czwartek, 31 grudnia 2015

Rozdział 9

Promoczyki!
Widziałam, że wczoraj masa(!) Was sprawdzała gdzie nowy rozdział. Kto zdecydował się, żeby sprawdzić w Sylwestra już może czytać. To intro nie będzie długie: Chciałabym Wam i sobie życzyć byśmy w Nowym Roku popełniali dużoo błędów, bo z błędów bierze się doświadczenie, a z doświadczenia dobre decyzję. Wszystkiego najlepszego, słoneczka moje!

~*~

Problemy ze snem

    3 tygodnie. Tyle czasu zajęło nam błądzenie w ciemniej czeluści niewiedzy, co dalej będzie z Tomem. Nikt nie potrafił pomóc. Apollo patronem lekarzy? Niech was nie zmylą te durne stereotypy. Ojciec kilka razy pojawił się w obozie, ale nie udało mu się nic zrobić. Siedział tylko koło Toma, ciągle klepiąc go po ręce. Ku ogromnemu zdziwieniu wszystkich, nie na wiele się to zdawało. 
    Oczekiwałam wielkiego BUM w momencie, w którym pierwszy raz się spotkamy się z Apollem. Wiecie o co chodzi? Patrzymy na siebie, a potem biegnąc w spowolnionym tempie, wpadamy w swoje ramiona. O nie, nic z tych rzeczy. Powiedział: Cześć Elizabeth, co u ciebie? A potem poszedł dalej, nie czekając na odpowiedź. No dobra, rozumiem, że jestem jednym z 17 rodzeństwa i obecnie miał ważniejsze sprawy na głowie niż rozmawianie o moim adresie domu czy ulubionym kolorze, ale potrzebowałam minuty. 1 minuty, by choćby zdążyć mu odpowiedzieć.
    Ale czy można wymagać dojrzałego zachowania po chłopaku, wyglądającym na max 19 lat? Można, biorąc pod uwagę, że liczył sobie około 3 tysięcy i ponad trzydzieścioro dzieci. Niemniej jednak wyglądał jak nastolatek i najwidoczniej, tak też się czuł. Gdybym nie wiedziała kim jest, powiedziałabym, że to mój kolejny brat. Bardzo przypominał każde z nas z tą różnicą, że było w nim to coś. Właśnie ta "rzecz" dawała poczucie, że Apollo jest kimś wyjątkowym, kimś z kim wszyscy chcielibyśmy się zaprzyjaźnić. To coś, co miał także James, tylko w mniejszym stopniu.
    Ojciec... ojciec był po prostu boski. Tak bardzo jak te słowa mnie brzydzą, w takim samym stopniu są prawdziwe. Był wysoki, opalony i umięśniony. Nie dam rady wdać się w szczegóły, w jaki sposób jego włosy falami opadały na czoło, czy jak biały miał uśmiech. Z trudem muszę przyznać, że już wiem dlaczego mama Su i Chrisa wpadła dwa razy. O bogowie, doskonale zdawałam sobie z tego sprawę. Okulary przeciwsłoneczne, które ciągle nosił na nosie, nie zamaskowały wyrazu twarzy Apolla za każdym razem, gdy w niepokoju spoglądał na syna. Bał się i nie wiedział co robić, a było to równoznaczne z tym, że my także byliśmy coraz bardziej zagubieni.
    Cały ten czas spędziłam mieszkając w obozie. Z początku było trudno mi się przyzwyczaić do wspólnego pokoju i braku mamy, ale z czasem stało się to naturalne tak samo, jak całe to wariactwo. W momencie, gdy zobaczyłam ojca do końca uwierzyłam w... to. Powoli zaczęłam się przyzwyczajać do zwyczajów, jakie tu panowały. Pamiętam już o modlitwie dziękczynnej przed każdym posiłkiem, ogniskach organizowanych w każdą sobotę i grupowych zabawach, które były organizowane przy każdej możliwej okazji. Na treningach zaczęłam radzić sobie coraz lepiej. Bez problemu unosiłam broń i nawet strzelanie z łuku przestało być takim kłopotem. A moje super moce nadal pozostały tak samo super. Oprócz zakrzywiania światła, opanowałam zdolność jego kierowaniem. Czasem poświęcę komuś w oczy, ale to na razie wszystko na co mnie stać. Małymi kroczkami do celu.
    Tak więc minął miesiąc od kiedy narodziłam się na nowo. Brzmi to trochę jakbym była wampirem. Ale biorąc pod uwagę moje obrzydzenie do krwi, wszystko jest ze mną w porządku.
Dzisiejszego dnia Tom czuł się gorzej. Nie był to pierwszy taki kryzys, ale od dwóch dni zdawało się, że wszystko wraca do normy. Myłam akurat zęby, gdy Chris wysłał mnie po pana Jacksona. Przepłukałam buzię i poszłam do Wielkiego Domu.
    Gdy stanęłam przed gankiem ktoś zadawał się już na mnie czekać. O barierkę z butelką wody opierała się blond włosa kobieta. Jej szczupła twarz wydawała się być zamyślona, a długie palce machinalnie obracały napój w dłoniach. Była ładna w taki unikatowy sposób. Widziałam ją wcześniej u boku pana Jacksona, więc nie miałam problemu ze skojarzeniem faktów.
- Dzień dobry - zawołałam.
    Wzdrygnęła się na dźwięk mojego głosu i zrobiło mi się głupio, że jej przerywam. Zaraz po tym jak zlokalizowała mnie wzrokiem na trawniku, uśmiechnęła się. Podeszłam jeszcze parę kroków.
- Przepraszam, że przeszkadzam. Szukam pana Jacksona, Tom znów źle się poczuł.
- Oczywiście, słońce - uśmiechnęła się. I nie mam pojęcia czy nazwała mnie tak ze względu na ojca, czy do wszystkich się tak zwracała. - Zaraz go zawołam, kto prosi?
- Elizabeth.
    Dam sobie odciąć małe palce u nogi, że jej uśmiech się poszerzył odrobinę. Nie skomentowała tego jednak i ruszyła w głąb domu. Nie pozostało mi nic innego jak czekać. Ruszyłam parę kroków i usiadłam na schodkach na ganku. Oparłam się z tyłu na łokciach i nastawiałam buzię do słońca. Nie myślałam o niczym. Ten okres mojego życia był tak szalony, że dopiero teraz miałam możliwość delektowania się momentem spokoju. Momentem, za którego odałabym pierworodnego.
    Na dźwięk kroków uchyliłam jedno oko. Chwilę potem deski schodów zaskrzypiały i ugięły się pod ciężarem ciała Jamesa. Natychmiastowo poczułam zapach morza i drzewa sandałowego. Zamknęłam oko i czekałam aż się odezwie. Najwidoczniej nie był dziś za bardzo rozmowny, bo przez cały czas milczał. Nie należę do osób spokojnych, więc spojrzałam na niego wymowie, czekając aż coś powie. Nic? No dobra.
- Skłamałabym, gdybym powiedziała, że dobrze wyglądasz.
    Co? Kto mówi coś takiego? Tępa idiotka, jeżeli chcesz się skompromitować od razu daj mu powąchać swoje skarpetki. Na co czekać? Idź na całość!
    James roześmiał się niskim śmiechem. Usta same ułożyły mi się w uśmiech, za co miałam ochotę kopnąć się w cycek.
- Faktycznie, słabo ostatnio sypiam - spojrzał na mnie i mrugnął.
    Nic nie poradzę na to, że mój sprytny mózg zaraz zaczął wymyślać powody, dla których James miał cienie pod oczami. A odpowiedzi, które przychodziły mi do głowy, wcale nie były zadowalające.
    Zmarszczyłam nos, tak by widział moją konsternację.
- Całymi dniami pracuję u wujka w warsztacie - ziewnął.
- Lea? - Usiadłam bokiem, tak by być odwrócona do niego twarzą.

   James skinął i oparł się z tyłu na łokciach. To wszystko tłumaczyło, dlaczego tak rzadko go ostatnio widywałam. Jeżeli pomagał wujkowi w pracy normalne, że się nie wysypiał. Może byłam okropna osobą, bo nie przeszkadzało mi to, że był zmęczony. Siedząc obok, korzystał z okazji i odpoczywał, więc jego twarz była odprężona, co było pięknym widokiem. Rysy jego twarzy złagodniały, a pojawił się chłopięcy uśmiech. Pierwszy raz odkąd go spotkałam wyglądał na swój wiek.
    Przysięgam, że byłam blisko by oprzeć brodę na ręce i zacząć się ślinić. On po prostu wyglądał tak uroczo, że dziwię się, że nikt nie zrobił lalek z jego podobizną. Kupiłabym jedną, zdecydowanie. Właśnie przeniosłam wzrok na jego ramiona, gdy się odezwał i żałuję, że to zrobił, bo wszystko zepsuł.
- Taki jestem piękny, że musisz się na mnie gapić?
Tak.
Odwróciłam się do niego bokiem nadąsana. Splotłam ręce na piersi i spojrzałam przed siebie.
- Jeszcze czego - mruknęłam. - Nie gapiłam się.
    James zaśmiał się pod nosem. Spojrzał na mnie a jego oczy błyszczały z rozbawienia.
- Taa, jestem pewny, że gdyby nie moja szybka reakcja zrobiłabyś mi dziurę w brzuchu.
    Prędzej zrobiłabym krzywdę twoim szerokim barkom, umieśnionym rękom albo wąskiej talii. Ale ty nie musisz tego wiedzieć, James.
Szerokim barkom? O bogowie, ja naprawdę zachowywałam się jak bohaterka durnego filmu. Brzmiało to tak banalnie, że chyba zaraz kopnę się w drugi cycek.
- Czy ty musisz być tak strasznie wkurzający. Przysięgam, że jak kiedyś się nie zamkniesz, to cię uderzę.
    Wtedy dopiero się roześmiał, a mnie zrobiło się strasznie głupio. Na policzki wpłynął mi szkarłat, więc przyłożyłam do nich chłodne dłonie. Jak tak dalej pójdzie, nigdy nie przestanę się przy nim rumienić.
- Nienawidzę cię - powiedziałam, hamując potrzebę roześmiania się.
    Nieporadnie wstałam i ruszyłam w stronę domków. Zanim zrobiłam pierwszy krok, James złapał mnie za rękę i z powrotem posadził na schodach. Dalej się śmiał, gdy puścił mój przegub, zostawiając moją skórę gorącą. Nie omieszkałam zauważyć, że ręce miał niezwykle szorstkie w dotyku. Kolejny skutek pracy w warsztacie.
- No już, słońce, przecież nic nie powiedziałem.
- Yhm - mruknęłam.
- Co tam z Tomem? - zapytał, a jego uśmiech widocznie przybladł.
- Nie najlepiej - zmarszczyłam czoło, bo taka była prawda. - Nie mam pojęcia, co jeszcze można zrobić.
- Tak - mruknął trochę bezsensu.
    Spojrzał w niebo i zacisnął wargi. Widziałam, że o czymś intensywnie myślał. Możliwe, że zastanawiał się co dalej będzie z Tomem albo ile par świeżych skarpetek ma jeszcze w szafce.
- Wiesz... - zaczął. - Ta cała sytuacja z Tomem jest trochę jak zagadka Iluminati.
- Co? - Spojrzałam na niego kompletnie zmieszana.
- Nie wiesz co to Iluminati? - Obrócił się w moją stronę i po prostu wiedziałam, że nie porozmawiamy dłużej poważnie.
- Nie wiem na czym polega ta zagadka - pokręciłam głową ze śmiechem.
- Właśnie na tym. - James przytaknął a ja byłam jeszcze bardziej zagubiona. - Nikt nie wie, o co chodzi w tej zagadce, wiadomo, że tylko jest.
- Ale przecież Iluminati to bujda!
    James roześmiał się i też nie odpowiedział od razu:
- To sprawia, że tak zagadka ma jeszcze mniej sensu.
- To bezsensu.
- Jak istnienie Yeti?
- Tak dokładnie, jak istnienie Yeti i Czupakabry.
    Panie i panowie, właśnie poznałam kolejną cechę Jacksona: gada takie bzdury, że można w to uwierzyć.
    Znowu zapadła cisza tylko tym razem nie tak spokojna. Wydawało się, że nasze relacje trochę się zmieniają. Ja z pewnością czułam się przy nim coraz pewniej, jak przy jednym z braci. Co może do końca nie było dobre, bo kto wie, co może mi odbić. Mogę poczuć się tak komfortowo, że przestanę nosić przy nim stanik. Mało prawdopodobne, żeby to kiedy kiedykolwiek zdarzyło przy kimkolwiek, niemniej jednak... Niedawno nauczyłam się, że przecież wszystko jest możliwe.
- Cześć James.
    W naszą stronę szedł jeden z synów Aresa. Widziałam go parę razy w towarzystwie Sam, ale i bez tego wiedziałam, że byli rodzeństwem. Ich podobieństwo było uderzające, co jak widać często zdarzało się w obozie. Musi  Każdy krok stawiał z gracją tancerze. Zabójcza ilość treningów musiała wyrobić mu świadomość własnego ciała. W prawej dłoni trzymał torbę, z której wystawał kawałek żelastwa. Przekręciłam głowę na bok, przyglądając mu się, póki się przed nami nie zatrzymał. Skinął do mnie typowo samczym gestem. Wiecie tym z rodzaju jestembardzomęskiwięcniepofatugujęsiębysięnormalnieprzywitać.
- Mam to, o co prosiłeś - odezwał się, trzęsąc torbą ze złomem na potwierdzenie swoich słów.
- No to świetnie. - Jacksonowi zaświeciły się oczy.
    Wstał i podszedł do syna Aresa, łapiąc za torbę. Nie umknęło mojej uwadze, że gdy podawali sobie złom, James szepnął coś na ucho koledze, na co ten zmarszczył czoło. Nie czekając na odpowiedź, Jackson uśmiechnął się do mnie.
- Znajdę cię wieczorem na ognisku - powiedział i mrugnął do mnie.
     Gdy szli w kierunku bramy głównej, zastanawiałam się na co im tyle żelaza. Ja mając czy metalu... Po prostu pozbyłabym się go jak najszybciej. No, ale skoro James potrzebował, może chciał zbudować jakąś pułapkę. Albo niesie to dla wujka do garażu. Tam z pewnością znaleźli by dla niego jakieś zastosowanie.
     I wtedy przyszło mi coś do głowy. Wyobraziłam sobie warsztat Lea taki, jakim go ostatnio widziałam. Pełno szkiców i niedokończonych projektów. Wszędzie walały się szkielety nowych maszyn i wszystkie miały ze sobą coś wspólnego. To była broń. W różnych stadiach budowy, ale dało się rozpoznać charakterystyczną konstrukcję. A więc do tego potrzebowali żelaza! Oni tworzyli jakiś chory arsenał broni śmiercionośnej. Mogłam tylko zadać sobie pytanie: dlaczego.

