czwartek, 31 grudnia 2015

Rozdział 9

Promoczyki!
Widziałam, że wczoraj masa(!) Was sprawdzała gdzie nowy rozdział. Kto zdecydował się, żeby sprawdzić w Sylwestra już może czytać. To intro nie będzie długie: Chciałabym Wam i sobie życzyć byśmy w Nowym Roku popełniali dużoo błędów, bo z błędów bierze się doświadczenie, a z doświadczenia dobre decyzję. Wszystkiego najlepszego, słoneczka moje!

~*~

Problemy ze snem

    3 tygodnie. Tyle czasu zajęło nam błądzenie w ciemniej czeluści niewiedzy, co dalej będzie z Tomem. Nikt nie potrafił pomóc. Apollo patronem lekarzy? Niech was nie zmylą te durne stereotypy. Ojciec kilka razy pojawił się w obozie, ale nie udało mu się nic zrobić. Siedział tylko koło Toma, ciągle klepiąc go po ręce. Ku ogromnemu zdziwieniu wszystkich, nie na wiele się to zdawało. 
    Oczekiwałam wielkiego BUM w momencie, w którym pierwszy raz się spotkamy się z Apollem. Wiecie o co chodzi? Patrzymy na siebie, a potem biegnąc w spowolnionym tempie, wpadamy w swoje ramiona. O nie, nic z tych rzeczy. Powiedział: Cześć Elizabeth, co u ciebie? A potem poszedł dalej, nie czekając na odpowiedź. No dobra, rozumiem, że jestem jednym z 17 rodzeństwa i obecnie miał ważniejsze sprawy na głowie niż rozmawianie o moim adresie domu czy ulubionym kolorze, ale potrzebowałam minuty. 1 minuty, by choćby zdążyć mu odpowiedzieć.
    Ale czy można wymagać dojrzałego zachowania po chłopaku, wyglądającym na max 19 lat? Można, biorąc pod uwagę, że liczył sobie około 3 tysięcy i ponad trzydzieścioro dzieci. Niemniej jednak wyglądał jak nastolatek i najwidoczniej, tak też się czuł. Gdybym nie wiedziała kim jest, powiedziałabym, że to mój kolejny brat. Bardzo przypominał każde z nas z tą różnicą, że było w nim to coś. Właśnie ta "rzecz" dawała poczucie, że Apollo jest kimś wyjątkowym, kimś z kim wszyscy chcielibyśmy się zaprzyjaźnić. To coś, co miał także James, tylko w mniejszym stopniu.
    Ojciec... ojciec był po prostu boski. Tak bardzo jak te słowa mnie brzydzą, w takim samym stopniu są prawdziwe. Był wysoki, opalony i umięśniony. Nie dam rady wdać się w szczegóły, w jaki sposób jego włosy falami opadały na czoło, czy jak biały miał uśmiech. Z trudem muszę przyznać, że już wiem dlaczego mama Su i Chrisa wpadła dwa razy. O bogowie, doskonale zdawałam sobie z tego sprawę. Okulary przeciwsłoneczne, które ciągle nosił na nosie, nie zamaskowały wyrazu twarzy Apolla za każdym razem, gdy w niepokoju spoglądał na syna. Bał się i nie wiedział co robić, a było to równoznaczne z tym, że my także byliśmy coraz bardziej zagubieni.
    Cały ten czas spędziłam mieszkając w obozie. Z początku było trudno mi się przyzwyczaić do wspólnego pokoju i braku mamy, ale z czasem stało się to naturalne tak samo, jak całe to wariactwo. W momencie, gdy zobaczyłam ojca do końca uwierzyłam w... to. Powoli zaczęłam się przyzwyczajać do zwyczajów, jakie tu panowały. Pamiętam już o modlitwie dziękczynnej przed każdym posiłkiem, ogniskach organizowanych w każdą sobotę i grupowych zabawach, które były organizowane przy każdej możliwej okazji. Na treningach zaczęłam radzić sobie coraz lepiej. Bez problemu unosiłam broń i nawet strzelanie z łuku przestało być takim kłopotem. A moje super moce nadal pozostały tak samo super. Oprócz zakrzywiania światła, opanowałam zdolność jego kierowaniem. Czasem poświęcę komuś w oczy, ale to na razie wszystko na co mnie stać. Małymi kroczkami do celu.
