piątek, 13 lutego 2015

Dodatek

Aloha! Miał być rozdział, ale jestem jędzą, więc go nie ma. Ups! Za to jest dodatek z okazji walentynek (kompletnie z nimi nie związany). Jak niektórzy z Was wiedzą, tego typu posty nie wpływają na akcję bloga. Mój jest szczególny, gdyż nie pisałam go sama. Powstał z pomocą mojej koleżanki Miki Foggy. Na tą, jedną chwilę połączyłyśmy nasze blogi, zderzając ze sobą dwa fikcyjne światy inspirowane twórczością Ricka Riordana (czy w Waszych ustach nazwisko autora książek o przygodach Percy'ego Jacksona też głupio brzmi?). Głównymi bohaterami na blogu Miki są Jill (córka Eola), Maggie (córka Hekate) i Ryan (syn Apolla), których zresztą zaraz poznacie. Jestem pewna, że pokochacie ich tak bardzo jak ja, więc klikać tutaj! Miłej lektury!



Dodatek
"Magiczna bańka i kobieca duma"


   Wydymając lekko usta Jillian spiorunowała wzrokiem Ryana i Maggie, którzy zmówili się przeciwko niej.

   Dobrze, to wcale nie było tak. Ona po prostu powiedziała o jedno słowo za dużo, ale to tak jakby dwójka jej przyjaciół nie wiedziała o tym, że dość często daje ponosić się emocją - oczywiście, jeżeli równa się to z walką. Ryan nie wydawał się jednak, aż tak zrozpaczony jak Maggie, która gdyby miała taka możliwość skuliłaby się w kulkę i kiwała do tyłu, do przodu, do tyłu... i tak przez cały pobyt, w... w tym czymś w czym są.   Bańka, w której zostali uwięzieni przypominała trochę tą puszczaną dla zabawy przez małe dzieci, ale jakoś szarooka nie miała odwagi dotknąć jej palcem i sprawdzić jej trwałość, bo gdyby ona nagle pękła żadne z nich nie miałoby pojęcia, gdzie wylądują. Świat za ich "ochroną" przesuwał się z szybkością supernowej.

- Jillian... czemu Ty właściwie groziłaś BOGOWI Czasu kastracją? - spytała Maggie, po raz dziesiąty odkąd tu wylądowali, podkreślając status nieśmiertelnej istoty, która ich uwięziła. Może i znalazłaby odpowiedź na to pytanie, ale prawdą było, że gdy rzucił komentarz o tym, że jest podobna do swojej matki, Jillian od razu wybuchła nazywając go zboczonym pedofilem i grożąc kastracją. Może i bóg Czasu chciał się tylko przywitać, ale ona odkąd tylko poznała kilku bogów, nauczyła się, że oni mają zawsze jakiś cel swojego działania.

- Porównał mnie do mojej tchórzliwej matki - oznajmiła.

   Jej przyjaciele zrozumieli, że znów nie dowiedzą się niczego specjalnego na temat jej pochodzenia. Mogłoby się wydawać, że średniego wzrostu, drobna dziewczyna, która wyzwalała niekiedy instynkty opiekuńcze potrzebowała zapewne w dzieciństwie sporo miłości, a której nigdy nie otrzymała.

- Zaraz spotkamy naszą przyszłość, ciekawe jakie będą nasze dzieci - palnął bez namysłu Ryan.

   Naturalnie panna Tylor rwała się już do ciętej riposty, bo dość miała jego głupiego... właściwie wszystkiego, co się z nim wiązało. Nagle bańka pękła, świat się zatrzymał. Znaleźli się Wielkim Domu. Na środku salonu stała duża kanapa. Na mahoniowej ławie obok, leżały gazety. Drewniany parkiet okryty był starym dywanem. Na ciemnych ścianach wisiały obrazy, przedstawiające sceny z mitologii greckiej. Herkulesa walczącego z hydrą, konającego Achillesa, Króla Minosa z oślimi uszami. Na małych stolikach stały lampka nocna oraz fotografie. Od zachodu znajdowało się półkoliste przejście na korytarz. 

