powrót złapał pion. Kierownica była niestabilna i czułam, jak niezbezpieczna jest jazda teraz. Chciałam tylko wysiąść. Przytuliłam się mocniej do Jamesa, próbując pomóc mu jakoś zapanować nad maszyną. Poczułam, że jego ramiona się trzęsą i domyśliłam się, że płacze tak samo jak ja. 
W jednej chwili wszystko się skończyło. Żelazna bestia uspokoiła się i znów jechaliśmy wolnym tempem. Odetchnęłam głośno, gdy kamień spadł mi z serca. Byliśmy bezpieczni. Jednak ramiona Jamesa nadal się trzęsły. Zrobiło mi się go żal, że tak bardzo się wystraszły. Przysunęłam się do niego bliżej, co miało dodać mu otuchy. W tej pozycji wyłapałam nowy dźwięk, przebijający się przez warkot silnika. Śmiech. Kiedy ja myślałam, że Jackson płacze, ten drań cały czas się śmiał. Cała ta sytuacja była przez niego ukartowana, by mnie śmiertelnie przestraszyć. Krew zagotowała mi się w żyłach ze złości. Jak on mógł? To wcale nie było zabawne!
Wiatr znów poniósł mój krzyk, tym razem nie strachu, lecz złości. Jackson mi jeszcze za to odpokutuje.
~*~
Stałyśmy z Sam w zbrojowni przy wielkim stole z nożami. W tym tygodniu to jej przypadło przeliczyć całe zaopatrzenie sztyletów, jakie posiada Obóz. Z ochotą zgodziałam się jej pomóc z braku lepszego zajęcia. Poza tym z tą wariatką nic nie było nudne. Równie dobrze w jej towarzystwie mogłabym prać ręcznie rękawiczki, a nawet nie miałabym czasu pomyśleć o niczym innym niż ona sama. Gdy z żalem opowiedziałam Sam o dzisiejszym kawale Jamesa, nieudolnie starała się ukryć uśmiech. To na pewno nie był zabawny żart, więc nie wiem o co jej chodziło. Oczywiście od razu zaproponowała swoją pomoc w zemście. Nawet nie zdążyłam się odezwać a jej już nie było. Miałam przeczucie, że wyrolowała mnie i teraz to ja będę musiała odwalić całą robotę. Jednak wróciła dwie minuty później, rzucając w moja stronę pękiem kluczy.
- Co ja mam z tym zrobić? - Zmarszczyłam czoło, odsuwając żelaztwo z dala od twarzy. Nie przychodził mi do głowy żaden pomysł zemsty, uwzględniający ten fant. No chyba, że chciałybyśmy wydrapać Jacksonowi oczy. Jak dla mnie spoko.
- Zacznijmy od tego, że powinnaś je schować i to już -  Podniosła z blatu notes z naszymi obliczeniami i zaczęła coś dynamicznie zapisywać. Jestem prawie pewne, że malowała kółka w rogu kartki.
- Elizabeth! - Ten krzyk był tak przerażający, że aż podskoczyłam.
Spojrzałam zdzwiona na Sam. Na chwilę oderwała wzrok od kartki, rzucając mi naglące spojrzenie. 
- Powiedziałam już! - pisnęła cicho.
Wsadziałam klucze do kieszeni i tak samo jak ona, złapałam za zeszyt z notatkami. Usłyszałam szmery rozmów odbywających się za drewnianymi drzwiami, a po chwili do pomieszczenia wszedł James. Rzucił jedno spojrzenie na mnie, po czym odwrócił się do Sam.
- Zostaw nas samych - mruknął.
- Nie ma sprawy - Sam niemal truchtem dotarała do wyjścia. Już chciałam rzucić jej mściwe spojrzenie, jak będzie wychodzić, ale ona nie zrobiła tego. Zatrzymała się i na migi zaczęła pokazywać czy potrzebuję jej pomocy. Dyskretnie skinęłam głową, tak by James nie dowiedział się o jej obecności. A wtedy wystrzeliła jak z procy w stronę jeziora. Pozostało mi tylko uchować się z życiem do jej powrotu.
James spojrzał na mnie przenikliwie. Jego wzrok śledził moją sylwetkę z taką intensywnością, że czułam się naga. Dyskretnie złapałam za koniec koszulki, upewniając się o jej obecności. Na wszelki wypadek, gdyby miał zamiar ją wypalić tym laserowym spojrzeniem, skrzyżowałam ręce na piersi, by ukryć co nieco. Moje policzki oblały się rumieńcem w chwili, w której zdałam sobie sprawę, jak głupio musiało to wyglądać. Jackson zrobił parę kroków na przód, zatrzymując się metr przede mną. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął mały zwitek papieru. Gdy czytał, jego brwi powędrowały do góry w wyrazie kpiny. Dupek wyglądał seksownie.
- Całuski, E. - przeczytał.
- Jakie E.?
- Normalne. E tak jak eskimos albo E jak skrót od czegoś, na przykład imienia. - Zmrużył groźnie oczy. Pod tym spojrzeniem cofnełam się o krok. - Imienia takiego jak Elizabeth.
- Dziwny przypadek. W czym problem, Jackson? - Wzruszyłam ramionami, naprawdę nie wiedząc dokąd ta rozmowa zmierza. Jedyne czego byłam pewna to nadchodzące kłopoty.
- Właśnie zamierzałem jechać do Oliver Garden po późne śniadanie. Ale nie udało mi się to, bo jakaś podstępna, mała żmija zabrała kluczyki od mojego motoru. Zostawiając karteczkę: Całuski, E. 