poniedziałek, 7 września 2015

Rozdział 8

Zacznę może od pozdrowień dla jednej wyjątkowej Osoby, która odobserwowała mnie w czwartek! Dzięki, Najdroższy! Nic nigdy bardziej mnie nie zmotywowało.
A tak na poważnie, to dla Ciebie Cherry!

Rozdział 8
"Dolly... a może to była Holly?"

Tom nie czuł się dobrze. Jeżeli mnie pytacie, to także nie wyglądał. Jego blada skóra sukcesywnie zlewała się ze śnieżnobiałą kołdrą. Włosy Toma pozostały jednak niezmiennie błyszczące, stąd wiedziałam, że nie było jeszcze tak źle. Zupełnie, jakby ktoś kartkę papieru ozdobił złotym brokatem. 

Wokół łóżka chłopca w domku numer 6 zebrał się prawdziwy tłum. Stał tam Chejron-koń i pan Jackson z blondwłosą kobietą w zaawansowanej ciąży. Mogłam się jedynie domyślać, że była to jego żona, ponieważ James miał takie same usta, jak ona. Całe moje rodzeństwo z szeroko otwartymi oczami obserwowało każdy ruch klatki piersiowej brata. Co było naszą największą obawa? By kolejny wdech nie był tym ostatnim.
Najbliżej Toma siedział Jerry i Chris. Zdawało się, że ten pierwszy był bardziej blady niż jego bliźniak. Za to po najstarszym Wojowniku nie było widać żadnych uczuć. Musiał być oparciem dla całego rodzeństwa, nawet dla mnie. Choć byłam tu stosunkowo krótko, to i tak czułam się niezwykle zagubiona. Tak skrzętnie chował swoje myśli, że już dawno powinien zostać stworzony teleturniej "O czym myśli Chris?". 

Nie wiem ile tak staliśmy, pełni nadziei. Mogły minąć godziny bądź sekundy. Czekaliśmy na diagnozę, słowa "wszystko będzie dobrze". Lecz jedyne, co było słychać to rzeżący oddech Toma. Ta cisza dobijała mnie na wszelkie możliwe sposoby. Nakręcały się we mnie złe emocje, tak że z każdą chwilą byłam coraz bliżej wybuchu. Wstałam w tym samym czasie, co Chejron podniósł głowę.

- Musimy porozmawiać - rzucił w próżnię.

Kilkanaście par oczy skierowało się w jego stronę z wyczekującym napięciem. Przeszło mi przez głowę, że chyba nie wszyscy powinni usłyszeć tę rozmowę. Chris także wstał.

- Toby - Posłał bratu znaczące spojrzenie, jednocześnie kładąc pokrzepiająco rękę na ramieniu Jerry'ego.
- Mam genialny pomysł! - Toby podniósł się i ruszył do drzwi. Taka sytuacja musiała zdarzyć się już wcześniej, bo ten dokładnie wiedział co robić. - Zagrajmy w kosza.

Moje przeczucia się potwierdziły. Nikt z nas nie miał usłyszeć tej rozmowy. Później może ewentualnie zdradzą nam parę faktów, ale nie wszystko. Oczywiście.

Z pomrukiem po kolej i zaczęliśmy wychodzić z domku. Chris przytrzymał Jerry'ego w miejscu, dając mu znać, że ma być obecny przy tej rozmowie. Wychodząc, rzuciłam ostatnie spojrzenie na pana Jacksona. Jeżeli myślałam, że Chris zasługuje na Oscara za brawurowe ukrywanie uczyć, to nie mam pojęcia co przyznać Jacksonowi. Patrzył zamyślony na plecy herosów, kierujących się do drzwi. Kiedy zauważył, że się w niego wpatruję, posłał mi uśmiech.

- Już cię nie ma - odprawił mnie.

A więc zniknęłam magiczną sztuczką, godną Davida Copperfielda.

~*~

- Podaj do mnie! - krzyknął Dan do Nate'a.

Można by się spodziewać, że grupka nastolatków nie za bardzo popisze się umiejętnościami gry w koszykówkę. No chyba, że mówimy o tej bandzie, która właśnie widzę przed sobą. Zupełnie, jakby ktoś podmienił ich na zawodowych graczy NBA. Sposób w jaki podawali do siebie piłkę był tak hipnotyzujący, że przez większość czasu zapomniałam, że sama grałam. Choć może to za dużo powiedziane. Ja umykałam braciom z drogi, by mnie nie staranowali. Mogłam być najstarszym dzieckiem Apolla zaraz po Chrisie, ale moje metr sześćdziesiąt nie miało za wiele do powiedzenia.

Odwróciłam głowę w stronę ławek, stojących przy boisku. Tylko Mała Su nie brała udziału w grze. Siedziała sama, czesząc włosy lalki. Robiła to tak zamaszyście, że wszędzie wokoło latały nitki włóczki. Instynkt czyściocha mimowolnie się włączył, tak że miałam ochotę złapać za miotłę i to posprzątać.

Odrzuciłam moją naturę pedantki i przeszłam przez boisko. Niepewnie usiadłam na skraju ławki, gotowa w każdej chwili uciec. Nie wiedziałam jeszcze jakie stosunki łączą mnie z siostrą. 

- Nie za bardzo wyżywasz się na Holly?
Mała Su spojrzała na mnie gniewnie.
- Ona ma na imię Dolly.
- Och, no tak. - I po dobrych stosunkach.

Wróciła do zamaszystego czesania, a ja spojrzałam na boisko. Zastanawiałam się, co jeszcze mogłam bym powiedzieć. 

- Nie martwisz się. - Jej głos by pełen zarzutu.
Skrzywiłam się na to stwierdzenie.
- Oczywiście, że się martwię.
- Nie, nie robisz tego.

Potrafiła tylko w kółko i w kółko powtarzać "nie". Usiadłam do niej przedtem, tak by móc na nią patrzeć podczas tej rozmowy. Jeżeli w tym momencie źle dobiorę słowa może nie być już szansy byśmy się dogadały.

- Wiesz, Su, parę dni temu jedynym moim krewnym była mama. A potem wszystko stało się nagle. Pojawił się Charles i mnie tu zabrał, dowiedziałam się prawdy o ojcu i bogach. I jesteście też wy. Tak dużo zmian w tak krótkim czasie. Mimo tego, że znam was dopiero parę dni, to martwię się. Bo jesteście moją rodziną. Nie ważne, jak długo o tym wiem.

Spojrzała na mnie dużymi oczami.

- Zrobiłam się strasznie melodramatyczna. Czego nie powiem, brzmi, jak tekst z głupiego serialu.
- Może troszeczkę. - Uśmiechnęła się i znów złapała za plastikową szczoteczkę. Tym razem jej rączki delikatnie gładziły główkę lalki. - Kiedy uwierzyłaś?
- W te bzdury? - Zatoczyłam ręką krąg wokół nas. - W momencie, gdy wujek Leo strzelił do mnie kulą ognia. Do tamtego momentu myślałam, że się o niezwykłych przygodach z przystojniakiem u boku. Cały czas mnie coś zaskakuje, ale z biegiem czasu powinnam przywyknąć.

Z jej ust wydostał się cichutki chichot.

- Niezwykłe przygody z przystojniakiem u boku okazały się twoim życiem?

Tak, pomyślałam, ale nie jest nim James, tylko Chris. Jak na razie to jedyny przystojniak w moim życiu.

- On jest moim bratem. - Podniosła głowę, przez chwilę patrząc mi w oczy i znów spuściła ją na lalkę. - Chris jest moim bratem.

Nie wiedziałam o co jej chodzi, póki znów się nie odezwała.

- Mówi, że kiedy miał 12 lat, mama powiedziała mu, że będzie tu przychodził. Byłam taka zła, siedząc sama w domu. Pamiętam tylko, że zaczęła przeprowadzać mnie tu na parę godzin, aż do czasu, gdy mogłam zostać cały dzień. 

A więc Chris i Su mieli tą samą matkę. Nie miałam pojęcia, jak to się stało, ze jedna kobieta zaszła w ciążę z tym samym bogiem dwa razy. 

