Rozdział 6
"Niebieska flaga i słaby podryw"
Nie potrafiłam się na niczym skupić.
Nie zwracałam najmniejszej uwagi na rzeczy dziejące się w moim otoczeniu. Nie
ruszyło mnie, gdy popołudniu Chris, w roli dobrego przewodnika, przedstawiał
mnie centarurowi. Bardziej interesowało, jak konio-człowiek o imieniu Chejron
korzystał z łazienki, niż jego rola, jako koordynatora całego Obozu. Oczywiście
grzecznie się zachowywałam i zadawałam uprzejme pytania, by podtrzymać
konwersacje. W równym stopniu fascynował mnie obiad na jaki zabrała mnie Sam.
Zabrała to może złe określenie, zaciągnęła mnie tam silą. Patrzyłam obojętnie,
jak jedzenie pojawia się i znika z mojego talerza. W innych okolicznościach z
pewnością nie mogłabym przestać się zachwycać tym, że każda potrawa, o jakiej
pomyśle, magicznie pojawiała się przede mną. Piszczałabym i wymyślał,a jak
najdziwniejsze dania, sprawdzając tą zaczarowaną stołówkę. Jednak dziś tylko
maszerowałam smętnie za tłumem, skrupulatnie dążącym do płomieni ogniska.
Jednym uchem wpuszczałam a drugim wypuszczałam informacje, jakimi karmiła mnie
Sam. Mówiła coś o ofierze dla bogów z naszego jedzenia. Wdzięczność, rytuały,
te klimaty.
Z niewiadomych, nawet dla mnie, przyczyn mój mózg przejmował
się jutrzejsza imprezą. Próbowałam pozbyć się tego upiornego wrażenia, że
coś się tam stanie. Nie wiem, czy będzie to dobre bądź źle. W każdym
razie nie kwapiłam się do rozwiązania tej zagadki. Życie towarzyskie nie było
dla mnie szczególnie ważne. Miałam parę koleżanek, w których towarzystwie
spędzałam czas i to się liczyło. Nie byłam sama, czego nie zniosłabym nawet
przez tydzień. Niemniej jednak byłam w liceum. To najważniejszy okres w moim dotychczasowym
życiu. Nie musiałam być super popularna, ale za to ktoś musiał mnie lubić. A
dlaczego niby nie miałby tego robić? Jestem miła, uśmiechnięta i nawet nie
brzydka. Poza tym znajduje się w drugie lidze jeśli chodzi o szkolna
hierarchię, więc nie jest tak źle. Och, żeby to miało jakiekolwiek znaczenie
teraz.
Moje życie było udane i bezproblemowe. Było- tak, to
idealne słowo. Od trzech dni staje na głowie a ja nie mam pojęcia co z tym
fantem zrobić. Może powinnam zapisać je do cyrku, skoro taki świetny z niego
akrobata?
Jutrzejsza impreza u Kate mogła jeszcze bardziej je
skomplikować. Za jakie grzechy miałam udawać dozgonnie zakochaną w Jamesie. To
absurdalne. Znałam go parę dni i nagle zostaliśmy postawieni w tak dziwnej
sytuacji. No cóż, tak naprawdę ja zostałam. On mógł nie mieć tego zmartwienia,
nie idąc na to przyjęcie. Na co z resztą się zanosiło. Przez całą drogę próbowałam
jakoś naprowadzić naszą rozmowę na temat tego wieczoru. James za to
konsekwentnie go unikał, ciągle krzywo się uśmiechając. A przynajmniej to sobie
wyobraziłam, słysząc jego pełen rozbawienia głos. Mimo wszystko nie mieliśmy
jak rozmawiać przez nieustający ryk silnika motoru. Postanowiłam, że zaczepię
go zaraz po tym jak dotrzemy do Obozu. I próbowałam, przysięgam. Stałam naprzeciwko
niego i układałam sobie w głowie kolejność słów, jakie mam zamiar powiedzieć.
Ale popełniłam jeden, znaczący błąd. Spojrzałam temu draniowi w oczy. Nie byłam
jakoś chorobliwe przewrażliwiona na punkcie chłopców, ale sposób w jaki na mnie
patrzył był tak intensywny, że się zarumieniłam. Zdawałam sobie sprawę, tak
samo jak on, z mocy, jaką dają mu te przepiękne, szarozielone oczy. Raz po raz
zaczynałam przemowę, bez ustanku plątając się w słowach. Satysfakcja z tego
malowała się na twarzy Jamesa.
Miałam okazję przekonać się jakim szacunkiem darzą go herosi
w Obozie. Niby to banda nastolatków, która nie ma nic do gadania, ale z
pewnością ta konkretna zbieranina była bardziej uparta i nieufna od niejednych
dorosłych. Mogło to wynikać z tego jak wiele przeszli. Nie potrafiłam sobie
tego wyobrazić. Słyszałam tylko strzępki rozmów moich braci i Sam. Rozmawiali o
bestiach, czających się na każdym kroku. Potworach tak przerażających, że na
samą myśl o nich przypina się miecz do boku. Zdziwiło mnie to, że każde z nich
miało na ten temat coś do powiedzenia, co swoją drogą oznacza iż to przeżyli.