   Trójka herosów stała na środku pomieszczenia, bacznie przyglądając się detalom. Bystre oczy Ryana szukały najmniejszych zmian w otoczeniu. Nie zauważył nic co nie byłoby na swoim miejscu, nawet głowa lamparta trwała w tej samej pozie w jakiej ją ostatnio widział. Rzucił krótkie spojrzenie na Jill, chcąc zobaczyć jej reakcję. "Jego złośnica" stała niespokojnie, rozglądając się. Między jej cienkimi brwiami pojawiła się mała bruzda. Już chciał ją skomplementować, gdy usłyszał kroki. Sądząc po odgłosach, w ich kierunku szły dwie osoby.


- Zapomnij, James. Tym razem nie ujdzie Ci to na sucho. Nie rozumiem, po co straszyłeś te dzieciaki, że jak nie włożą sobie robaków do spodni, to dasz ich na pożarcie piekielnym ogarom. 
- Musisz przyznać, że to było zabawne!

   Drzwi do pokoju się otworzyły, a do środka wmaszerowali dwaj mężczyźni. Z pewnością byli bliską rodziną, gdyż różnili się wyłącznie wiekiem. Obaj mieli czarne rozwiane włosy i przystojne rysy twarzy. Ich chód charakteryzowała niebywała lekkość. Jill prześlizgnęłam spojrzeniem po starszym mężczyźnie zatrzymując na młodszym. Gdy jej oczy spotkały się z jego szarozielonymi źrenicami. Chłopak złapał swojego towarzysza za ramię. Ojciec, jak dziewczyna się domyśliła, dopiero wówczas ich zauważył. Na jego twarzy pojawiło się zaskoczenie. Wpatrywał się w Maggie, a jego zielone oczy błagały o jakieś wytłumaczenie tej sytuacji. Córka Hekate na widok mężczyzny rozpromieniła się i pędem rzuciła w jego stronę, mocno przytulając.

- Percy!- krzyknęła uradowana. Brunet w pierwszej kolejności odwzajemnił uścisk, lecz nie minęła chwila, a przypomniał sobie, kim jest dziewczyna. Odsunął ją na długość ramion i wpatrywał się w nią uparcie. Jego twarz pokazała wiele uczyć na raz, choć to zdenerwowanie górowało.
- Co Wy tu robicie?- syknął.
- Och to przezabawna historia i wyobraź sobie, nie jest moją winą- Maggie uśmiechnęła się dumnie.
-  Od Twojego opuszczenia obozu minęło siedemnaście lat. Powiedz mi teraz, jak to możliwe, że znów tu jesteś, mając szesnastkę?
- To wszystko wina Chronosa, choć trzeba przyznać, ze był miły, jak na boga... Sam najlepiej wiesz jacy oni są... Szybko się denerwują, a spotkanie z Jill było do tego wymarzoną okazją... Czy to James?- Dziewczyna zmieniła błyskawicznie temat. Chłopak, który jak na razie najmniej rozumiał z tego całego zamieszania, podszedł bliżej. 
- Co?- zapytał zbity z tropu Percy- A tak, to mój syn.

   Maggie podeszła do niego i przyjrzała mu się badawczo. Gdy ostatni raz go widziała, był maciupką istotką o czarnej czuprynie, która przebywała wszędzie tam, gdzie ojciec. Maluch był ciekawy świata i ludzi, więc każdemu się naprzykrzał. Choć przeszkadzało to tylko, niektórym satyrom ze Starszyzny. Obecnie stał przed nią młody chłopak o uroczym uśmiechu i wysportowanej sylwetce. Jego szarozielone oczy nadal błyszczały, ale wzrostem nie przypominał już tamtego szkraba. Musiał pić dużo mleka, przyszło Maggie na myśl.

- Pamiętasz mnie?
- A powinienem?
- Nie- mruknęła czarownica, choć nie potrafiła ukryć małego rozczarowania. 
- Co tu robicie?- dopytywał się starszy Jackson.
- A co nie słyszałeś?- Jill wyglądała na zirytowaną. Musiała jakoś przeboleć, że nie wszyscy są tak rozgarnięci, jak ona sama.- Bóg czasu nas tu wysłał. Mam Ci to rozrysować?
- O lepiej nie- Dpo rozmowy włączył się Ryan. Pokręcił głową z udawanym politowaniem- Ona bazgrze, jak harpia pazurem.
- Znowu zaczynasz parszywy Rudzielcu?!- Dziewczyna odwróciła się do niego, gotowa do kolejnej kłótni.
- Ja nawet nie kończyłem..
- Dajcie spokój nie mamy na to czasu- Percy już dawno zapomniał, jak wielki problem sprawia ta dwójka.- Kiedy wracacie?
- W tym problem- powiedziała Maggie, która była za wprowadzeniem spokoju do ich rozmowy. Czasami miała dość ich ciągłych kłótni.- Nie wiemy jak się tu dostaliśmy, ani jak mamy wrócić- Widząc mine Percy'ego dodała na pocieszenie.- Nie przejmuj sie, wymyśle coś!