- Spędzacie tu cały rok?
- Nie, tylko wakacje.

Znów zapadło milczenie. To gra powinnam odciągnąć moje myśli od wątłego zdrowia Toma, a nie ta mała kruszyna obok mnie. Zgarbiłam plecy ze zmęczenia. Gdy przyznałam na głos, jak wiele spotkało mnie w ciągu jednego tygodnia, poczułam ciężar tego wszystkiego na barkach. Mówiłam prawdę, miałam nadzieję, ze to wszystko okaże się snem. Ale skoro fatum ze mnie zażartowało i to jest moje życie, to niech mnie Zeus piorunem trzaśnie, jeżeli nie miałam zamiaru przeżyć tego najlepiej, jak umiem. Nawet z szesnaściorgiem rodzeństwa, zabawną Sam i wkurzającym Jamesem. Jak cholera miałam zamiar.

~*~

No to TYLE! Wy komentujecie, a ja lecę oglądać "Top Model"! Swoją drogą, kto podziela moją miłość do tego programu?!

niedziela, 23 sierpnia 2015

Informacja

Witajcie, Promyczki!
Taką Wam uroczą ksywkę wymyśliłam!
Wiem, że minął miesiąc i tydzień od dodania ostatniego rozdziału i nadal nic nie ma. Zdaję sobie rownież sprawę, że beznadziejna ze mnie bloggerka i nigdy wcześniej nie informowałam Was o opóźnieniach. No cóż... Teraz to robię! Nie wiem, kiedy dodam kolejny rozdział, ale na pewno za niedługo. Sądzę, że będą to góra dwa tygodnie. A więc co? Wytrzymacie? Mam nadzieję, że tak!
A więc trzymajcie się ciepło, bo Winter is coming!
Pozdrawiam, puck

wtorek, 7 lipca 2015

Rozdział 7

Zajmę Wam sekundę zanim zaczniecie czytać. Chciałam się tylko poskarżyć na ilość komentarzy pod poprzednim postem: co to ma być?! Nie chce się bawić w żadne "20 komentarzy= kolejny rozdział", więc tego nie zrobię. Moi drodzy, ja wiem jaki jest koniec tej historii, a Wam zależy by go poznać. Wysilcie się choć trochę i skomentujcie. Dobrze wiem, że mam ponad czterystu stałych czytelników, a więc ujawnijcie się!

Rozdział 7
"Hipisi i E."

   Po paru godzinach kiwania głową do tego samego taktu i sztucznych uśmiechach, postanowiliśmy z Jamesem dać sobie na dziś spokój i wrócić do domu. Mimo że ten wieczór nie zaliczał się do najgorszych, chciałam go zakończyć. Męczyło mnie ciągłe udawanie, a z miny Jacksona wyczytałam, że jego myśli biegną podobnym torem. Złapał mnie za rękę, powiedział Kate, że wychodzimy i ruszył do wyjścia. Za rogiem, gdy miałam zamiar puścić jego dłoń i odsunąć się przynajmniej na dwa metry, dogonili nas inni imprezowicze. Troszkę podchmieleni zaczęli paplać, jak to zobaczyli nas, idących na przystanek metra i doszli do wniosku, że też powinni wracać do domu. Och, co za szczęście! 

   Znałam każdego z nich z widzenia. Kyle: szkolna gwiazda rocka, choć w życiu bym nie powiedziała, że nią jest. Wygląda jak zwykły nastolatek z ciut za długimi włosami. Razem ze swoim zespołem o wdzięcznej nazwie "Rzeźnia pluszowych królików", który nota bene również zaszczycił nas swoją obecnością, grali na wszystkich szkolnych zabawach. Oprócz nich spacerowało z nami parę innych dziewczyn. Tak więc nijak nie mogłam odsunąć się od Jamesa dalej niż na pół metra. Chłopak z powrotem schował w swojej dłoni moją i potarł delikatnie kciukiem o jej wierzch. Ten gest miał mnie chyba pocieszyć, sama nie wiem. Oderwałam wzrok od naszych splecionych rąk, by na niego spojrzeć, ale James nie patrzył na mnie. Rozmawiał z basistą wymienionego wyżej zespołu. Może wykonał ten gest mimowolnie? Nie zdawał sobie sprawy, że...

- Jak długo znacie się z Jamesem? - zapytała dziewczyna idąca obok mnie. Na jej szyji wisiał naszyjnik z imieniem Alice, więc domyśliłam się, że tak się nazywa. W jednej chwili uderzyła mnie myśl, że mogliśmy ustalić tak podstawowe rzeczy, gdyby ktoś pytał.

   Jak w słabym filmie romantycznym odpowiedzieliśmy z Jamesem w tym samym czasie. 

- Dwa lata...
- Pary tygodni...

   Wszyscy spojrzeli na nas głupio, a James, jak zwykle niezawodny, błyskawicznie wybrnął z tej niezręcznej sytuacji. Roześmiał się cicho, mocno ściskając moją rękę. Domyśliłam się, że mam zrobić to samo. Zachichotałam pod nosem, przysuwając się bliżej Jacksona. Przygarnął mnie do swojego boku, a ja automatycznie otoczyłam go w pasie rękoma. Tylko głupi by się nie domyślił, że za wszelką cenę próbujemy, jak najbardziej przypominać parę. Sądząc po zadowolonych minach zgromadzonych, pijany też by się nabrał.

- Pytałaś jak długo się znamy? - James zwrócił się uprzejmie do Alice. - Myślałem, że chodzi Ci, jak długo jesteśmy razem.

   Wszyscy pokiwali głową, akceptując takie wyjaśnienie. Tylko jedna z dziewczyn nadal wydawała się nieprzekonana. Uniosła wysoko brew i wpatrywała się w nas z widoczną determinacją. Chyba przeceniłam poziom ich upojenia. 

- A gdzie się poznaliście? - zapytała.
Tym razem postanowiłam dać Jamesowi szansę, by się wypowiedział. Szturchnełam go leciutko biodrem. Jackson momentalnie zareagował na to pozwolenie.
- Beth przyszła z kolegą, gdy miałem trening - Bez namysłu zaczęłam bawić się rombkiem jego koszulki.
- Co takiego trenujesz? - zainteresował się Basista.
- Szermierkę - włączyłam się do rozmowy, zanim James palnął coś niedorzecznie głupiego, jak odpinanie staników jedną ręką.
- Tak - Spojrzał na mnie, jakby dokładnie wiedział o czym pomyślałam. - Właśnie. 

   Dali nam spokój. Przestali wypytywać i przesadnie interesować się naszym związkiem. Przez resztę kilku minutowego marszu nie odzywałam się. Już nie przytulałam się do Jamesa, lecz jego ręka ciągle spoczywała na moim biodrze, malując małe kółka, na wszelki wypadek, gdyby komuś przyszło do głowy kwestionować prawdziwość naszego związku. Łaskotało to mnie, ale było za razem niezwykle odprężające. Ciepło bijące od jego ciała uspokajało, a zapach skóry Jamesa i te delikatne ruchy usypiały. Do tego dochodziło wyczerpanie gromadzące się w moim organizmie przez cały dzień. Gdybym dostała pozwolenie, położyłabym się na najbliższej ławce i tam zasnęła. 

   Każdy krok sprawiał mi coraz więcej trudności, więc na powrót otoczyłam Jacksona ręką w pasie i ułożyłam głowę obok jego serca, wsłuchując się w miarowe uderzenia. 

Bum bum, chcę, bum bum, mi, bum bum, się, bum bum, spać. 

   Rozbudziłam się dopiero, gdy dotarliśmy do stacji metra. Owiało mnie chłodne powietrze, skutecznie spędzając sen z powiek. Momentalnie pożałowałam, że nie wzięłam żadnego swetra. Już miałam się zatrząść, gdy przypomniałam sobie słowa Jamesa sprzed paru godziny. Dziewczyny wymuszające, by oddał im kurtkę? Jeszcze pomyśli, że go podrywam. Niedoczekanie! 

   Zagryzłam wargę tak mocno, że poczułam smak krwi na języku. Lepsze to niż rozchulałe myśli Jacksona. Nie musiałam nawet patrzeć na rozkład jazdy, bo po chwili przyjechał nasz pociąg. Złapałam Jamesa za rękę i zaciągnęłam do najblizeszego wejścia, machajac wszystkim na pożegnanie. Gdy wejście się zamknęło, a stacja zniknęła za oknami, oparłam się zmęczona o drzwi. 

- Już nie musisz udawać - powiedział James, patrząc na nasze splecione ręce z uśmiechem. 
Momentalnie wypuściłam jego rękę, a wtedy spojrzał na mnie. Przesunął się do mnie blisko i oparł bokiem o szklane drzwi. Przybrałam tą samą pozycję tak, że patrzyliśmy sobie w oczy. Zbliżył się jeszcze parę centymetrów. 
- No chyba, że tak naprawdę nie udawałaś.

   Spojrzałam na niego oburzona. 

- No pewnie, rozgryzłeś mnie.

   Odwróciłam się do niego plecami i rozejrzałam po wagonie. Było całkiem pusto, jak na tą porę. Przesunęłam wzrokiem po pustych miejscach siedzących i zdecydowanym krokiem ruszyłam do przodu. Zatrzymałam się przy podwójnych kanapach i delikatnie klepnęłam w ramię zajmującego je chłopaka. Wyglądał przeciętnie, dwa, może trzy, lata ode mnie starszy. Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że był przystojny. Miał związane, brązowe włosy w krótką kitkę i mocno zarysowaną linię szczęki. Gdy mnie zobaczył zdjął z uszu słuchawki i uśmiechnął się.

- Czy to miejsce jest zajęte? - zapytałam.

   Chłopak pokręcił przecząco głową i przesunął się bliżej okna. Uśmiechnęłam się do niego wdzięczna i usiadłam obok. 

- Trevor - podał mi rękę. Przez chwilę wpatrywałam się w niego po czym uścisnęłam jego dłoń.
- Elizabeth.
- A więc Elizabeth, powiesz mi skąd wracasz o tak późnej porze?

   Już miałam odpowiedzieć, gdy pojawił się James. Usiadł na siedzaniach przed nami i oparł się plecami o szybę okna. Nie rzucił nawet przelotnego spojrzenia na Trevora, ciągle wpatrując się we mnie. Jego miną wyrażała jeszcze większe rozbawienie niż przed chwilą.

- Nie zrozumiem dlaczego miałabyś być na mnie zła. Nie uraziłem cię, tylko zasugerowałem, że możesz na mnie lecieć, co swoją drogą w zupełności, by mnie nie zdziwiło.

   Zacisnęłam zęby i spojrzałam na Trevora. Chłopak wydawał się być kompletnie zagubiony sytuacją, jaka nastąpiła. Przeniósł zdziwiony wzrok ze mnie na Jacksona. Uśmiechnęłam się do uspokajająca.

- Wracam akurat z imprezy - odpowiedziałam, siląc się na uprzejmy ton - A ty?
- Biorąc pod uwagę fakt, że wyświadczyłem ci przysługę, nie masz prawa złościć się na mnie do czterdziestki. - Ciągnął obojętnie James.
- Och. - Trevor przyjął tą samą taktykę, co ja i mówił, nie zwracając uwagi na Jacksona. - Zajęcia na uczelni trochę mi się przedłużyły. Normalnie w tym tygodniu mam straszne urwanie głowy.
- A poza tym co zrobisz, gdy zostaniemy zaproszeni na kolejną imprezę? Nikt nie uwierzy, że ze mną zerwałaś.