Dojrzałość, odpowiedzialność i
jednocześnie rozbrajająca bezpośredniość dawała Jamesowi ich
zaufanie i lojalności. Był ich niepisanym przywódcą, a dostrzegał to nawet taki
świeżak, jak ja. Samo to dostarczało mi odpowiednich powodów do podziwu wobec
jego osoby. Jednak nie zamierzał mu o tym mówić. Jego ego było już
wystarczająco nabrzmiałe.
Okazało się, że patrzyłam mu w oczy stanowczo za długo. James
uśmiechnął się kojąco i przesunął, tak że czubki naszych butów się stykały.
Wciągłam bezgłośnie powietrze, gdy oparł czoło o moje. Przymknął oczy i
oddychał głęboko, pieszcząc ciepłym powietrzem mój policzek. Stałam nie
ruchomo boleśnie świadoma jego obecności. Chciałam się odsunąć i zrobiłam to,
ale tylko parę centymetrów, nie więcej. Spojrzał na mnie rozbawiony, a potem
odwrócił się i odszedł. Tkwiłam tam jeszcze przez chwilę zamrożona w
osłupieniu. Potem potrzasnełam głową i ruszyłam w drugą stronę, gdzie później
dopadł mnie Chris.
A teraz siedziałam przy stole dzieci Apolla w ogromnej
stołówce. Na wielkim placu, w równych rzędach ustawione były ponad tuzin
różnych ogromnych stołów, jak się domyśliłam po jednym na każdy domek. Całe
rodzeństwo siedziało razem, to chyba jakaś zasada.
Odwrociłam głowę w stronę ogniska. Między stołami, z tacką
pełną jedzenia, manewrowała Sam. Co chwilę odwracała się, gdy ktoś wołał ją po
imieniu. Uśmiechała się, mrugała i trzepotła rzesami na zmianę. Widocznie
wszyscy ją znali i lubiali, a ona i tak spędziła dwa ostatnie dni w moim
towarzystwie.
Wyprostowałam się trochę i pomachałam do niej. Kiedy jej wzrok
spoczął na mnie, przygryzła wargę widocznie się nad czymś zastanawiając. Po
chwili potrzasneła głową i ruszyła do naszego stolika, szeroko się uśmiechając.
Wcisneła sie na ławkę między mnie i Chrisa. Odgarneła włosy na jedno ramię i
szturchneła mnie zabawnie w rzebra łokciem. Moje przypuszczenia dotyczące
miejsc w stołówce się potwierdziły, gdy któryś z braci odezwał sie:
- Nie można zmieniać stołu - Spojrzałam na blond czuprynę,
starając się przypomnieć jego imię. Andy? Dan?
- Daj spokój, Cam- Widziałam, że to Cameron! Sam machneła
ręką, bagatelizując jego słowa.- I tak nikt nie zwraca na nas uwagi.
I miała rację kompletnie nikt nie przejmował się łamaniem
zasad, jakiego dopuściła się przed chwilą Sam. Wszyscy byli zajęci
oczyszczaniem talerzy z ich zawartości. Rozejrzałam się, szukając w tłumie
Jamesa. Chciałam z nim porozmawiać przy ludziach i tym razem nie dopuścić, by
mnie zdekoncetrował. Moje plany spełzły na niczym, gdyż Jackson nie pofatygował
się by zaszczycić innych swoją obecnością. Swoją drogą to dobrze, nie wiem czy
jestem gotowa do tej konfrontacji.
- Jak tam Tom? - zapytała Sam między gryzami kawałka ciasta.
Zaczynała obiad od deseru.
Ogarnęłam wzrokiem cały stół i szybko przeliczyłam chłopców.
Prawda, brakowało jednej czupryny.
- Marnie - odpowiedział Chris, poważniejąc - Zjadł już dopuszczalną
ilość ambrozji, teraz możemy tylko czekać.
- Ambrozji? -zapytałam, również przestając jeść.
- Pokarm bogów - wyjaśnił mi Toby, siedzący naprzeciwko -
ludzi zabija, ale my jako ich potomkowie jesteśmy na to odporni. Ambrozja ma
właściwości lecznicze, dlatego podali ją Tomowi.
- A co mu jest?- Do rozmowy właczyła się mała Su.
Siedziała koło Chrisa tak blisko, że praktycznie na jego
kolanach. Chłopak przeniósł na nią wzrok i uśmiechnął się, ale jego oczy nie brały
w tym udziału. Ze spojrzania, jakie błyskawicznie nam posłał, wyczytałam, że
wszystko co teraz powie będzie kłamstwem.