    Tak więc minął miesiąc od kiedy narodziłam się na nowo. Brzmi to trochę jakbym była wampirem. Ale biorąc pod uwagę moje obrzydzenie do krwi, wszystko jest ze mną w porządku.
Dzisiejszego dnia Tom czuł się gorzej. Nie był to pierwszy taki kryzys, ale od dwóch dni zdawało się, że wszystko wraca do normy. Myłam akurat zęby, gdy Chris wysłał mnie po pana Jacksona. Przepłukałam buzię i poszłam do Wielkiego Domu.
    Gdy stanęłam przed gankiem ktoś zadawał się już na mnie czekać. O barierkę z butelką wody opierała się blond włosa kobieta. Jej szczupła twarz wydawała się być zamyślona, a długie palce machinalnie obracały napój w dłoniach. Była ładna w taki unikatowy sposób. Widziałam ją wcześniej u boku pana Jacksona, więc nie miałam problemu ze skojarzeniem faktów.
- Dzień dobry - zawołałam.
    Wzdrygnęła się na dźwięk mojego głosu i zrobiło mi się głupio, że jej przerywam. Zaraz po tym jak zlokalizowała mnie wzrokiem na trawniku, uśmiechnęła się. Podeszłam jeszcze parę kroków.
- Przepraszam, że przeszkadzam. Szukam pana Jacksona, Tom znów źle się poczuł.
- Oczywiście, słońce - uśmiechnęła się. I nie mam pojęcia czy nazwała mnie tak ze względu na ojca, czy do wszystkich się tak zwracała. - Zaraz go zawołam, kto prosi?
- Elizabeth.
    Dam sobie odciąć małe palce u nogi, że jej uśmiech się poszerzył odrobinę. Nie skomentowała tego jednak i ruszyła w głąb domu. Nie pozostało mi nic innego jak czekać. Ruszyłam parę kroków i usiadłam na schodkach na ganku. Oparłam się z tyłu na łokciach i nastawiałam buzię do słońca. Nie myślałam o niczym. Ten okres mojego życia był tak szalony, że dopiero teraz miałam możliwość delektowania się momentem spokoju. Momentem, za którego odałabym pierworodnego.
    Na dźwięk kroków uchyliłam jedno oko. Chwilę potem deski schodów zaskrzypiały i ugięły się pod ciężarem ciała Jamesa. Natychmiastowo poczułam zapach morza i drzewa sandałowego. Zamknęłam oko i czekałam aż się odezwie. Najwidoczniej nie był dziś za bardzo rozmowny, bo przez cały czas milczał. Nie należę do osób spokojnych, więc spojrzałam na niego wymowie, czekając aż coś powie. Nic? No dobra.
- Skłamałabym, gdybym powiedziała, że dobrze wyglądasz.
    Co? Kto mówi coś takiego? Tępa idiotka, jeżeli chcesz się skompromitować od razu daj mu powąchać swoje skarpetki. Na co czekać? Idź na całość!
    James roześmiał się niskim śmiechem. Usta same ułożyły mi się w uśmiech, za co miałam ochotę kopnąć się w cycek.
- Faktycznie, słabo ostatnio sypiam - spojrzał na mnie i mrugnął.
    Nic nie poradzę na to, że mój sprytny mózg zaraz zaczął wymyślać powody, dla których James miał cienie pod oczami. A odpowiedzi, które przychodziły mi do głowy, wcale nie były zadowalające.
    Zmarszczyłam nos, tak by widział moją konsternację.
- Całymi dniami pracuję u wujka w warsztacie - ziewnął.
- Lea? - Usiadłam bokiem, tak by być odwrócona do niego twarzą.