   Nie wytrzymałam.

- Czy mógłbyś się przymknąć? Próbuję prowadzić konwersację. 

   Wymownym gestem wskazałam na chłopaka siedzącego obok. Dopiero wtedy James na niego spojrzał, gdy ten wystawił rękę, by się przywitać.

- Trevor.

   Spojrzenie, jakim obrzucił go Jackson, było przerażające. Jestem pewna, że nawet modelkę z idealną figurą wpędziłoby w kompleksy.

- Idź ściąć włosy, hipisie - Mina Jamesa zmieniała się na dużo groźniejszą. - A teraz odczep się od mojej dziewczyny.

   Przysięgam, że nie chciałam, by kąciki ust zadrgały mi od śmiechu. Po prostu Jacksonowi udało się podsumować wygląd chłopaka jednym słowem. Ale stało się, a Trevor to zauważył. Z miną zbitego psa przecisnął się koło mnie i pędem wysiadł na najbliższym przystanku. Patrzyłam za nim chwilę pełna poczucia winy. Zastanawiałam się nawet, czy nie pobiec i przeprosić. Jednak zrezygnowałam z tego i przesunęłam się na miejsce pod oknem, bo James już wciskał się obok. Położył rękę na oparciu siedzenia za mną i uśmiechnął się zadowolony. Zakryłam usta rękę, by ukryć uśmiech, który cisnął mi się na usta. Wiedziałam, że to źle, ale ogrom komizmu tej sytuacji, był dla mnie niepojęty. Walnęłam James delikatnie łokciem w żebra. A on pochylił się nade mną i trącił nosem moją szyję.

- Nienawidzę cię, Jackson.
- Ja ciebie też, Watters - Teraz jego ręką spoczywała na moim ramieniu. - Ja ciebie też.

~*~

   Przeszłam przez cały salon, trzymając lakier do paznokci w ręce. Musiałam znaleźć jakieś siedzące miejsce, by pomalować palce u stóp. Wszystkie stołki w kuchni i kanapa zawalone były przez papiery mamy. Wczoraj pracowała do późna nad sprawą kolejnego klienta. Dziś rano wzięła dwa łyki kawy i tak szybko wybiegła z domu, że nie miałam nawet czasu, by mrugnąć. Rozejrzałam się jeszcze raz po pokoju. Jedyny wolny stołek był przy pianinie. Wzruszyłam ramionami i przysiadłam tam, opierając stopy na pokrywie klawiatury. Przyłożyłam pędzelek do paznokcia i pociągnęłam po całej długości płytki. Ręką mi zadrgała i przez przypadek pomalowałam kawałek skóry. To dziwne. Nie przekroczyłam linii paznokcia odkąd miałam trzynaście lat. Zmarszczyłam brwi i zabrałam się za kolejnego paznokcia. Sytuacja się powtórzyła. Wypuściłam zirytowana powietrze przez nos. Przestawiałam nogę na podłogę i wtedy spróbowałam. Środkowy palec u prawej nogi został pomalowany idealnie, żadnego zaciągnięcia. Uśmiechnęłam się do siebie i z powrotem oparłam nogę o pokrywę. Polakierowałam następnego w kolejności pazurka. Odsuwając rękę od stopy, niechcący trąciłam świeżo pomalowany paznokieć. Sapnęłam i usiadałam na podłodze jakiś metr od pianina. Przygotowałam się do ostatniego, najmniejszego paluszka i z zamkniętymi oczami przejechałem po nim lakierem. Uchyliłam powiekę, patrząc na swoje dzieło. Cała stopa wyglądała koszmarnie. Zupełnie jakbym dała niewidomemu kolorowankę i zakazałam wychodzenia za linie. Względnie dobrze prezentowały się paznokcie, które malowałam na podłodze. W sumie śmieszna obserwacja... Zaraz!

   Położyłam rękę na skrzyni instrumentu i zbliżyłam dłoń z pędzelkiem czarnego lakieru do kciuka. Ręką mi zadrżała. To niewiarygodne.

- Co Ty wyprawiasz? - krzyknęłam do sufitu - Myślisz, że zabronisz mi malować paznokci na pianinie? Grubo się mylisz, Apollo. Nie jesteś w stanie mi niczego zabronić.

   Wróciłam do przerwanego wcześniej zajęcia z uśmiechem na ustach. Nie dam się tak łatwo ustawić. Bardzo mi się podobało, że tą potyczkę zwyciężyłam ja. Ojciec, może sobie mówić co chce, ale ja nie zamierzam... Chwilę później na moją białą koszulkę wywrócił się flakonik z lakierem. Pisnęłam, błyskawicznie podnosząc się na nogi. W mniej niż dwie sekundy znalazłam się w kuchni, spłukując rąbek ubrania zimną wodą. Złapałam za gąbkę i energicznie pocierałam materiał, modląc się w duchu. Plama zaczęła się tylko powiększać, a koszulka rozciągać. Odpuściłam zrezygnowania, wdychając specyficzny zapach lakieru do paznokci. Mokra koszulka opadła mi na brzuch, przylegając do brzucha. 1:0 dla ojczulka.

   Westchnęłam, słysząc dzwonek do drzwi. Spuściłam głowę i podreptałam do wejścia, doskonale wiedząc, kogo tam zastanę. Ten poranek chyba nie mógł być już gorszy. Gdy tylko James mnie zobaczył, pokręcił z politowaniem głową. Dokładnie przeskanował mój wygląd, od tylko jednej pomalowanej stopy, przez czarną plamę na koszulce, a skończywszy na zbolałym wyrazie twarzy. Chyba nie do końca wydawał się być zdziwiony tym widokiem.

- Uroczo - skomentował z kpiną w głosie.
- Daj mi minutę - Obróciłam się na pięcie, zostawiając otwarte drzwi. Jego sprawa czy sam się zaprosi do środka, czy nie. 

   Jak najszybciej tylko potrafiłam, zmieniałam koszulkę i wróciłam do drzwi wejściowych. James nadal tam stał, opierając się o framugę. Złapałam za torebkę i kurtkę leżące na komodzie w korytarzu i zatrzasnęłam za nami drzwi. Cisza trwała przez całą drogę do jego motoru. Przyzwyczaiłam się już chyba do tego środka transportu. Z pewnością nie robi to już na mnie takiego wrażenia, gdy maszyna powoli budzi się do życia. Przyznaję, że pierwszy raz był przerażający. Nadal czuję dreszcz za każdym razem, gdy ta stalowa bestia przechyla się za mocno. Jednak jadąc już któryś raz z rzędu, jestem w stanie wyłapać także towarzyszącą temu adrenalinę. Nie mam powodów do niepokoju, aż do momentu, gdy James złamie swoją obietnicę i zacznie jeździć naprawdę szybko. Jak na razie jest dobrze, na razie.