- Kluczyki... 
Te które miałam w tylnej kieszeni? Cholera, Sam.
- Tak, więc przyszedłem po te całuski.
Sposób, w jaki na mnie spojrzał, momentalnie zamroził mi żyły. Chcesz by zabolało, uderz w czułe miejsce. A motor z pewnością był czułym punktem tego tutaj.
- Tak mi szkoda, że nie mogę pomóc, ale właśnie spieszę się... gdzieś tam.
Zaczęłam go wymijać. Gdy już stałam do niego plecami, poczułam klepniecie na pośladku. Odwróciłam się do Jacksona twarzą. Nie wierzę, że to zrobił. Nie dość, że mnie dotknął, to jeszcze strasznie bolało. Moja biedna pupa. Już miałam na niego nawrzeszczeć, gdy zorientowałam się, dlaczego to zrobił. Nie uderzył tak naprawdę mnie, a kluczyki, które znajdowały się w tylnej kieszeni. Jakby miał jeszcze jakieś wątpliwości, mój gwałtowny obrót spowodowały, że klucze zabrzęczały. 
Zamknęłam oczy, przeklanając swoją głupotę. To mnie naprawdę kiedyś zgubi. To albo fatalne dobierania przyjaciół.
- Co u ciebie, E.? - Uśmiechnął się bez humoru. Nie chciało mi się do końca wierzyć, że był na mnie zły, ale wolałam nie ryzykować i siedzieć cicho.
James podszedł do mnie tak blisko, że nasze palce u stóp się stykały. W głowie zaświeciła mi się czerwona dioda z napisem UWAGA. Odchyliłam głowę do tyłu, by móc widzieć jego twarz. Uśmiechał się jakoś dziwnie. Jakby wiedział coś, o czym ja nie miałam pojęcia. Nie podobało mi się to. W chwili, gdy położył mi ręce na biodrach mój mózg się wyłączył. Wyimaginowany napis zmienił swoją treść na UCIEKAJ, BLONDYNKO!. Ale moje nogi nie reagowały. Nie potrafiłam odejść, gdy tak na mnie patrzył. Mocniej zacisnął palce na moim ciele i przyciągnął blisko do siebie. Nie było w tym geście nic delikatnego. Zrobił to zdecydowanie i bez wachania. Zachwiałam się i złapałam za jego ramiona, by utrzymać równowagę.
 W tej chwili nienawidziłam tych silnych ramion, poważnie. 
Ale co to obchodzi moje ciało? Ja mówię skacz a ono przykuca. I tym razem było podobnie. James pochylił się, jakby chciał podzielić się ze mną jakąś tajemnicą. I niech mnie piorun trzaśnie, jeżeli nie chciałam jej znać.
- Co robisz? - wyszeptałam.
- Odbieram to, po co przyszedłem.
Całuski.
Pochylił się jeszcze niżej, a ja mimowolnie wstrzymałam oddech. Cudowne podekscytowanie sprawiło, że dreszcz wstrząsnął moimi ramionami. Tak, po prostu nie potrafiłam niczemu zapobiec. Zupełnie, jakbym była tylko biernym obserwatorem. Gdy był już w strefie mojego oddychania, zamknęłam oczy. Byłam przerażona myślą, która nagle przyszła mi do głowy. Chciałam tego pocałunku. Nigdy w życiu nie zdarzyła mi taka sytuacja. Przecież ja go znam raptem od paru dni. Prawie nic o nie wiedziałam. A przydało by się, bo wtedy zorientowałabym się, że zamierza wykorzystać moje rozkojarzenie. 
James zrobił dwa ruchy jednocześnie. Jego ręce przesuneły się na moje pośladki i błyskawicznie wydobyły kluczyki z kieszeni. Za to jego usta złożyły na moim policzku szybki pocałunek. Byłam tym tak zdziwiona, że jęknęłam. Jackson spojrzał na mnie z błyskiem w oczach. Bogowie wiedzą, jak sobie to ziterpretował.
Mówiłam, że nienawidzę jego ramion? Cofamy to. Tak naprawdę nienawidzę jego oczu.
Puścił mnie i ruszył do wyjścia. Szedł pewnym krokiem, jak zwykle. Nie spojrzał nawet na mnie, gdy powiedział:
- Mam już wszystko, co mi potrzebne.
Rozbawienie sprawiło, że kąciki ust mi zadrgały. Patrzyłam jeszcze za nim do chwili, gdy w drzwiach pojawiła się zdyszana Sam. Zmierzyłam ją pełnym wyrzutów wzrokiem. Choć tak naprawdę nie miałam jej niczego za złe. Sama też uciakałabym z tego pomieszczenia, gdybym tylko miała okazję. Już chciałam rzucić jakąś zabawną uwagę na temat jej w roli Supermana, gdy zobaczyłam jaką ma minę. Strach wyrzywił jej piękne rysy w taki sposób, że serce mi zamarło. Zamknęłam buzię i zaczekałam chwilę aż weźmie głęboki oddech. 
- Chodź szybko - Ciągnęła mnie za sobą błagalnie. - Jest coraz gorzej. Thomasowi się pogorszyło.
~*~

To na tyle. Wybaczcie za wszelkie błędy i niedociągnięcia, ale rozdział publikuję z telefonu, byście nie musieli dłużej czekać. A więc jak się podobało?
Pozdrawiam, puck