- Och nic wielkiego - Wrócił do jedzenia, chcąc nadać swoim
słowom nonszalancji. - Zwykła grypa. Niedługo mu przejdzie.
Su wróciła do grzebania widelcem w talerzu uspokojona.
Przeniosłam wzrok na Sam, która wyglądała na tak samo przerażoną jak ja.
Patrzyła prosto w oczy Chrisa, który odwzajemnił to spojrzenie. Ruchem ust
przekazał jej, że porozmawiają o tym później. Sam pochyliła głowę, a ja jeszcze
chwilę im się przeglądałam.
- Gotowi do bitwy? - Toby taktowanie zmienił temat.
Przeciagnął się, zakładając ręce za głowę.
- Jakiej bitwy? - podchwyciłam wątek, by zapobiedz
krępujacej ciszy, jaka miała nastąpić.
- O sztandar- Tym razem odezwał się Dan. Myślałam, że na
początku będę nieufni wobec mnie. Strasznie się jednak myliłam. Chłopcy
obdarzeni byli taką pewnością się, że ani przez chwile się mnie nie wstydzili.-
Cały Obóz dzieli się na da zespoły. Każdy z nich chowa gdzieś w lesie sztandar,
który przeciwna drużyna próbuje zdobyć. Sztuka polega na tym, by dostać się do
Obozu wroga za nim oni dopadną nas.
- Fajna zabawa - Uśmiechnełam się, choć miałam na myśli
zupełnie co innego.- Będę trzymać za was kciuki.
- Nie zrozumiałaś - Dan pokrecil z rozbawieniem głową. -
Cały Obóz, ty też.
- Przecież ja się nie nadaję - Nie próbowałam zgrywac
przesadnie skromnej, bo nie byłam taka. Ja po prostu znałam swoje możliwości, a
bieganie po lesie do nich nie należało. - Naprawdę dzięki, że bierzecie mnie
pod uwagę, ale ze mną w drużynie przegracie.
- Ona ma rację - prychneła Sam. Nie wiedziałam, czy
podziękować jej za wsparcie, czy obrazić się za to, że we mnie nie wierzy.
- Możliwe - Chris kiwnął głową, jakby rozważając tą
możliwość. - Nie mniej jednak weźmiesz w tym udział.
- A z jakiego to niby powodu? - Nie dawałam za wygraną.
- Z tego powodu, że jesteś Wojownikiem. A my się nie
poddajemy.
Nie mogłam się z nim kłócić. Byłam herosem, byłam córką
Apolla, byłam ich siostrą. Siłą rzeczy byłam również Wojownikiem.
Dokładnie godzinę później stałam w lesie z Tobym, który
zgłosił się jako ochotnik do opieki nade mną w czasie tej głupiej gry. W naszym
zespole były dzieci Aresa, Afrodyty i Demeter, i jeszcze parę domków, których
nie zapamiętałam. Jak się okazlo zasada "cały obóz się w to bawi",
jest tylko po to by ją łamać. W rozgrywkach nie brał udziału nikt, kto sobie
tego nie życzył. Z drugiej strony było to ledwie parę osób, w tym Su. Tak więc
stałam pośrodku łąki z procą w ręku. Miałam nadzieję, że poznam kto jest
wrogiem. Jednak gdybym sama się nie rozientowała, jestem pewna, że Toby mi
powie.
Rozejrzałam się dookoła. Byliśmy na polanie, która otoczona
była ze wszystkich stron drzewami lisciastymi, które nad naszymi głowami
tworzyły kopułę. Przez szpary między gałęziami przebijały się promienie słońca.
W niektórych miejscach trawa była wypalona bądź sucha. Parę metrów ode mnie
Toby siedział na ogromnym glazie, ostrząc miecz. Przy jego stopach leżał
bezuzyteczny łuk. Chłopak wziął go z przyzwyczajenia, choć zdawał sobie sprawę,
że na małym dystansie na nic się nie zda. Kilka metrów na prawo od Toby'ego, na
gałęzi drzewa zawieszony był sztandar. Było to trudno dostępne miejsce dla
każdego. Nijak nie dało się wspiąć po drzewie, gdyż najbliższa stabilna gałąź
była zawieszona wysoko nad ziemią. Jedyny sposobem, jakim można by zdobyć tą
czerwoną flagę, było sięgniecie po niego z głazu. Tak właśnie nasza drużyna go
tam umieściła. Najwyższy z chłopców, czyli ktoś z dzieci Aresa, skakał na
kamieniu tak długo, aż udało mu się bezpiecznie zahaczyć sztandar o gałąź.
- Czy ten kolor nie jest zbyt jaskrawy? - Przekrzywłam głowę
w lewo, nie pewnie przyglądając się naszemu skarbowi.
- Jakby był inny, w życiu nikt by go nie zauważył -
odpowiedział Toby, nie przerywając swojej czynności.