   Machinalnie wzięłam od niego kask i założyłam go na głowę. Jackson usadowił się wygodnie, opierając ręce o kierownicę. Czekał, zawsze to robił. Cierpliwie, w bezruchu dawał mi czas na wdrapanie się na siedzenie za nim. Muszę powiedzieć, że robiłam się coraz lepsza, bo obecnie zajmowało mi to około 20 sekund. Kolejną czynnością w naszym rytuale był moment, w którym oplatam Jamesa ramionami w pasie. Od wczorajszego wieczoru, również i to stało się łatwiejsze. Jackson poruszył nadgarstkiem, a silnik wściekle zawył. No dobra, może jednak przesadziłam z tą swoją pewnością na diabelskiej maszynie. Zacisnęłam mocno powieki w chwili, gdy motor ruszył.
Otworzyłam oczy dopiero, gdy zbliżaliśmy się do zatoki Long Island. Jechaliśmy wąska, pustą drogę przy skalnym klifie. Chciałam usłyszeć fale obijające się o poszarpany brzeg, ale ryk silnika wszystko zagłuszał. Przejechaliśmy obok znajomnej wysepki, na której zostałam uznana. Wykreciłam głowę do tyłu, chcąc jak najdłużej ją widzieć. Gdy ostatecznie zniknęła za zakrętem, obróciłam się do z powrotem do Jamesa. Postukałam go palcem w ramię, by zwrócić jego uwagę, a wtedy on stracił panowanie nad motorem. Serce mi zamarło, więc to może dlatego czułam się, jakby to wszystko działo się w spowolnionym tępie. Maszyna z nami na pokładzie przechyliła niebezpiecznie w prawo. Chyba nikt mnie nie wini, że zaczęłam panicznie krzyczeć. W tym momencie pożałowałam, że rano pokłóciłam się z Apollem. Gdyby teraz nie był na mnie zły z pewnością by nam pomógł, ale w tym wypadku? Łzy napłyneły mi do oczy, gdy motor na powrót złapał pion. Kierownica była niestabilna i czułam, jak niezbezpieczna jest jazda teraz. Chciałam tylko wysiąść. Przytuliłam się mocniej do Jamesa, próbując pomóc mu jakoś zapanować nad maszyną. Poczułam, że jego ramiona się trzęsą i domyśliłam się, że płacze tak samo jak ja. 
W jednej chwili wszystko się skończyło. Żelazna bestia uspokoiła się i znów jechaliśmy wolnym tempem. Odetchnęłam głośno, gdy kamień spadł mi z serca. Byliśmy bezpieczni. Jednak ramiona Jamesa nadal się trzęsły. Zrobiło mi się go żal, że tak bardzo się wystraszły. Przysunęłam się do niego bliżej, co miało dodać mu otuchy. W tej pozycji wyłapałam nowy dźwięk, przebijający się przez warkot silnika. Śmiech. Kiedy ja myślałam, że Jackson płacze, ten drań cały czas się śmiał. Cała ta sytuacja była przez niego ukartowana, by mnie śmiertelnie przestraszyć. Krew zagotowała mi się w żyłach ze złości. Jak on mógł? To wcale nie było zabawne!
Wiatr znów poniósł mój krzyk, tym razem nie strachu, lecz złości. Jackson mi jeszcze za to odpokutuje.
~*~
Stałyśmy z Sam w zbrojowni przy wielkim stole z nożami. W tym tygodniu to jej przypadło przeliczyć całe zaopatrzenie sztyletów, jakie posiada Obóz. Z ochotą zgodziałam się jej pomóc z braku lepszego zajęcia. Poza tym z tą wariatką nic nie było nudne. Równie dobrze w jej towarzystwie mogłabym prać ręcznie rękawiczki, a nawet nie miałabym czasu pomyśleć o niczym innym niż ona sama. Gdy z żalem opowiedziałam Sam o dzisiejszym kawale Jamesa, nieudolnie starała się ukryć uśmiech. To na pewno nie był zabawny żart, więc nie wiem o co jej chodziło. Oczywiście od razu zaproponowała swoją pomoc w zemście. Nawet nie zdążyłam się odezwać a jej już nie było. Miałam przeczucie, że wyrolowała mnie i teraz to ja będę musiała odwalić całą robotę. Jednak wróciła dwie minuty później, rzucając w moja stronę pękiem kluczy.
- Co ja mam z tym zrobić? - Zmarszczyłam czoło, odsuwając żelaztwo z dala od twarzy. Nie przychodził mi do głowy żaden pomysł zemsty, uwzględniający ten fant. No chyba, że chciałybyśmy wydrapać Jacksonowi oczy. Jak dla mnie spoko.
- Zacznijmy od tego, że powinnaś je schować i to już -  Podniosła z blatu notes z naszymi obliczeniami i zaczęła coś dynamicznie zapisywać. Jestem prawie pewne, że malowała kółka w rogu kartki.
- Elizabeth! - Ten krzyk był tak przerażający, że aż podskoczyłam.
Spojrzałam zdzwiona na Sam. Na chwilę oderwała wzrok od kartki, rzucając mi naglące spojrzenie. 
- Powiedziałam już! - pisnęła cicho.
Wsadziałam klucze do kieszeni i tak samo jak ona, złapałam za zeszyt z notatkami. Usłyszałam szmery rozmów odbywających się za drewnianymi drzwiami, a po chwili do pomieszczenia wszedł James. Rzucił jedno spojrzenie na mnie, po czym odwrócił się do Sam.
- Zostaw nas samych - mruknął.
- Nie ma sprawy - Sam niemal truchtem dotarała do wyjścia. Już chciałam rzucić jej mściwe spojrzenie, jak będzie wychodzić, ale ona nie zrobiła tego. Zatrzymała się i na migi zaczęła pokazywać czy potrzebuję jej pomocy. Dyskretnie skinęłam głową, tak by James nie dowiedział się o jej obecności. A wtedy wystrzeliła jak z procy w stronę jeziora. Pozostało mi tylko uchować się z życiem do jej powrotu.
James spojrzał na mnie przenikliwie. Jego wzrok śledził moją sylwetkę z taką intensywnością, że czułam się naga. Dyskretnie złapałam za koniec koszulki, upewniając się o jej obecności. Na wszelki wypadek, gdyby miał zamiar ją wypalić tym laserowym spojrzeniem, skrzyżowałam ręce na piersi, by ukryć co nieco. Moje policzki oblały się rumieńcem w chwili, w której zdałam sobie sprawę, jak głupio musiało to wyglądać. Jackson zrobił parę kroków na przód, zatrzymując się metr przede mną. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął mały zwitek papieru. Gdy czytał, jego brwi powędrowały do góry w wyrazie kpiny. Dupek wyglądał seksownie.
- Całuski, E. - przeczytał.
- Jakie E.?
- Normalne. E tak jak eskimos albo E jak skrót od czegoś, na przykład imienia. - Zmrużył groźnie oczy. Pod tym spojrzeniem cofnełam się o krok. - Imienia takiego jak Elizabeth.
- Dziwny przypadek. W czym problem, Jackson? - Wzruszyłam ramionami, naprawdę nie wiedząc dokąd ta rozmowa zmierza. Jedyne czego byłam pewna to nadchodzące kłopoty.
- Właśnie zamierzałem jechać do Oliver Garden po późne śniadanie. Ale nie udało mi się to, bo jakaś podstępna, mała żmija zabrała kluczyki od mojego motoru. Zostawiając karteczkę: Całuski, E. 
- Kluczyki... 
Te które miałam w tylnej kieszeni? Cholera, Sam.
- Tak, więc przyszedłem po te całuski.
Sposób, w jaki na mnie spojrzał, momentalnie zamroził mi żyły. Chcesz by zabolało, uderz w czułe miejsce. A motor z pewnością był czułym punktem tego tutaj.
- Tak mi szkoda, że nie mogę pomóc, ale właśnie spieszę się... gdzieś tam.
Zaczęłam go wymijać. Gdy już stałam do niego plecami, poczułam klepniecie na pośladku. Odwróciłam się do Jacksona twarzą. Nie wierzę, że to zrobił. Nie dość, że mnie dotknął, to jeszcze strasznie bolało. Moja biedna pupa. Już miałam na niego nawrzeszczeć, gdy zorientowałam się, dlaczego to zrobił. Nie uderzył tak naprawdę mnie, a kluczyki, które znajdowały się w tylnej kieszeni. Jakby miał jeszcze jakieś wątpliwości, mój gwałtowny obrót spowodowały, że klucze zabrzęczały. 
Zamknęłam oczy, przeklanając swoją głupotę. To mnie naprawdę kiedyś zgubi. To albo fatalne dobierania przyjaciół.
- Co u ciebie, E.? - Uśmiechnął się bez humoru. Nie chciało mi się do końca wierzyć, że był na mnie zły, ale wolałam nie ryzykować i siedzieć cicho.
James podszedł do mnie tak blisko, że nasze palce u stóp się stykały. W głowie zaświeciła mi się czerwona dioda z napisem UWAGA. Odchyliłam głowę do tyłu, by móc widzieć jego twarz. Uśmiechał się jakoś dziwnie. Jakby wiedział coś, o czym ja nie miałam pojęcia. Nie podobało mi się to. W chwili, gdy położył mi ręce na biodrach mój mózg się wyłączył. Wyimaginowany napis zmienił swoją treść na UCIEKAJ, BLONDYNKO!. Ale moje nogi nie reagowały. Nie potrafiłam odejść, gdy tak na mnie patrzył. Mocniej zacisnął palce na moim ciele i przyciągnął blisko do siebie. Nie było w tym geście nic delikatnego. Zrobił to zdecydowanie i bez wachania. Zachwiałam się i złapałam za jego ramiona, by utrzymać równowagę.
 W tej chwili nienawidziłam tych silnych ramion, poważnie. 
Ale co to obchodzi moje ciało? Ja mówię skacz a ono przykuca. I tym razem było podobnie. James pochylił się, jakby chciał podzielić się ze mną jakąś tajemnicą. I niech mnie piorun trzaśnie, jeżeli nie chciałam jej znać.
- Co robisz? - wyszeptałam.
- Odbieram to, po co przyszedłem.
Całuski.
Pochylił się jeszcze niżej, a ja mimowolnie wstrzymałam oddech. Cudowne podekscytowanie sprawiło, że dreszcz wstrząsnął moimi ramionami. Tak, po prostu nie potrafiłam niczemu zapobiec. Zupełnie, jakbym była tylko biernym obserwatorem. Gdy był już w strefie mojego oddychania, zamknęłam oczy. Byłam przerażona myślą, która nagle przyszła mi do głowy. Chciałam tego pocałunku. Nigdy w życiu nie zdarzyła mi taka sytuacja. Przecież ja go znam raptem od paru dni. Prawie nic o nie wiedziałam. A przydało by się, bo wtedy zorientowałabym się, że zamierza wykorzystać moje rozkojarzenie. 
James zrobił dwa ruchy jednocześnie. Jego ręce przesuneły się na moje pośladki i błyskawicznie wydobyły kluczyki z kieszeni. Za to jego usta złożyły na moim policzku szybki pocałunek. Byłam tym tak zdziwiona, że jęknęłam. Jackson spojrzał na mnie z błyskiem w oczach. Bogowie wiedzą, jak sobie to ziterpretował.
Mówiłam, że nienawidzę jego ramion? Cofamy to. Tak naprawdę nienawidzę jego oczu.
Puścił mnie i ruszył do wyjścia. Szedł pewnym krokiem, jak zwykle. Nie spojrzał nawet na mnie, gdy powiedział:
- Mam już wszystko, co mi potrzebne.
Rozbawienie sprawiło, że kąciki ust mi zadrgały. Patrzyłam jeszcze za nim do chwili, gdy w drzwiach pojawiła się zdyszana Sam. Zmierzyłam ją pełnym wyrzutów wzrokiem. Choć tak naprawdę nie miałam jej niczego za złe. Sama też uciakałabym z tego pomieszczenia, gdybym tylko miała okazję. Już chciałam rzucić jakąś zabawną uwagę na temat jej w roli Supermana, gdy zobaczyłam jaką ma minę. Strach wyrzywił jej piękne rysy w taki sposób, że serce mi zamarło. Zamknęłam buzię i zaczekałam chwilę aż weźmie głęboki oddech. 
- Chodź szybko - Ciągnęła mnie za sobą błagalnie. - Jest coraz gorzej. Thomasowi się pogorszyło.
~*~

To na tyle. Wybaczcie za wszelkie błędy i niedociągnięcia, ale rozdział publikuję z telefonu, byście nie musieli dłużej czekać. A więc jak się podobało?
Pozdrawiam, puck

środa, 17 czerwca 2015

Rozdział 6

Korzystając z okazji zapraszam na swojego nowego blog! http://firn-fields.blogspot.com/


Rozdział 6
"Niebieska flaga i słaby podryw"

   Nie potrafiłam się na niczym skupić. Nie zwracałam najmniejszej uwagi na rzeczy dziejące się w moim otoczeniu. Nie ruszyło mnie, gdy popołudniu Chris, w roli dobrego przewodnika, przedstawiał mnie centarurowi. Bardziej interesowało, jak konio-człowiek o imieniu Chejron korzystał z łazienki, niż jego rola, jako koordynatora całego Obozu. Oczywiście grzecznie się zachowywałam i zadawałam uprzejme pytania, by podtrzymać konwersacje. W równym stopniu fascynował mnie obiad na jaki zabrała mnie Sam. Zabrała to może złe określenie, zaciągnęła mnie tam silą. Patrzyłam obojętnie, jak jedzenie pojawia się i znika z mojego talerza. W innych okolicznościach z pewnością nie mogłabym przestać się zachwycać tym, że każda potrawa, o jakiej pomyśle, magicznie pojawiała się przede mną. Piszczałabym i wymyślał,a jak najdziwniejsze dania, sprawdzając tą zaczarowaną stołówkę. Jednak dziś tylko maszerowałam smętnie za tłumem, skrupulatnie dążącym do płomieni ogniska. Jednym uchem wpuszczałam a drugim wypuszczałam informacje, jakimi karmiła mnie Sam. Mówiła coś o ofierze dla bogów z naszego jedzenia. Wdzięczność, rytuały, te klimaty.

   Z niewiadomych, nawet dla mnie, przyczyn mój mózg przejmował się jutrzejsza imprezą. Próbowałam pozbyć się tego upiornego wrażenia, że coś się tam stanie. Nie wiem, czy będzie to dobre bądź źle. W każdym razie nie kwapiłam się do rozwiązania tej zagadki. Życie towarzyskie nie było dla mnie szczególnie ważne. Miałam parę koleżanek, w których towarzystwie spędzałam czas i to się liczyło. Nie byłam sama, czego nie zniosłabym nawet przez tydzień. Niemniej jednak byłam w liceum. To najważniejszy okres w moim dotychczasowym życiu. Nie musiałam być super popularna, ale za to ktoś musiał mnie lubić. A dlaczego niby nie miałby tego robić? Jestem miła, uśmiechnięta i nawet nie brzydka. Poza tym znajduje się w drugie lidze jeśli chodzi o szkolna hierarchię, więc nie jest tak źle. Och, żeby to miało jakiekolwiek znaczenie teraz.

   Moje życie było udane i bezproblemowe. Było- tak, to idealne słowo. Od trzech dni staje na głowie a ja nie mam pojęcia co z tym fantem zrobić. Może powinnam zapisać je do cyrku, skoro taki świetny z niego akrobata?
Jutrzejsza impreza u Kate mogła jeszcze bardziej je skomplikować. Za jakie grzechy miałam udawać dozgonnie zakochaną w Jamesie. To absurdalne. Znałam go parę dni i nagle zostaliśmy postawieni w tak dziwnej sytuacji. No cóż, tak naprawdę ja zostałam. On mógł nie mieć tego zmartwienia, nie idąc na to przyjęcie. Na co z resztą się zanosiło. Przez całą drogę próbowałam jakoś naprowadzić naszą rozmowę na temat tego wieczoru. James za to konsekwentnie go unikał, ciągle krzywo się uśmiechając. A przynajmniej to sobie wyobraziłam, słysząc jego pełen rozbawienia głos. Mimo wszystko nie mieliśmy jak rozmawiać przez nieustający ryk silnika motoru. Postanowiłam, że zaczepię go zaraz po tym jak dotrzemy do Obozu. I próbowałam, przysięgam. Stałam naprzeciwko niego i układałam sobie w głowie kolejność słów, jakie mam zamiar powiedzieć. Ale popełniłam jeden, znaczący błąd. Spojrzałam temu draniowi w oczy. Nie byłam jakoś chorobliwe przewrażliwiona na punkcie chłopców, ale sposób w jaki na mnie patrzył był tak intensywny, że się zarumieniłam. Zdawałam sobie sprawę, tak samo jak on, z mocy, jaką dają mu te przepiękne, szarozielone oczy. Raz po raz zaczynałam przemowę, bez ustanku plątając się w słowach. Satysfakcja z tego malowała się na twarzy Jamesa.