   James skinął i oparł się z tyłu na łokciach. To wszystko tłumaczyło, dlaczego tak rzadko go ostatnio widywałam. Jeżeli pomagał wujkowi w pracy normalne, że się nie wysypiał. Może byłam okropna osobą, bo nie przeszkadzało mi to, że był zmęczony. Siedząc obok, korzystał z okazji i odpoczywał, więc jego twarz była odprężona, co było pięknym widokiem. Rysy jego twarzy złagodniały, a pojawił się chłopięcy uśmiech. Pierwszy raz odkąd go spotkałam wyglądał na swój wiek.
    Przysięgam, że byłam blisko by oprzeć brodę na ręce i zacząć się ślinić. On po prostu wyglądał tak uroczo, że dziwię się, że nikt nie zrobił lalek z jego podobizną. Kupiłabym jedną, zdecydowanie. Właśnie przeniosłam wzrok na jego ramiona, gdy się odezwał i żałuję, że to zrobił, bo wszystko zepsuł.
- Taki jestem piękny, że musisz się na mnie gapić?
Tak.
Odwróciłam się do niego bokiem nadąsana. Splotłam ręce na piersi i spojrzałam przed siebie.
- Jeszcze czego - mruknęłam. - Nie gapiłam się.
    James zaśmiał się pod nosem. Spojrzał na mnie a jego oczy błyszczały z rozbawienia.
- Taa, jestem pewny, że gdyby nie moja szybka reakcja zrobiłabyś mi dziurę w brzuchu.
    Prędzej zrobiłabym krzywdę twoim szerokim barkom, umieśnionym rękom albo wąskiej talii. Ale ty nie musisz tego wiedzieć, James.
Szerokim barkom? O bogowie, ja naprawdę zachowywałam się jak bohaterka durnego filmu. Brzmiało to tak banalnie, że chyba zaraz kopnę się w drugi cycek.
- Czy ty musisz być tak strasznie wkurzający. Przysięgam, że jak kiedyś się nie zamkniesz, to cię uderzę.
    Wtedy dopiero się roześmiał, a mnie zrobiło się strasznie głupio. Na policzki wpłynął mi szkarłat, więc przyłożyłam do nich chłodne dłonie. Jak tak dalej pójdzie, nigdy nie przestanę się przy nim rumienić.
- Nienawidzę cię - powiedziałam, hamując potrzebę roześmiania się.
    Nieporadnie wstałam i ruszyłam w stronę domków. Zanim zrobiłam pierwszy krok, James złapał mnie za rękę i z powrotem posadził na schodach. Dalej się śmiał, gdy puścił mój przegub, zostawiając moją skórę gorącą. Nie omieszkałam zauważyć, że ręce miał niezwykle szorstkie w dotyku. Kolejny skutek pracy w warsztacie.
- No już, słońce, przecież nic nie powiedziałem.
- Yhm - mruknęłam.
- Co tam z Tomem? - zapytał, a jego uśmiech widocznie przybladł.
- Nie najlepiej - zmarszczyłam czoło, bo taka była prawda. - Nie mam pojęcia, co jeszcze można zrobić.
- Tak - mruknął trochę bezsensu.
    Spojrzał w niebo i zacisnął wargi. Widziałam, że o czymś intensywnie myślał. Możliwe, że zastanawiał się co dalej będzie z Tomem albo ile par świeżych skarpetek ma jeszcze w szafce.
- Wiesz... - zaczął. - Ta cała sytuacja z Tomem jest trochę jak zagadka Iluminati.
- Co? - Spojrzałam na niego kompletnie zmieszana.
- Nie wiesz co to Iluminati? - Obrócił się w moją stronę i po prostu wiedziałam, że nie porozmawiamy dłużej poważnie.
- Nie wiem na czym polega ta zagadka - pokręciłam głową ze śmiechem.
- Właśnie na tym. - James przytaknął a ja byłam jeszcze bardziej zagubiona. - Nikt nie wie, o co chodzi w tej zagadce, wiadomo, że tylko jest.
- Ale przecież Iluminati to bujda!
    James roześmiał się i też nie odpowiedział od razu:
- To sprawia, że tak zagadka ma jeszcze mniej sensu.
- To bezsensu.
- Jak istnienie Yeti?
- Tak dokładnie, jak istnienie Yeti i Czupakabry.
    Panie i panowie, właśnie poznałam kolejną cechę Jacksona: gada takie bzdury, że można w to uwierzyć.
    Znowu zapadła cisza tylko tym razem nie tak spokojna. Wydawało się, że nasze relacje trochę się zmieniają. Ja z pewnością czułam się przy nim coraz pewniej, jak przy jednym z braci. Co może do końca nie było dobre, bo kto wie, co może mi odbić. Mogę poczuć się tak komfortowo, że przestanę nosić przy nim stanik. Mało prawdopodobne, żeby to kiedy kiedykolwiek zdarzyło przy kimkolwiek, niemniej jednak... Niedawno nauczyłam się, że przecież wszystko jest możliwe.
- Cześć James.
    W naszą stronę szedł jeden z synów Aresa. Widziałam go parę razy w towarzystwie Sam, ale i bez tego wiedziałam, że byli rodzeństwem. Ich podobieństwo było uderzające, co jak widać często zdarzało się w obozie. Musi  Każdy krok stawiał z gracją tancerze. Zabójcza ilość treningów musiała wyrobić mu świadomość własnego ciała. W prawej dłoni trzymał torbę, z której wystawał kawałek żelastwa. Przekręciłam głowę na bok, przyglądając mu się, póki się przed nami nie zatrzymał. Skinął do mnie typowo samczym gestem. Wiecie tym z rodzaju jestembardzomęskiwięcniepofatugujęsiębysięnormalnieprzywitać.
- Mam to, o co prosiłeś - odezwał się, trzęsąc torbą ze złomem na potwierdzenie swoich słów.
- No to świetnie. - Jacksonowi zaświeciły się oczy.
    Wstał i podszedł do syna Aresa, łapiąc za torbę. Nie umknęło mojej uwadze, że gdy podawali sobie złom, James szepnął coś na ucho koledze, na co ten zmarszczył czoło. Nie czekając na odpowiedź, Jackson uśmiechnął się do mnie.
- Znajdę cię wieczorem na ognisku - powiedział i mrugnął do mnie.
     Gdy szli w kierunku bramy głównej, zastanawiałam się na co im tyle żelaza. Ja mając czy metalu... Po prostu pozbyłabym się go jak najszybciej. No, ale skoro James potrzebował, może chciał zbudować jakąś pułapkę. Albo niesie to dla wujka do garażu. Tam z pewnością znaleźli by dla niego jakieś zastosowanie.
     I wtedy przyszło mi coś do głowy. Wyobraziłam sobie warsztat Lea taki, jakim go ostatnio widziałam. Pełno szkiców i niedokończonych projektów. Wszędzie walały się szkielety nowych maszyn i wszystkie miały ze sobą coś wspólnego. To była broń. W różnych stadiach budowy, ale dało się rozpoznać charakterystyczną konstrukcję. A więc do tego potrzebowali żelaza! Oni tworzyli jakiś chory arsenał broni śmiercionośnej. Mogłam tylko zadać sobie pytanie: dlaczego.