Wzruszyłam ramionami i powlekłam się w stronę głazu, by przy
nim usiąść. Z tego miejsca mieliśmy doskonałą widoczność na całą polanę i
kawałek drzew dalej. Co jakiś czas widziałam przemykających herosów z naszej
drużyny, którzy ustawili się w okolicy polany, by zatrzymać naszych
przeciwników zanim tu dotrą.
- Ten kolor w ogóle jest jakiś brzydki - Wystawiłam twarz do
słońca, by chociaż trochę złapała koloru na wakacje.
- Straszny - westchnął zdegustowny Toby - Powinniśmy go
zmienić. Jaki kolor sobie życzysz?
- Niebieski - odpowiedziałam, uśmiechając się z
rozbawieniem.
- Jak tylko wrócimy do Obozu to przemalujemy sztandar.
Zapadła cisza, przerywana długimi pociagniecaimi miecza
Toby'ego o krzesiwo. Patrzyłam na te spokojne ruchu i w pewnien sposób byłam
zazdrosna, że ja nie mam mieczyka, który mogłabym naostrzyć. Wtedy przyszło mi
coś do głowy.
- Toby, jak ja mam walczyć?
- Normalnie - Dopiero teraz przeniósł na mnie swój wzrok. -
W wypadku, w którym nie masz możliwość użyć broni, zrób jakiś pożytek ze swoich
mocy.
- To nie takie łatwe. Ja nawet nie wiem, co my potrafimy
robić.
- Ogólnie dzieci Apolla są wbrew pozorom świetnymi
wojownikami. Niestety ty nie możesz z tego skorzytać, więc nauczę cię czegoś
innego. Najprostszą sztuczką, jaką opanowywuje się na samym początku, jest
zakrzywienie promieni słonecznycj. Musisz odbyć od siebie światło w taki
sposób, by zniknąć.
Między jego brwiami pojawiła się zmarszczka, a chwilę
później zniknął. Pisnęłam, obracając się w dookoła. Przyjrzałam się dokładnie
miejscu, w którym przed chwilą był, ale nic nie zobaczyłam. Żadnych drgań powietrza.
Dla pewności, że Toby nadal tam jest, uderzyłam go pięścią w ramię. Poczułam
opór ciała, a potem chłopak znów pojawił się przede mną, rozmasowując ramię.
- To bardzo łatwe. Sama spróbuj.
- Dobra, co muszę robić?
- Po prostu pomyśl o słońcu, jak o piłeczkach, które musisz
odbić. Powinno ci wyjść za pierwszym razem.
Zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie, jak osłaniam się rękoma
przed światłem. Na początku nic się nie stało. Potem poczułam ucisk w żołądku i
błogie uczucia, jakby ktoś przykrył mnie delikatnym materiałem. Wrażenie to
rozlewało się po całym moim ciele, przyprawiając o przyjemne dreszcze.
Otworzyłam oczy i spojrzałam na Toby'ego. Chłopak patrzył dokładnie w moje oczy.
Chciałam na niego nakrzyczeć, że wcale nie zniknęłam, jeżeli onna mnie patrzy.
Zdałam sobie sprawę, że nie widzę zarysu swojego nosa, tak jak zwykle. Zmrużyłam
jedno oko za wszelką cenę, strając się go znaleźć. Podniosłam ręce do góry,
machając nimi. Zniknęły, tak samo jak moje nogi, brzuch i głowa. Nie czułam się
wyczerpana tym, że używam mocy. To jakby dawało mi kolejną dawkę energii do
dłuższego pozostania niewidzialną. W tej chwili czułam, że mogłabym tak trwać
latami. Rozluźniłam mięśnie i wróciłam do pierwotnej postaci. Toby spojrzał na
mnie z uśmiechem.
- Super, nie?
- Tak - Uśmiechnęłam się szeroko. - Już widzę ile to mi da
możliwości. Przecież mogę...
Usłyszeliśmy krzyki. Nie były to odgłosy radości. Okrzyki
wojenne, skowyt bólu i wrzask zaskoczenia. A potem dołączyły do nich inne
dźwięki. Trzaski stali o stal. Wystrzały z łuku. Groźby, przekleństwa. Około
pięćdziesięciu metrów przed nami rozgorzała mała bitwa. Herosi wytrenowani byli niesamowicie, poruszali się jak jeden mąż. Ich ruchy były skoordynowane i przemyślane. Utworzyli szeroki mur,
mający powstrzymać wrogów przed szturmem. Walczyli, jak dobrze naoliwiona
maszyna. W miejscu, gdzie jeden padał, natychmiast pojawiał się drugi, by dać
koledze odpocząć. Myślałam, że będzie to niewinna zabawa, a nie prawdziwa
bitwa. Gdyby nie stępione ostrza, na pewno polałaby się krew.
Toby spojrzał na zegarek, a potem szybko na mnie. Zacisnął usta w linię, zastanawiając się nad czymś. Widziałam jak trybiki w jego głowie
pracują z prędkością światła. W jego oku pojawił się błysk, gdy podjął decyzję.