Syn króla mórz przyciągnął do siebie Jamesa.
- Jeżeli chcesz żebym zapomniał o Twoim szlabanie- szepnął tak, że nikt nie mógł tego dosłyszeć- dopilnujesz, żeby ta trójka nic nie zniszyła. Zabierz ich gdzieś, gdzie nie ma żadnych cennych rzeczy.

   James uśmiechnął się szeroko i zatarł ręce. Najszybszy sposób wymigania się od szlabanu w historii. Czy może być coś prostszego?

~*~

   Ryan nie oderwał wzroku od swojej dziewczyny, która w tym momencie pobierała lekcje walki mieczem od Jamesa. Dopiero przed chwilą przeszli na arenę. Jill podczas treningu z Jacksonem poruszała się, jak kotka stawiając stopy w jednej linii. Jej ruchy były płynne, a każde uderzenie mieczem celne. Mimo wrodzonego talentu dziewczyna przegrywała. Odstępowała Jamesowi wyłącznie w technice, a to mimo starań Tylor było odczuwalną stratą. Jego ciosy były wyuczone i pewne było, że ze zawiązanymi oczami radziłby sobie równie dobrze. 

- James!- Wrzask pewnej dziewczyny rozległ się po całym Obozie.

   Wszyscy odwrócili głowy na północ. Nagły hałas zaprzepaścił dokończenie pojedynku. Ryan przekrzywił delikatnie głowę w lewo, jak ptak obserwując otoczenie.

   Pod ogrodzeniem przeszła mała blondynka. Przez dynamiczne ruchy, burza jasnych włosów podskakiwała wokół ślicznej buzi. Na jej chudym ciele wisiała ciupkę za duża, pomarańczowa koszulka obozowa. Mimo tego, że w niczym nie przypominała Jillian, Ryan musiał przyznać, że przyjemnie się na nią patrzyło. Każdemu jej krokowi towarzyszyło delikatny blask. Słońce wydawało się za nią podążać, gdy ruszyła przez plac, w ich kierunku. Ryan  podszedł do Jill, Maggie i Jamesa, by lepiej słyszeć czego dziewczyna chce. Na twarzy młodego Jacksona błąkał się złośliwy uśmiech. Nie mógł ukryć samozadowolenia. Już od jakiegoś czasu dogryzali sobie z Elizabeth. Zwykle była nieczuła na jego zaczepki, lecz tym razem udało mu się ją wyprowadzić z równowagi. 


- Jak możesz być tak okropny?! Zachowujesz się jak dziecko! Bogowie, dlaczego naopowiadałeś Chris'owi tyle bzdur na mój temat?- zaczęła krzyczeć zanim na dobre się przed nim zatrzymała. Jej małe rączki żywo gestykulowały, jakby energia, którą w sobie nosiła, potrzebowała natychmiastowej wolności. Odetchnęła głęboko kilka razy, licząc do dziesięciu. Już kiedyś przekonała się, że ta metoda nic nie daje, ale dla opanowania była wstanie spróbować wszystkiego, po parę razy. 

Zdenerwowanie tak nią zawładnęło, że nie zauważyła obecności innych. Przyjrzała się im z rezerwą. Dwie brunetki stały spięte, lecz na barwie włosów kończyło się ich podobieństwo. Jedna była wysoka i zgrabna. Jej postawa nie wskazywała na jakąkolwiek niepewność. Za to niższa stała nieśmiało ze skrzyżowanymi z tyłu rękoma. Długie czarne włosy zaplecione miała w warkoczyki. Rudy chłopak, wzrostu Jamesa, uśmiechał się do niej przyjaźnie. Było w nim coś znajomego, Elizabeth czuła się, jakby byli rodziną. Teraz dobre wychowanie przejęło nad nią kontrolę. Podała każdemu z herosów rękę i uśmiechnęła się- Jestem Elizabeth, córka Apolla.