   Miałam okazję przekonać się jakim szacunkiem darzą go herosi w Obozie. Niby to banda nastolatków, która nie ma nic do gadania, ale z pewnością ta konkretna zbieranina była bardziej uparta i nieufna od niejednych dorosłych. Mogło to wynikać z tego jak wiele przeszli. Nie potrafiłam sobie tego wyobrazić. Słyszałam tylko strzępki rozmów moich braci i Sam. Rozmawiali o bestiach, czających się na każdym kroku. Potworach tak przerażających, że na samą myśl o nich przypina się miecz do boku. Zdziwiło mnie to, że każde z nich miało na ten temat coś do powiedzenia, co swoją drogą oznacza iż to przeżyli.

   Dojrzałość, odpowiedzialność i jednocześnie rozbrajająca bezpośredniość dawała Jamesowi ich zaufanie i lojalności. Był ich niepisanym przywódcą, a dostrzegał to nawet taki świeżak, jak ja. Samo to dostarczało mi odpowiednich powodów do podziwu wobec jego osoby. Jednak nie zamierzał mu o tym mówić. Jego ego było już wystarczająco nabrzmiałe.

   Okazało się, że patrzyłam mu w oczy stanowczo za długo. James uśmiechnął się kojąco i przesunął, tak że czubki naszych butów się stykały. Wciągłam bezgłośnie powietrze, gdy oparł czoło o moje. Przymknął oczy i oddychał głęboko, pieszcząc ciepłym powietrzem mój policzek. Stałam nie ruchomo boleśnie świadoma jego obecności. Chciałam się odsunąć i zrobiłam to, ale tylko parę centymetrów, nie więcej. Spojrzał na mnie rozbawiony, a potem odwrócił się i odszedł. Tkwiłam tam jeszcze przez chwilę zamrożona w osłupieniu. Potem potrzasnełam głową i ruszyłam w drugą stronę, gdzie później dopadł mnie Chris.

   A teraz siedziałam przy stole dzieci Apolla w ogromnej stołówce. Na wielkim placu, w równych rzędach ustawione były ponad tuzin różnych ogromnych stołów, jak się domyśliłam po jednym na każdy domek. Całe rodzeństwo siedziało razem, to chyba jakaś zasada.

   Odwrociłam głowę w stronę ogniska. Między stołami, z tacką pełną jedzenia, manewrowała Sam. Co chwilę odwracała się, gdy ktoś wołał ją po imieniu. Uśmiechała się, mrugała i trzepotła rzesami na zmianę. Widocznie wszyscy ją znali i lubiali, a ona i tak spędziła dwa ostatnie dni w moim towarzystwie.
Wyprostowałam się trochę i pomachałam do niej. Kiedy jej wzrok spoczął na mnie, przygryzła wargę widocznie się nad czymś zastanawiając. Po chwili potrzasneła głową i ruszyła do naszego stolika, szeroko się uśmiechając. Wcisneła sie na ławkę między mnie i Chrisa. Odgarneła włosy na jedno ramię i szturchneła mnie zabawnie w rzebra łokciem. Moje przypuszczenia dotyczące miejsc w stołówce się potwierdziły, gdy któryś z braci odezwał sie:

- Nie można zmieniać stołu - Spojrzałam na blond czuprynę, starając się przypomnieć jego imię. Andy? Dan?
- Daj spokój, Cam- Widziałam, że to Cameron! Sam machneła ręką, bagatelizując jego słowa.- I tak nikt nie zwraca na nas uwagi.

   I miała rację kompletnie nikt nie przejmował się łamaniem zasad, jakiego dopuściła się przed chwilą Sam. Wszyscy byli zajęci oczyszczaniem talerzy z ich zawartości. Rozejrzałam się, szukając w tłumie Jamesa. Chciałam z nim porozmawiać przy ludziach i tym razem nie dopuścić, by mnie zdekoncetrował. Moje plany spełzły na niczym, gdyż Jackson nie pofatygował się by zaszczycić innych swoją obecnością. Swoją drogą to dobrze, nie wiem czy jestem gotowa do tej konfrontacji.

- Jak tam Tom? - zapytała Sam między gryzami kawałka ciasta. Zaczynała obiad od deseru.
Ogarnęłam wzrokiem cały stół i szybko przeliczyłam chłopców. Prawda, brakowało jednej czupryny.
- Marnie - odpowiedział Chris, poważniejąc - Zjadł już dopuszczalną ilość ambrozji, teraz możemy tylko czekać.
- Ambrozji? -zapytałam, również przestając jeść.
- Pokarm bogów - wyjaśnił mi Toby, siedzący naprzeciwko - ludzi zabija, ale my jako ich potomkowie jesteśmy na to odporni. Ambrozja ma właściwości lecznicze, dlatego podali ją Tomowi.
- A co mu jest?- Do rozmowy właczyła się mała Su.

    Siedziała koło Chrisa tak blisko, że praktycznie na jego kolanach. Chłopak przeniósł na nią wzrok i uśmiechnął się, ale jego oczy nie brały w tym udziału. Ze spojrzania, jakie błyskawicznie nam posłał, wyczytałam, że wszystko co teraz powie będzie kłamstwem.

- Och nic wielkiego - Wrócił do jedzenia, chcąc nadać swoim słowom nonszalancji. - Zwykła grypa. Niedługo mu przejdzie.

   Su wróciła do grzebania widelcem w talerzu uspokojona. Przeniosłam wzrok na Sam, która wyglądała na tak samo przerażoną jak ja. Patrzyła prosto w oczy Chrisa, który odwzajemnił to spojrzenie. Ruchem ust przekazał jej, że porozmawiają o tym później. Sam pochyliła głowę, a ja jeszcze chwilę im się przeglądałam.

- Gotowi do bitwy? - Toby taktowanie zmienił temat. Przeciagnął się, zakładając ręce za głowę.
- Jakiej bitwy? - podchwyciłam wątek, by zapobiedz krępujacej ciszy, jaka miała nastąpić.
- O sztandar- Tym razem odezwał się Dan. Myślałam, że na początku będę nieufni wobec mnie. Strasznie się jednak myliłam. Chłopcy obdarzeni byli taką pewnością się, że ani przez chwile się mnie nie wstydzili.- Cały Obóz dzieli się na da zespoły. Każdy z nich chowa gdzieś w lesie sztandar, który przeciwna drużyna próbuje zdobyć. Sztuka polega na tym, by dostać się do Obozu wroga za nim oni dopadną nas.
- Fajna zabawa - Uśmiechnełam się, choć miałam na myśli zupełnie co innego.- Będę trzymać za was kciuki.
- Nie zrozumiałaś - Dan pokrecil z rozbawieniem głową. - Cały Obóz, ty też.
- Przecież ja się nie nadaję - Nie próbowałam zgrywac przesadnie skromnej, bo nie byłam taka. Ja po prostu znałam swoje możliwości, a bieganie po lesie do nich nie należało. - Naprawdę dzięki, że bierzecie mnie pod uwagę, ale ze mną w drużynie przegracie.
- Ona ma rację - prychneła Sam. Nie wiedziałam, czy podziękować jej za wsparcie, czy obrazić się za to, że we mnie nie wierzy.
- Możliwe - Chris kiwnął głową, jakby rozważając tą możliwość. - Nie mniej jednak weźmiesz w tym udział.
- A z jakiego to niby powodu? - Nie dawałam za wygraną.
- Z tego powodu, że jesteś Wojownikiem. A my się nie poddajemy.

   Nie mogłam się z nim kłócić. Byłam herosem, byłam córką Apolla, byłam ich siostrą. Siłą rzeczy byłam również Wojownikiem.