- Zostań tu - powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu -
Według planu, Chris powinien za 4 minuty dotrzeć do sztandaru. Skoro jest ich
tu tak dużo, postawili na atak, nie obronę. Zniknij i spróbuj nie dopuścić
nikogo do sztandaru przez ten czas. 4 minuty, Elizabeth, 4.
Krzyknełam za nim, by został. Nie posłuchał mnie jednak, tylko szybkim
ruchem wydobył miecza z pochwy i pobiegł na front muru. Spojrzałam na sztandar. Tylko 4
minuty. Dam radę. W głowie znów pojawił mi się obraz obrony przed światłem.
Moje ciało ogarneło przyjemne uczucie. Odwróciłam się do głazy i wspiełam się jak najwyżej, by mieć
lepszy widok na polanę.
3 minuty 30 sekund.
Sięgnęłam do woreczka, który miałam przywiązany do szufelki
szortów. Wyciągnełam z niego okrągły kamień i umieściłam w koszyczku procy. Idąc
tutaj nazbierałam ich jak najwięcej, by nie zabrakło mi amunicji. Wzięłam dwa
uspokajające oddechy i ustawiłam się tak, bym w każdej chwili mogła oddać
strzał.
3 minuty.
Nie podobało mi się to, że tak duża odpowiedzialność została
zrzucona na moje ramiona. Co to w ogóle za głupi pomysł? Bawiłam się w to, bo
mnie do tego zmusili i jeszcze będę musiała wziąć na siebie winę za przegraną.
2 minuty 30 sekund.
Doprawdy, nie poważne z ich strony. Nie mniej jednak
wytrzymałam już 90 sekund. Miałam nadzieję, że Chris się pospieszy i uratuje mi
tyłek.
2 minuty 10 sekund.
Usłyszałam trzask. Moje zmysły się wyostrzyły i machinalnie
napiełam procę. Na polanę wszedł wysoki chłopak ze skupieniem na twarzy. Jego
czarne włosy były delikatnie posklejane od potu. Szybko otaksowal łąkę wzrokiem
i ruszył na przód. Patrzyłam, jak miecz u jego boku buja się delikatnie przy
każdym kroku. Oczy chłopaka w tym świetle wydawały się szare. Jeszcze raz
obejrzał dokładnie całą polanę, zatrzymując wzrok o sekundę dłużej na mnie. No
dobrze, nie na mnie, a na sztandarze wiszącym nad moją głową.
1 minut 54 sekundy.
Jego kroki skierowaly się w moja stronę. Jeżeli pozwolę mu
podejść bliżej, będę bezbronna z procą w ręku. Podjęłam decyzję i wystrzeliłam
pocisk w ramię Jamesa. Kamień udrzył go w prawy bark. Chłopak syknął z bólu,
ale nawet nie spojrzał na rękę. Jego wzrok utkwiony był we mnie. Miała ochotę
sama siebie uderzyć za tak lekkomyślne postępowanie. Jednym strzałem zdradziłam
swoją dokładną pozycję. Zaczęłam cicho jak kot schodzić niżej z kamienia. James
nadal patrzył w miejsce, które zajmowałam parę sekund temu. Napięłam jeszcze
raz proce, celując w brzuch chłopaka. Postanowiłam, że zatrzymam go w tym
miejscu tak długo, jak się da.
James pochylił głowę, wpatrucjąc się w coś leżącego na
ziemi. Przykucnął, by podnieść kamyk, którym wcześniej go trfiłam. Przysunął go
sobie bliżej do twarzy, oglądając dookoła. Ocenił ciażar kamienia, a potem
błyskawicznym ruchem rzucił go w moją stronę. Zrobiłam unik, mimo tego że
kamień i tak przeleciałby mi pół metra na głową. Pochwaliłam się w głowie, za
mądrą decyzję zmienienia pozycji. Odwróciłam się do Jamesa z usiechem na
ustach, świadoma, że on nie może tego zobaczyć.
Przeliczyłam się i to bardzo. Jackson patrzył prosto na
mnie. Na jego usta wpłynął lewniwy uśmiech. Nie złośliwy, jakim zazwyczaj mnie częstował. Taki zwykły, trochę krzywy. Sekundę zajęło mi wywnioskowanie, że
znów jestem widzialna. Właśnie straciłam swoją przewagę, którą było
zaskoczenie. Teraz mogłam umierać.
Stałam, patrząc wyzywajaco na Jamesa. Nie pokaże mu jak mało
pewna siebie byłam. Niech myśli, że mam nad wszystkim kontrolę. Z powrotem
naciągnełam procę. Nie mogłam się dać pokonać, a już na pewno nie jemu. Chłopak
ruszył parę kroków na przód. Nie bagatelizował mnie, co mi się podobało.