- Witaj piękna. Wygląda na to, że mamy tego samego ojca - zagadnął Rudzielec- wiesz, długo tu nie zostaniemy, więc jeśli masz ochotę na tą samą czynność, co i ja, to mamy mało czasu.

   Elizabeth spojrzała na niego przerażona jego śmiałością.

- Jesteśmy rodzeństwem - przypomniała niepewnie córka Apolla.
- Zeus i Hera również, a się spiknęli - oznajmił niezrażony.

   Jill obserwowała każdy ruch nowo przybyłej. Nie potrafiła zignorować reakcji Ryana na Elizabeth. Uśmiechał się zawadiacko, a jego oczy błyszczały, gdy patrzył na siostrę. Brunetka była pewna, że coś takiego, jak więzy krwi nie przeszkodziłoby Ryanowi w swoich zamiarach. 

   Przy przywitaniu z blondynką Tylor zignorowała jej rękę, prychając głośno. Tego jeszcze brakowało, by bratała się z wrogiem. Nie dość, że ta dziewucha obrażała Jamesa, z którym, o dziwo, znalazła wspólny język, to jeszcze podrywa Ryana. Na co, oczywiście Jill zwróciła uwagę tylko dla tego, że razem z Rudzielcem byli przyjaciółmi


- Ryan- Chłopak uśmiechnął się witając powtórnie z Elizabeth. Gdy ich ręce się dotknęły przeszedł go dreszcz. Nie miał problemu z dostrzeżenie podobieństwa między sobą, a nią. Z miny dziewczyny odczytał, że i ona zrozumiała szczególną, łączącą ich więź.

   Elizabeth z powrotem odwróciła się do Jamesa. Nie wyglądał inaczej niż zwykle. Miał na sobie biały podkoszulek, doskonale kontrastując z czernią jego roztrzepanych włosów. Chyba najbardziej w nim całym irytował ją ten uśmiech. Był zbyt uroczy, jak dla osoby o takim charakterze. Mimo wszystko, nie kłócili się cały czas. W gruncie rzeczy nawet go lubiła. Miał parę cech, których nie sposób było nie cenić, takich jak: odpowiedzialność, lojalność, czy odwaga. Po prostu czasami był nie do zniesienia do tego stopnia, że miała ochotę pociąć mu nożyczkami skarpetki. 

- O co Ci chodzi?- zapytał James.
- Czuję się jakbyś mnie prześladował- Elizabeth przewróciła oczami. 

   Na tą wymianę zdań, Jill przysunęła się odrobinę do blondynki.


- Też masz z tym problem?- zapytała czując, że może za szybko oceniła dziewczynę. 

   Elizabeth spojrzała na nią zdziwiona. Nie spodziewała się jakiegokolwiek przychylnego słowa ze strony brunetki. Szczerze mówiąc, trochę się jej bała. Jill sprawiała wrażenie dostojnej królowej. Wszystkich obrzucała lekceważącym spojrzeniem, zaznaczając swoja dominację. Nie było to zarozumiałe, lecz szczere. Biła od niej elegancja i subtelność. Poruszała się z gracją. Elizabeth minimalnie skinęła jej głową.

- A jak mamy robić? Jesteście tak bezbronne, że bez naszego wsparcia zrobiłybyście sobie krzywdę- spostrzegł Ryan, opierając ciężar ciała na prawej nodze.
- My?!- Jill i Elizabeth obróciły się oburzone równocześnie. Chłopcy wymienili kpiące spojrzenia.
- Tak, wy. Założę się, że żadna z was nie trafi strzałą do tarczy. Ty nie masz cela,- Ryan wskazał palcem na brunetkę, a potem na blondynkę- a Ty siły, by napiąć łuk.

   Wszyscy spojrzeli w stronę, w którą z pewnością musieliby się udać, by trafić na strzelnicę. Jill nachmurzyła i rozpoczęła torturowanie Rudzielca na różne sposoby, w swoich myślach. Odpłaci mu za znieważenie jej sił. 

 Maggie przysłuchiwała się ich rozmowie siedząc na ławce i jedząc jabłko. Z niejakim niepokojeniem przyjęła do wiadomości, że Jill i Ryan nie są jedyni. W przyszłości znalazła się para, która potrafiła perfekcyjnie odwzorować ich zachowanie. Kłótnie Jamesa i Elizabeth były do przewidzenia. Właśnie teraz blondynka szła w stronę strzelnicy. Była uparta i dlatego teraz musiała udowodnić wszystkim swą siłę. 