~*~

Dokładnie godzinę później stałam w lesie z Tobym, który zgłosił się jako ochotnik do opieki nade mną w czasie tej głupiej gry. W naszym zespole były dzieci Aresa, Afrodyty i Demeter, i jeszcze parę domków, których nie zapamiętałam. Jak się okazlo zasada "cały obóz się w to bawi", jest tylko po to by ją łamać. W rozgrywkach nie brał udziału nikt, kto sobie tego nie życzył. Z drugiej strony było to ledwie parę osób, w tym Su. Tak więc stałam pośrodku łąki z procą w ręku. Miałam nadzieję, że poznam kto jest wrogiem. Jednak gdybym sama się nie rozientowała, jestem pewna, że Toby mi powie.
Rozejrzałam się dookoła. Byliśmy na polanie, która otoczona była ze wszystkich stron drzewami lisciastymi, które nad naszymi głowami tworzyły kopułę. Przez szpary między gałęziami przebijały się promienie słońca. W niektórych miejscach trawa była wypalona bądź sucha. Parę metrów ode mnie Toby siedział na ogromnym glazie, ostrząc miecz. Przy jego stopach leżał bezuzyteczny łuk. Chłopak wziął go z przyzwyczajenia, choć zdawał sobie sprawę, że na małym dystansie na nic się nie zda. Kilka metrów na prawo od Toby'ego, na gałęzi drzewa zawieszony był sztandar. Było to trudno dostępne miejsce dla każdego. Nijak nie dało się wspiąć po drzewie, gdyż najbliższa stabilna gałąź była zawieszona wysoko nad ziemią. Jedyny sposobem, jakim można by zdobyć tą czerwoną flagę, było sięgniecie po niego z głazu. Tak właśnie nasza drużyna go tam umieściła. Najwyższy z chłopców, czyli ktoś z dzieci Aresa, skakał na kamieniu tak długo, aż udało mu się bezpiecznie zahaczyć sztandar o gałąź.
- Czy ten kolor nie jest zbyt jaskrawy? - Przekrzywłam głowę w lewo, nie pewnie przyglądając się naszemu skarbowi.
- Jakby był inny, w życiu nikt by go nie zauważył - odpowiedział Toby, nie przerywając swojej czynności.
Wzruszyłam ramionami i powlekłam się w stronę głazu, by przy nim usiąść. Z tego miejsca mieliśmy doskonałą widoczność na całą polanę i kawałek drzew dalej. Co jakiś czas widziałam przemykających herosów z naszej drużyny, którzy ustawili się w okolicy polany, by zatrzymać naszych przeciwników zanim tu dotrą.
- Ten kolor w ogóle jest jakiś brzydki - Wystawiłam twarz do słońca, by chociaż trochę złapała koloru na wakacje.
- Straszny - westchnął zdegustowny Toby - Powinniśmy go zmienić. Jaki kolor sobie życzysz?
- Niebieski - odpowiedziałam, uśmiechając się z rozbawieniem.
- Jak tylko wrócimy do Obozu to przemalujemy sztandar.
Zapadła cisza, przerywana długimi pociagniecaimi miecza Toby'ego o krzesiwo. Patrzyłam na te spokojne ruchu i w pewnien sposób byłam zazdrosna, że ja nie mam mieczyka, który mogłabym naostrzyć. Wtedy przyszło mi coś do głowy.
- Toby, jak ja mam walczyć?
- Normalnie - Dopiero teraz przeniósł na mnie swój wzrok. - W wypadku, w którym nie masz możliwość użyć broni, zrób jakiś pożytek ze swoich mocy.
- To nie takie łatwe. Ja nawet nie wiem, co my potrafimy robić.
- Ogólnie dzieci Apolla są wbrew pozorom świetnymi wojownikami. Niestety ty nie możesz z tego skorzytać, więc nauczę cię czegoś innego. Najprostszą sztuczką, jaką opanowywuje się na samym początku, jest zakrzywienie promieni słonecznycj. Musisz odbyć od siebie światło w taki sposób, by zniknąć.
Między jego brwiami pojawiła się zmarszczka, a chwilę później zniknął. Pisnęłam, obracając się w dookoła. Przyjrzałam się dokładnie miejscu, w którym przed chwilą był, ale nic nie zobaczyłam. Żadnych drgań powietrza. Dla pewności, że Toby nadal tam jest, uderzyłam go pięścią w ramię. Poczułam opór ciała, a potem chłopak znów pojawił się przede mną, rozmasowując ramię.
- To bardzo łatwe. Sama spróbuj.
- Dobra, co muszę robić?
- Po prostu pomyśl o słońcu, jak o piłeczkach, które musisz odbić. Powinno ci wyjść za pierwszym razem.
Zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie, jak osłaniam się rękoma przed światłem. Na początku nic się nie stało. Potem poczułam ucisk w żołądku i błogie uczucia, jakby ktoś przykrył mnie delikatnym materiałem. Wrażenie to rozlewało się po całym moim ciele, przyprawiając o przyjemne dreszcze. Otworzyłam oczy i spojrzałam na Toby'ego. Chłopak patrzył dokładnie w moje oczy. Chciałam na niego nakrzyczeć, że wcale nie zniknęłam, jeżeli onna mnie patrzy. Zdałam sobie sprawę, że nie widzę zarysu swojego nosa, tak jak zwykle. Zmrużyłam jedno oko za wszelką cenę, strając się go znaleźć. Podniosłam ręce do góry, machając nimi. Zniknęły, tak samo jak moje nogi, brzuch i głowa. Nie czułam się wyczerpana tym, że używam mocy. To jakby dawało mi kolejną dawkę energii do dłuższego pozostania niewidzialną. W tej chwili czułam, że mogłabym tak trwać latami. Rozluźniłam mięśnie i wróciłam do pierwotnej postaci. Toby spojrzał na mnie z uśmiechem.
- Super, nie?
- Tak - Uśmiechnęłam się szeroko. - Już widzę ile to mi da możliwości. Przecież mogę...
Usłyszeliśmy krzyki. Nie były to odgłosy radości. Okrzyki wojenne, skowyt bólu i wrzask zaskoczenia. A potem dołączyły do nich inne dźwięki. Trzaski stali o stal. Wystrzały z łuku. Groźby, przekleństwa. Około pięćdziesięciu metrów przed nami rozgorzała mała bitwa. Herosi wytrenowani byli niesamowicie, poruszali się jak jeden mąż. Ich ruchy były skoordynowane i przemyślane. Utworzyli szeroki mur, mający powstrzymać wrogów przed szturmem. Walczyli, jak dobrze naoliwiona maszyna. W miejscu, gdzie jeden padał, natychmiast pojawiał się drugi, by dać koledze odpocząć. Myślałam, że będzie to niewinna zabawa, a nie prawdziwa bitwa. Gdyby nie stępione ostrza, na pewno polałaby się krew.

   Toby spojrzał na zegarek, a potem szybko na mnie. Zacisnął usta w linię, zastanawiając się nad czymś. Widziałam jak trybiki w jego głowie pracują z prędkością światła. W jego oku pojawił się błysk, gdy podjął decyzję.
- Zostań tu - powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu - Według planu, Chris powinien za 4 minuty dotrzeć do sztandaru. Skoro jest ich tu tak dużo, postawili na atak, nie obronę. Zniknij i spróbuj nie dopuścić nikogo do sztandaru przez ten czas. 4 minuty, Elizabeth, 4.

   Krzyknełam za nim, by został. Nie posłuchał mnie jednak, tylko szybkim ruchem wydobył miecza z pochwy i pobiegł na front muru. Spojrzałam na sztandar. Tylko 4 minuty. Dam radę. W głowie znów pojawił mi się obraz obrony przed światłem. Moje ciało ogarneło przyjemne uczucie. Odwróciłam się do głazy i wspiełam się jak najwyżej, by mieć lepszy widok na polanę.

3 minuty 30 sekund.

   Sięgnęłam do woreczka, który miałam przywiązany do szufelki szortów. Wyciągnełam z niego okrągły kamień i umieściłam w koszyczku procy. Idąc tutaj nazbierałam ich jak najwięcej, by nie zabrakło mi amunicji. Wzięłam dwa uspokajające oddechy i ustawiłam się tak, bym w każdej chwili mogła oddać strzał.

3 minuty.

   Nie podobało mi się to, że tak duża odpowiedzialność została zrzucona na moje ramiona. Co to w ogóle za głupi pomysł? Bawiłam się w to, bo mnie do tego zmusili i jeszcze będę musiała wziąć na siebie winę za przegraną.

2 minuty 30 sekund.

   Doprawdy, nie poważne z ich strony. Nie mniej jednak wytrzymałam już 90 sekund. Miałam nadzieję, że Chris się pospieszy i uratuje mi tyłek.

2 minuty 10 sekund.

   Usłyszałam trzask. Moje zmysły się wyostrzyły i machinalnie napiełam procę. Na polanę wszedł wysoki chłopak ze skupieniem na twarzy. Jego czarne włosy były delikatnie posklejane od potu. Szybko otaksowal łąkę wzrokiem i ruszył na przód. Patrzyłam, jak miecz u jego boku buja się delikatnie przy każdym kroku. Oczy chłopaka w tym świetle wydawały się szare. Jeszcze raz obejrzał dokładnie całą polanę, zatrzymując wzrok o sekundę dłużej na mnie. No dobrze, nie na mnie, a na sztandarze wiszącym nad moją głową.

1 minut 54 sekundy.

   Jego kroki skierowaly się w moja stronę. Jeżeli pozwolę mu podejść bliżej, będę bezbronna z procą w ręku. Podjęłam decyzję i wystrzeliłam pocisk w ramię Jamesa. Kamień udrzył go w prawy bark. Chłopak syknął z bólu, ale nawet nie spojrzał na rękę. Jego wzrok utkwiony był we mnie. Miała ochotę sama siebie uderzyć za tak lekkomyślne postępowanie. Jednym strzałem zdradziłam swoją dokładną pozycję. Zaczęłam cicho jak kot schodzić niżej z kamienia. James nadal patrzył w miejsce, które zajmowałam parę sekund temu. Napięłam jeszcze raz proce, celując w brzuch chłopaka. Postanowiłam, że zatrzymam go w tym miejscu tak długo, jak się da.

   James pochylił głowę, wpatrucjąc się w coś leżącego na ziemi. Przykucnął, by podnieść kamyk, którym wcześniej go trfiłam. Przysunął go sobie bliżej do twarzy, oglądając dookoła. Ocenił ciażar kamienia, a potem błyskawicznym ruchem rzucił go w moją stronę. Zrobiłam unik, mimo tego że kamień i tak przeleciałby mi pół metra na głową. Pochwaliłam się w głowie, za mądrą decyzję zmienienia pozycji. Odwróciłam się do Jamesa z usiechem na ustach, świadoma, że on nie może tego zobaczyć.

   Przeliczyłam się i to bardzo. Jackson patrzył prosto na mnie. Na jego usta wpłynął lewniwy uśmiech. Nie złośliwy, jakim zazwyczaj mnie częstował. Taki zwykły, trochę krzywy. Sekundę zajęło mi wywnioskowanie, że znów jestem widzialna. Właśnie straciłam swoją przewagę, którą było zaskoczenie. Teraz mogłam umierać.

   Stałam, patrząc wyzywajaco na Jamesa. Nie pokaże mu jak mało pewna siebie byłam. Niech myśli, że mam nad wszystkim kontrolę. Z powrotem naciągnełam procę. Nie mogłam się dać pokonać, a już na pewno nie jemu. Chłopak ruszył parę kroków na przód. Nie bagatelizował mnie, co mi się podobało. Ostrożnie wpatrywał się w broń w moich rekach. Jestem pewna, że kalkulowal, czy uda mu się dobiec i mnie rozbroić za nim wystrzelę kolejny pocisk. Musiał z tego zrezygnować, bo zatrzymał się parę metrów ode mnie. Za jego plecami wciąż rozbrzmiewały pełne grozy odgłosy walki.

- Jak tam? - odezwał się spokojnym głosem. Już się nie uśmiechał, a miećz w jego ręku niebezpiecznie się kołysał. Był jak lew gotowy do skoku w każdym momencie.
- Dobrze - Wzruszyłam ramionami. - A tam?
- Też okay.

   Patrzylismy na siebie w oczekiwaniu. Chris potrzebował jeszcze ponad minuty, a ja byłam zobowiązana mu ją dostarczyć. James nie wiedział o tym, że czas mu ucieka. Mogłam go zająć dostatecznie długo rozmową. Jeżeli doszłoby do walki, niechybnie bym przegrała.

- Szukałam cię dzisiaj - palnęłam pierwsze, co przyszło mi do głowy i od razu tego pożałowałam. Jego brew powędrowała w górę.
- Doprawdy? Fascynujące.
- Żebyś wiedział - Zagryzłam w zdenerwowaniu wargę. - Potrzebuję przysługi.
- Robi się coraz ciekawiej.
- Chociaż to tak naprawdę nie jest przysługa. Sam mnie w to wplątałeś, więc to będzie zadośćuczynienie.

   O ile to możliwe, jego brwi powędrowały jeszcze wyżej.

- Możesz przejść do sedna? Czego potrzebujesz?
- Ciebie - powiedziałam świadoma, jak to brzmi - Idź ze mną na jutrzejsza imprezę.
- Jako kto? - W jego oczach błysnęło rozbawienie
- Dobrze wiesz, jako kto - Zaakcentowałam ostatnie słowo.
- I co ja z tego będę miał?
- Nic, w ten sposób odkupisz swoje winy.
- I uważasz, że to sprawiedliwe?

   Nie.

- Tak.
- Wiesz, normalni ludzie oferują coś w zamian.

   Przełożyłam ciężar ciała na drugą nogę. Rozmowa miała zdekoncentrować Jamesa, a tym czasem ja się rozkojarzylam i nie zauważyłam, jak mała odległość dzieli nas tej chwili. Potrzebowałam jeszcze trochę czasu. Prędzej czy później, James zorientuje się co robię. Biorąc pod uwagę to, że był bystry, miałam jeszcze chwilę.

- My przecież nie jesteśmy normalni - Spojrzałam wymownie na jego miecz.
- Masz rację.