Ostrożnie wpatrywał się w broń w moich rekach. Jestem pewna, że kalkulowal, czy
uda mu się dobiec i mnie rozbroić za nim wystrzelę kolejny pocisk. Musiał z
tego zrezygnować, bo zatrzymał się parę metrów ode mnie. Za jego plecami wciąż
rozbrzmiewały pełne grozy odgłosy walki.
- Jak tam? - odezwał się spokojnym głosem. Już się nie
uśmiechał, a miećz w jego ręku niebezpiecznie się kołysał. Był jak lew gotowy do
skoku w każdym momencie.
- Dobrze - Wzruszyłam ramionami. - A tam?
- Też okay.
Patrzylismy na siebie w oczekiwaniu. Chris potrzebował
jeszcze ponad minuty, a ja byłam zobowiązana mu ją dostarczyć. James nie
wiedział o tym, że czas mu ucieka. Mogłam go zająć dostatecznie długo rozmową.
Jeżeli doszłoby do walki, niechybnie bym przegrała.
- Szukałam cię dzisiaj - palnęłam pierwsze, co przyszło mi do
głowy i od razu tego pożałowałam. Jego brew powędrowała w górę.
- Doprawdy? Fascynujące.
- Żebyś wiedział - Zagryzłam w zdenerwowaniu wargę. -
Potrzebuję przysługi.
- Robi się coraz ciekawiej.
- Chociaż to tak naprawdę nie jest przysługa. Sam mnie w to
wplątałeś, więc to będzie zadośćuczynienie.
O ile to możliwe, jego brwi powędrowały jeszcze wyżej.
- Możesz przejść do sedna? Czego potrzebujesz?
- Ciebie - powiedziałam świadoma, jak to brzmi - Idź ze mną
na jutrzejsza imprezę.
- Jako kto? - W jego oczach błysnęło rozbawienie
- Dobrze wiesz, jako kto - Zaakcentowałam ostatnie
słowo.
- I co ja z tego będę miał?
- Nic, w ten sposób odkupisz swoje winy.
- I uważasz, że to sprawiedliwe?
Nie.
- Tak.
- Wiesz, normalni ludzie oferują coś w zamian.
Przełożyłam ciężar ciała na drugą nogę. Rozmowa miała
zdekoncentrować Jamesa, a tym czasem ja się rozkojarzylam i nie zauważyłam, jak
mała odległość dzieli nas tej chwili. Potrzebowałam jeszcze trochę czasu.
Prędzej czy później, James zorientuje się co robię. Biorąc pod uwagę to, że był
bystry, miałam jeszcze chwilę.
- My przecież nie jesteśmy normalni - Spojrzałam wymownie na
jego miecz.
- Masz rację.
Ledwo zakodowałam to co zrobił. Poruszał się tak szybko, że
był prawie nie do zatrzymania. Cofnełam się parę kroków pod sztandar. James
błyskawicznie znalzł się przede mną. Czubki jego butów prawie stykały się z
moimi. Wyciągnął rękę tak, że prawie dotykał czerwonej flagi. Odchyliłam się
bezwiednie przerażona tym, że zawiodłam. A wtedy stało się najdziwniejsze.
James spojrzał na zegarek i przyglądał się mu chwilę. Jego usta poruszały się,
gdy cicho odliczał. Cztery, trzy, dwa, jeden. Nastąpił wystrzał sygnalizujący
koniec gry. Uniosłam głowę do góry. Ręka Jamesa zamarła parę centymetrów od
sztandaru, co znaczy, że Chris był pierwszy. Przeniosłam wzrok na chłopaka.
- Było tak blisko - powiedział, uśmiechając się cwanie.
Dotarło do mnie, że on od początku wiedział. Znał plan
Chrisa, mimo że nikt mu go nie zdradził. Znalazł się na tej łące dokładnie o
czasie, który sobie wymyślił. Rozmawiał ze mną tak długo, wiedząc, że czas
nieubłaganie płynie. Jednym szybkim ruchem mógł zerwać sztandar z drzewa. Mógł
zakończyć to całe przedstawienie 2 minuty temu. Mimo tego wszystkiego stał i
nic nie zrobił. Pozwolił nam wygrać. Pozwolił mi wygrać i nie zawieść drużyny.
- Dzięki - mruknęłam, pochylając głowę.
- Nie ma sprawy - Odsunął się ode mnie i ruszył w stronę
wiwatujacego tłumu. - Podeślij mi adres.
Patrzyłam jak odchodzi oniemiała. Pozwolił mi wygrać i dziś
ze mną na ta głupią imprezę? Panie Jackson, niesamowicie mnie dziś zaskoczyłeś.
~*~
Kolejnego dnia wieczorem weszłam do dużego mieszkania bez
pukania. Wszędzie było pełno tańczących i śmiejących się nastolatków. W
powietrzu unosił się zapach alkoholu i dymu papierosowego. Przeszłam przez
korytarz, rozgladając się dookoła. Dom był ładny i z pewnością bogato
ozdobiony. Teraz jednak wszystkie cenne ozdoby zostały owinięte w papier i
zapewne schowane głęboko w szafie. Na widoku zostały jednynie melble, których
nijak nie dało się ukryć przed wandalizmem pijanych gości. Szukałam wzrokiem
jakichkolwiek znajomych. No dobra, tak naprawdę rozgladałam się za Jamesem.