~*~

   Pierwszy raz w życiu to nie ona - Magic znajdowała się w centrum uwagi. Kłótnia między czwórką herosów przyciągnęła niejednego widza. Jillian, co było oczywiste od razu użyła swojej znanej taktyki - zastraszania kastracją.

   Wyprostowała się, mimo tego i tak była niższa od chłopców. Jej ponury wzrok sprawił, że na twarzy rudzielca od razu pojawił się uśmiech. Za to James i Elizabeth przyglądali się z zaciekawienie kłótni przybyszy z przeszłości. Oni sami nigdy nie zaszli  tak daleko, we wzajemnym obrażaniu się. 

  Czarnowłosa wiedźma bawiła się swoim ogryzkiem, uśmiechając się do sporej widowni, jakby samym tym, chciała przekazać im, że nad wszystkim panuje. Nagle w jej głowie pojawił się wspaniały pomysł.

   Tymczasem Jill zmrużyła swoje szare oczy, w których pojawił się błysk satysfakcji. Podniosła palec do góry, skierowała go w stronę Jamesa i z uśmiechem szaleńca oznajmiła:
- Koleś uważaj, bo cię wykastruje.

   Ryan z wysiłkiem nie przewrócił oczami, choć doskonale zdawał sobie sprawę, że raz o mało nie przeszła z tym do czynów (za co dostała zakaz zbliżania się do pewnego syna Aresa). Młody Jackson skrzywił się, nie biorąc słów dziewczyny na poważnie, bo w końcu z ich dwójki, to on był silniejszy.

   Tłum wokół nich zgęstniał, co nie spodobało się dziewczynie, więc aby potwierdzić swoje słowa podniosła dłoń i w jakiś dziwny sposób sprawiła, że przybrała ona dziwny kościsty wygląd z długimi, ostrymi, czarnymi pazurami.

- Skończ już- zirytował się Jackson- Co niby zrobisz mi swoim, nowym manikiurem?

  Jill dostała szału i zaczęła się odgrażać. James obejrzał się na ławkę, gdzie miała siedzieć potulnie "destrukcyjna wiedźma", jak nazwał ją ojciec. Niestety, jakoś nie był specjalnie zaskoczony, że drewniany wyrób, pewnego syna Hefajstosa został zajęty przez grupkę dziewczyn, które do reszty pochłonięte były przez kolorowe magazyny.
Wiedźmy za to brak.

- Cholera- mruknął pod nosem.

~*~

   Stojąc przy fontannie Maggie dość nieudolnie próbowała wywołać tęcze, musiała jak najszybciej użyć Iryfonu, aby skontaktować się z jej ukochanym. Martwiła się o Sammy'ego, a jakoś nie miała większej odwagi pytać innych obozowiczów o tegoż ponurego syna Tanatosa. Przechodzący obok satyr z miejsca zaproponował jej pomoc, a ona znów poczuła wielką sympatię do nich. Zawsze byli skłonni do pomocy!

   Szybko pożałowała swojej zgody, gdy cała jej bluzka nasiąknęła wodą przez dziwne akrobację satyra w fontannie. Od teraz będzie wiedziała, że kozie kopyta nie mają stabilizacji na śliskich płytkach. Większość obserwujących ją osób, nie miało ochoty się w to mieszać i po prostu ignorowali ją, jakby podświadomie przeczuwali kłopoty. Inna część herosów przyglądało się jej z zaciekawieniem, a dokładniej mówiąc satyrowi, któremu próbowała pomóc wydostać się z wody.

- Tęęęęcza - zabeczał satyr.

  Maggie natychmiast straciła całe zainteresowanie jego osobą i wyjmując z kieszeni drachmę wrzuciła ją w stronę tęczy, a następnie powiedziała:
- Samael Dethbone

   Była święcie przekonana, że jej przyjaciel jest cały i zdrowy, ale gdy nagle przed nią pojawił się nieco wkurzony Hades i poinformował ją, że nie można dzwonić do martwych, jej serce stanęło, a w oczach pojawiły się łzy.
Sammy nie żył!

~*~

   W takich chwilach, jak ta przezwisko „Magic” świetnie pasowało do drobnej 
brunetki, która z zaczerwienionymi od płaczu oczami kierowała się w stronę Wielkiego Domu. Tusz, którym umalowała dzisiaj rano oczy, rozmazał się od jej słonych łez.