   Ledwo zakodowałam to co zrobił. Poruszał się tak szybko, że był prawie nie do zatrzymania. Cofnełam się parę kroków pod sztandar. James błyskawicznie znalzł się przede mną. Czubki jego butów prawie stykały się z moimi. Wyciągnął rękę tak, że prawie dotykał czerwonej flagi. Odchyliłam się bezwiednie przerażona tym, że zawiodłam. A wtedy stało się najdziwniejsze. James spojrzał na zegarek i przyglądał się mu chwilę. Jego usta poruszały się, gdy cicho odliczał. Cztery, trzy, dwa, jeden. Nastąpił wystrzał sygnalizujący koniec gry. Uniosłam głowę do góry. Ręka Jamesa zamarła parę centymetrów od sztandaru, co znaczy, że Chris był pierwszy. Przeniosłam wzrok na chłopaka.

- Było tak blisko - powiedział, uśmiechając się cwanie.

   Dotarło do mnie, że on od początku wiedział. Znał plan Chrisa, mimo że nikt mu go nie zdradził. Znalazł się na tej łące dokładnie o czasie, który sobie wymyślił. Rozmawiał ze mną tak długo, wiedząc, że czas nieubłaganie płynie. Jednym szybkim ruchem mógł zerwać sztandar z drzewa. Mógł zakończyć to całe przedstawienie 2 minuty temu. Mimo tego wszystkiego stał i nic nie zrobił. Pozwolił nam wygrać. Pozwolił mi wygrać i nie zawieść drużyny.

- Dzięki - mruknęłam, pochylając głowę.
- Nie ma sprawy - Odsunął się ode mnie i ruszył w stronę wiwatujacego tłumu. - Podeślij mi adres.

   Patrzyłam jak odchodzi oniemiała. Pozwolił mi wygrać i dziś ze mną na ta głupią imprezę? Panie Jackson, niesamowicie mnie dziś zaskoczyłeś.


~*~

   Kolejnego dnia wieczorem weszłam do dużego mieszkania bez pukania. Wszędzie było pełno tańczących i śmiejących się nastolatków. W powietrzu unosił się zapach alkoholu i dymu papierosowego. Przeszłam przez korytarz, rozgladając się dookoła. Dom był ładny i z pewnością bogato ozdobiony. Teraz jednak wszystkie cenne ozdoby zostały owinięte w papier i zapewne schowane głęboko w szafie. Na widoku zostały jednynie melble, których nijak nie dało się ukryć przed wandalizmem pijanych gości. Szukałam wzrokiem jakichkolwiek znajomych. No dobra, tak naprawdę rozgladałam się za Jamesem. Było 50% szans, że się pojawi. Dużo, gdyby nie to, że drugie tyle przeczy temu.

   Gdy doszłam do salonu muzyka była jeszcze głośniejsza. Dudniła w całym moim ciele. Przez chwilę chciałam dołączyć do ludzi tańczących na środku pokoju, ale zdusiłam tą myśl w zarodku. Najpierw obowiązki, czyli unikanie Kate zanim pojawi się James. Szłam dalej. W kuchni paru chłopców grało w piwnego ping-ponga. Ich lekko podchmielone dziewczyny piszczały z uciechy i nagradzały wygranych buziakami. Pchnęłam drzwi prowadzące na taras i wyszłam na dwór. To tutaj była prawdziwa impreza. Za stołem z profesjonalnym sprzętem stał DJ z ogromnymi słuchawkami na uszach. Co jakiś czas ktoś do niego podchodził i zamawiał piosenkę. Cały ogród był pięknie przyozdobiony lampionami. Kolorowe światełka rzucały poswiate na twarze ludzi. Przy wbudowanym w ziemię basenie kręciło się trochę ludzi w strojach kompielowych. Była to idealna okazja, by okazać swoje wysportowane ciało nie uchodzac za osobę lekkich obyczajów. Kto by z niej nie skorzystał? 

   Zanim zdarzylam się rozejrzeć o twarzach zebranych, ktoś klepnął mnie w ramię. Obróciłam się, stając twarzą w twarz z Kate. Dziewczyna wyglądała tak jak zwykle. Prześliczna koszulka, prześliczna spódniczka, prześliczne botki i prześliczna twarz. Uśmiechała się do mnie słodko. Nie było w tym krzty złośliwości, ona po prostu była mia
ła przy tobie. Całkiem inna sprawa, jeżeli odszedłeś dwa metry. Przy odrobinie wysiłku dało się wyczuć kpine w takich słowach, jak...

- Beth! Widzicie dziewczyny? Mówiłam, że przyjdzie - zwróciła się do Alison i Blair, nie odrywając ode mnie wzroku. Otaksowala mnie z góry na dół, po czym rozjerzała się dookoła. - Jesteś sama?
- Tak - odpowiedziałam zdawkowo. 

   Zabiję Jamesa, gdyby się nie zgodził tu przyjść, zrobiłabym to samo. A tak stałam tu jak ostatnia frajerka przed trzeba boginiami.

- Hmm.. - Popukała się idealnym manicure w dolną wargę. - A nie miałaś być tu przypadkiem z chłopakiem?
- Och, tak... James ma się spóźnić.
- W takim razie musisz koniecznie nas przedstawić, gdy tylko przyjdzie. Ali mówiła, że jest przystojny - Mrugneła, jakby dzieliła się ze mną największym sekretem.
- Tak - powiedziałam - James jest bardzo...
- Przystojny.

   Poczułam jak duża dłoń oplata mnie w talii i przyciąga do siebie. Czułam dreszcze w miejscach, w których mnie dotykał, a obecnie była to większa część mojego ciała. Całym bokiem była dociśnięta do twardego ciała Jacksona. Owładnął mną zapach morza i drewna sandałowego. Sięgnęłam do jego ręki i ścisnełam ją w niemym podziękowaniu. Szorstka dłoń jeszcze mocniej zacisneła się wokół mojej talii, ale nie bolało. Robił to z takim wyczuciem, że czułam się niesamowicie na miejscu w jego ramionach. James pochylił się, jednocześnie całując mnie w głowę. Sądząc po minach dziewczyn, dobry był. Nie miały wątpliwości, kim jest brunet przy mnie. Mimo tego, by rozwiać wszelkie wątpliwości przedsawiałam go.

- To jest James - Nie potrafiłam się opanować i w moim głosie wyczuwalne było samozadowolenie. Niech sobie interpretują to jak chcą. - James to jest Kate i Blair, a Alison już znasz.
- Miło mi poznać - Podał im prawą rękę, lewą ciągle mnie obejmując.
- Och nam też! - odpowiedziała za wszystkie Kate. Uśmiechnęła się kokieteryjnie, choć dla mnie było to bardziej drapieżne niż urocze. - Jak to możliwe, że Beth nam o tobie nie opowiadała? - zapytała tonem, jakby to było największe przestępstwo na świecie.

   Spojrzałam na niego ciekawie, jak z tego wybranie. Mogliśmy ustalić wcześniej odpowiedzi na niektóre pytania typu: jak się poznaliście, czy długo jesteście razem? Jakby to kogoś interesowało.

- Jesteśmy razem dopiero od paru tygodni. Elizabeth pewnie nie chciała się chwalić, nie wiedząc czy coś z tego będzie - odpowiedział, nawet na mnie nie patrząc. By potwierdzić jego teorię uśmiechełam się nieśmiało.

   Czyli jeden fakt mamy już ustalony. Staż naszego związku wynosi parę tygodni.

- Ach, tak - Kate pokiwała ze zrozumieniem główką, tak że jej blond grzywka przestała być już idealnie ułożona. - No nic. Muszę się przywitać ze wszystkimi gośćmi. Miłej zabawy.

Poslała nam ostatnie ciekawe spojrzenie i odeszła. Z pewnością będziemy dziś obserwowani. Rozejrzałam sie dookoła. Nikt nie zwracał na nas uwagi, więc odsunełam się od Jacksona. Nadal trzymaliśmy się za ręce na wypadek, gdyby któraś z dziewczyn wróciła. Nie sądziłam, żeby to było konieczne, ale dlaczego mam sobie odmawiać przyjemności?

- Myślałam, że nie przejdziesz... Czy ja właśnie zabrzmiałam jak bohaterką słabej komedii romantycznej?
- Tak mi się zdaję - Objął mnie ramieniem i ruszył w stronę stołu z piwem. - Po tym, jak beznadziejnie grałaś zakochaną, mogę się domyślić, że tylko do takiej by cię wzięli.
- To było podłe - Zaśmiałam się pod nosem. - W siódmej klasie z powodzeniem udawałam chorobę przez tydzień.
- Jestem pod wrażenie - Włożył mi w dłoń plastikowy kubek z piwem.
- Ty nie pijesz? - Przyłożyłam naczynie do ust i upiłam małego łyka.
- Ktoś cię musi dowieźć do domu. Z uwagi, że ufam tylko sobie, będę to ja.

   Staliśmy ramię w ramię, chwilę obserwując tańczących ludzi. Cisza nie była krępujacą. Nikt z nas nie miał nic do powiedzenia, więc milczeliśmy, normalne. Napawałam się ta spokojną chwilą, wystukając stopą rytm muzyki.

- Tylko mi nie mów, że jesteś jedną z tych lasek - odezwał się James, nie patrząc nawet na mnie. Jego wzrok przeczesywał tłum w poszukiwaniu czegoś interesującego. Jestem pewna, że każdy, na którym spoczął, poczuł się gorszy pod wpływem tak intensywnego spojrzenia.
- Z tych? - zapytałam, obracając się do niego przodem.
- No wiesz - Także się obrócił. - Subtelnym wystukiwaniem rytmu dajecie znać chłopakowi, że macie ochotę zatańczyć. Jeżeli tak to wychodzę.

Roześmiałam się szczerze.

- Dziewczyny naprawdę tak robią?
- Tak, ale to nie jest najlepsze - Stanął przede mną i zdjął skórzaną kurtkę. Podał mi ją i kazał włożyć. Wygladałam w niej śmiesznie. To nie było wcale słodkie, jak inne dziewczyny, które noszą ubrania swoich chłopaków. Ja wyglądałam jak dziecko w ubraniach ojca. Jackson udawał, że mu zimno pocierając ramiona. - Moim ulubionym jest: Och, James, jak tu chłodno. W tym momencie dziewczyna sugeruje, że powinienem oddać jej swoją kurtkę.  Ja jestem dżentelmenem i to robię.

   Zaczęłam ściągać kurtkę, ale gestem pokazał mi, żebym tego nie robiła. Odłożyłam piwo na stolik i podciągnełam rękawy.

- Faceci nie są lepsi - Ściągnełam włosy z tyłu w wysokiego kucyka i przygarbiłam ramiona. - Ej mała, wiesz, że język to też mięsień? Chodź się posiłować.

James spojrzał na mnie z rozbawienie, ale się nie rozesmial.

- No proszę cię - Wyrzuciałam ręce w górę. - To było zabawne! A co powiesz na to? Maleńka, masz chłopaka? Masz? To trudno. Na bramce bramkarze też stoi, a gole i tak wpadają.

Tym razem jego cialem wstrząsnął cichy śmiech. Ja też się roześmiałam.

- Nie powiem, wysoko stawisz poprzeczkę. - Pokiwał z uznaniem głową. - Ale czy da się pobić taki klasyk, jak: Potrzebuję mapy, bo zgubiłem się w twoich oczach.

Zachichotałam i już chciał mu odpowiedzieć, gdy ktoś nam przerwał. Z nikad pojawiła się Kate i zlustrowała nas spojrzeniem. Na jej cieniutkie usteczka wpłynął słodki uśmiech.
- Widzę, że się dobrze bawicie! - powiedziała radośnie.
- Tak, jest super - odpowiedziałam.