Było 50% szans, że się pojawi. Dużo, gdyby nie to, że drugie tyle przeczy temu.
Gdy doszłam do salonu muzyka była jeszcze głośniejsza.
Dudniła w całym moim ciele. Przez chwilę chciałam dołączyć do ludzi tańczących
na środku pokoju, ale zdusiłam tą myśl w zarodku. Najpierw obowiązki, czyli
unikanie Kate zanim pojawi się James. Szłam dalej. W kuchni paru chłopców grało
w piwnego ping-ponga. Ich lekko podchmielone dziewczyny piszczały z uciechy i
nagradzały wygranych buziakami. Pchnęłam drzwi prowadzące na taras i wyszłam na
dwór. To tutaj była prawdziwa impreza. Za stołem z profesjonalnym sprzętem stał
DJ z ogromnymi słuchawkami na uszach. Co jakiś czas ktoś do niego podchodził i
zamawiał piosenkę. Cały ogród był pięknie przyozdobiony lampionami. Kolorowe
światełka rzucały poswiate na twarze ludzi. Przy wbudowanym w ziemię basenie
kręciło się trochę ludzi w strojach kompielowych. Była to idealna okazja, by
okazać swoje wysportowane ciało nie uchodzac za osobę lekkich obyczajów. Kto by
z niej nie skorzystał?
Zanim zdarzylam się rozejrzeć o twarzach zebranych, ktoś
klepnął mnie w ramię. Obróciłam się, stając twarzą w twarz z Kate. Dziewczyna
wyglądała tak jak zwykle. Prześliczna koszulka, prześliczna spódniczka,
prześliczne botki i prześliczna twarz. Uśmiechała się do mnie słodko. Nie było
w tym krzty złośliwości, ona po prostu była mia
ła przy tobie. Całkiem inna
sprawa, jeżeli odszedłeś dwa metry. Przy odrobinie wysiłku dało się wyczuć
kpine w takich słowach, jak...
- Beth! Widzicie dziewczyny? Mówiłam, że przyjdzie -
zwróciła się do Alison i Blair, nie odrywając ode mnie wzroku. Otaksowala
mnie z góry na dół, po czym rozjerzała się dookoła. - Jesteś sama?
- Tak - odpowiedziałam zdawkowo.
Zabiję Jamesa, gdyby się
nie zgodził tu przyjść, zrobiłabym to samo. A tak stałam tu jak ostatnia frajerka przed trzeba boginiami.
- Hmm.. - Popukała się idealnym manicure w dolną wargę. - A
nie miałaś być tu przypadkiem z chłopakiem?
- Och, tak... James ma się spóźnić.
- W takim razie musisz koniecznie nas przedstawić, gdy tylko
przyjdzie. Ali mówiła, że jest przystojny - Mrugneła, jakby dzieliła się ze mną
największym sekretem.
- Tak - powiedziałam - James jest bardzo...
- Przystojny.
Poczułam jak duża dłoń oplata mnie w talii i przyciąga do
siebie. Czułam dreszcze w miejscach, w których mnie dotykał, a obecnie była to
większa część mojego ciała. Całym bokiem była dociśnięta do twardego ciała
Jacksona. Owładnął mną zapach morza i drewna sandałowego. Sięgnęłam do jego
ręki i ścisnełam ją w niemym podziękowaniu. Szorstka dłoń jeszcze mocniej
zacisneła się wokół mojej talii, ale nie bolało. Robił to z takim wyczuciem, że
czułam się niesamowicie na miejscu w jego ramionach. James pochylił się,
jednocześnie całując mnie w głowę. Sądząc po minach dziewczyn, dobry był. Nie
miały wątpliwości, kim jest brunet przy mnie. Mimo tego, by rozwiać wszelkie
wątpliwości przedsawiałam go.
- To jest James - Nie potrafiłam się opanować i w moim głosie
wyczuwalne było samozadowolenie. Niech sobie interpretują to jak chcą. - James
to jest Kate i Blair, a Alison już znasz.
- Miło mi poznać - Podał im prawą rękę, lewą ciągle mnie
obejmując.
- Och nam też! - odpowiedziała za wszystkie Kate.
Uśmiechnęła się kokieteryjnie, choć dla mnie było to bardziej drapieżne niż
urocze. - Jak to możliwe, że Beth nam o tobie nie opowiadała? - zapytała tonem,
jakby to było największe przestępstwo na świecie.
Spojrzałam na niego ciekawie, jak z tego wybranie. Mogliśmy
ustalić wcześniej odpowiedzi na niektóre pytania typu: jak się poznaliście, czy
długo jesteście razem? Jakby to kogoś interesowało.