   Kilku obozowiczów zaczepiało ją, z pytaniem o powód jej wyglądu. Maggie jedynie potrząsała głową, nie mogąc powstrzymać nowego napływu łez. Nie przerywając swojego marszu,  przemierzała obóz. Była to jedyna taka okazja, aby zobaczyć rozpacz Maggie na najwyższym poziomie, która ignorując cały otaczający ją świat wybrała już swój cel. Gdy mijała swój dawny domek, zatrzymała się zmieszana. Czy coś się stanie, gdy zajrzy tam na moment?

   Rozglądając się na boki, spostrzegła dwóch herosów, którzy sprzeczali się o jakąś drobnostkę. Grupa dziewczyn szła roześmiana, szepcząc konspiracyjnie do siebie nawzajem. A jakaś mała dziewczynka ganiała, na oko siedemnastoletniego chłopaka ze szczotką i torbą spinek. Żaden z otaczających herosów nie dał jej znaku, by nie wchodziła do domku swej matki. Widocznie bogowie popierali jej decyzję.

   Ona już miała plan na odbicie Samaela!

~*~

    Przeklinając pod nosem, James ruszył w stronę ławki z dziewczynami, co niebywale oburzyło rozdrażnioną Jillian. Zmrużyła ze złości swoje szare oczka, zbyt często dziś była zignorowana. Tuż obok niej, blondynka (która jakimś cudem nie zasłużyła jeszcze na wyrok śmierci) zerknęła w stronę odchodzącego chłopaka. Marszcząc brwi przyglądała się, jak młody Jackson rozmawia o czymś z dziewczynami. Za to heroski, nie były tak bardzo zainteresowane samym tematem pytania, lecz jego nadawcą.

   Nieoczekiwanie coś huknęło z taką siłą, że ziemia się zatrzęsła, jakby chcąc 
okazać swój strach, przed nadchodzącym złem.

- Elizabeth- zawołał brunet.

   Dziewczyna natychmiast 
wychwyciła spojrzenie Jamesa, jakby chcąc się upewnić, czy myśli o tym 
samym. Chłopak skinął lekko głową. A ona powtórzyła ten gest, dając znak o swojej gotowości. Chwilę później, dało się usłyszeć wycie ogarów piekielnych, co było na tyle przerażające, że wszyscy herosi pędem ruszyli w stronę zbrojowni. Szczęśliwcy, którzy dzierżyli w rękach miecze lub łuki podążali prosto na zbliżające się niebezpieczeństwo.

   Jillian westchnęła i ruszyła naprzód, torując sobie drogę między herosami. Tuż za nią z szerokim uśmiechem (który nawet w takim momencie nie znikał mu z twarzy) szedł rudowłosy chłopak, wcale nie wyglądając na osobę przejętą nadchodzącą sforą wściekłych 
psów, które z zamiłowaniem hodował Hades.

- Spokojnie! – krzyknęła Jillian stając na ławce i zwracając na siebie uwagę 
wszystkich – Jako pół harpia uspokoję te psy i sobie pójdą, a jeżeli komuś to 
nie pasuje, chętnie przerobię go na psią karmę! – oznajmiła.

   W tej samej chwili z nieba wprost na Jillian spadła z piskiem córka Hekate, a 
koło nich wylądował nieco zaskoczony, białowłosy chłopak. 

   - Dlaczego mam przeczucie, że nasze kłopoty są ich dziełem?- spytał retorycznie James. Stojąca obok Elizabeth uśmiechnęła się tylko delikatnie, przekładając szylet do prawej ręki.
   
   Ryan, który z zapałem zaczął pomagać 
podnieść się swojej dziewczynie, zaczął powoli zanikać. Podobnie stało się z 
najszczęśliwszą córką Hekate, która przytulała się do białowłosego chłopaka.

   Czworka herosów zniknęła, a ich otoczyła sfora wściekłych piekielnych ogarów.

- Hmm… nasz dyplomata się zmył – zażartowała Watters, chcąc nieco 
poprawić atmosferę – Właściwie, co się z nimi stało?

   James miał nadzieje, że wrócili tam skąd przybyli.

~*~



Ta daam? Na dziś to tyle. Pisząc komentarze na samym początku umieśćcie najdziwniejsze słowa, jakie przyjdą Wam do głowy!
Pozdrawiam, puck

PS Moimi słowami będą "fobia żeber".