- Jesteśmy razem dopiero od paru tygodni. Elizabeth pewnie
nie chciała się chwalić, nie wiedząc czy coś z tego będzie - odpowiedział,
nawet na mnie nie patrząc. By potwierdzić jego teorię uśmiechełam się
nieśmiało.
Czyli jeden fakt mamy już ustalony. Staż naszego związku
wynosi parę tygodni.
- Ach, tak - Kate pokiwała ze zrozumieniem główką, tak że
jej blond grzywka przestała być już idealnie ułożona. - No nic. Muszę się
przywitać ze wszystkimi gośćmi. Miłej zabawy.
Poslała nam ostatnie ciekawe spojrzenie i odeszła. Z pewnością będziemy dziś obserwowani. Rozejrzałam sie dookoła. Nikt nie zwracał
na nas uwagi, więc odsunełam się od Jacksona. Nadal trzymaliśmy się za ręce na
wypadek, gdyby któraś z dziewczyn wróciła. Nie sądziłam, żeby to było
konieczne, ale dlaczego mam sobie odmawiać przyjemności?
- Myślałam, że nie przejdziesz... Czy ja właśnie zabrzmiałam
jak bohaterką słabej komedii romantycznej?
- Tak mi się zdaję - Objął mnie ramieniem i ruszył w stronę
stołu z piwem. - Po tym, jak beznadziejnie grałaś zakochaną, mogę się domyślić,
że tylko do takiej by cię wzięli.
- To było podłe - Zaśmiałam się pod nosem. - W siódmej
klasie z powodzeniem udawałam chorobę przez tydzień.
- Jestem pod wrażenie - Włożył mi w dłoń plastikowy kubek z
piwem.
- Ty nie pijesz? - Przyłożyłam naczynie do ust i upiłam
małego łyka.
- Ktoś cię musi dowieźć do domu. Z uwagi, że ufam tylko
sobie, będę to ja.
Staliśmy ramię w ramię, chwilę obserwując tańczących ludzi.
Cisza nie była krępujacą. Nikt z nas nie miał nic do powiedzenia, więc milczeliśmy, normalne. Napawałam się ta spokojną chwilą, wystukając stopą rytm muzyki.
- Tylko mi nie mów, że jesteś jedną z tych lasek - odezwał
się James, nie patrząc nawet na mnie. Jego wzrok przeczesywał tłum w poszukiwaniu
czegoś interesującego. Jestem pewna, że każdy, na którym spoczął, poczuł się
gorszy pod wpływem tak intensywnego spojrzenia.
- Z tych? - zapytałam, obracając się do niego przodem.
- No wiesz - Także się obrócił. - Subtelnym wystukiwaniem
rytmu dajecie znać chłopakowi, że macie ochotę zatańczyć. Jeżeli tak to
wychodzę.
Roześmiałam się szczerze.
- Dziewczyny naprawdę tak robią?
- Tak, ale to nie jest najlepsze - Stanął przede mną i zdjął
skórzaną kurtkę. Podał mi ją i kazał włożyć. Wygladałam w niej śmiesznie. To
nie było wcale słodkie, jak inne dziewczyny, które noszą ubrania swoich
chłopaków. Ja wyglądałam jak dziecko w ubraniach ojca. Jackson udawał, że mu
zimno pocierając ramiona. - Moim ulubionym jest: Och, James, jak tu chłodno. W tym
momencie dziewczyna sugeruje, że powinienem oddać jej swoją kurtkę. Ja
jestem dżentelmenem i to robię.
Zaczęłam ściągać kurtkę, ale gestem pokazał mi, żebym tego
nie robiła. Odłożyłam piwo na stolik i podciągnełam rękawy.
- Faceci nie są lepsi - Ściągnełam włosy z tyłu w wysokiego
kucyka i przygarbiłam ramiona. - Ej mała, wiesz, że język to też mięsień? Chodź
się posiłować.
James spojrzał na mnie z rozbawienie, ale się nie rozesmial.
- No proszę cię - Wyrzuciałam ręce w górę. - To było zabawne!
A co powiesz na to? Maleńka, masz chłopaka? Masz? To trudno. Na bramce
bramkarze też stoi, a gole i tak wpadają.
Tym razem jego cialem wstrząsnął cichy śmiech. Ja też się
roześmiałam.
- Nie powiem, wysoko stawisz poprzeczkę. - Pokiwał z
uznaniem głową. - Ale czy da się pobić taki klasyk, jak: Potrzebuję mapy, bo
zgubiłem się w twoich oczach.
Zachichotałam i już chciał mu odpowiedzieć, gdy ktoś nam
przerwał. Z nikad pojawiła się Kate i zlustrowała nas spojrzeniem. Na jej
cieniutkie usteczka wpłynął słodki uśmiech.
- Widzę, że się dobrze bawicie! - powiedziała radośnie.
- Tak, jest super - odpowiedziałam.