środa, 17 czerwca 2015

Rozdział 6

Korzystając z okazji zapraszam na swojego nowego blog! http://firn-fields.blogspot.com/


Rozdział 6
"Niebieska flaga i słaby podryw"

   Nie potrafiłam się na niczym skupić. Nie zwracałam najmniejszej uwagi na rzeczy dziejące się w moim otoczeniu. Nie ruszyło mnie, gdy popołudniu Chris, w roli dobrego przewodnika, przedstawiał mnie centarurowi. Bardziej interesowało, jak konio-człowiek o imieniu Chejron korzystał z łazienki, niż jego rola, jako koordynatora całego Obozu. Oczywiście grzecznie się zachowywałam i zadawałam uprzejme pytania, by podtrzymać konwersacje. W równym stopniu fascynował mnie obiad na jaki zabrała mnie Sam. Zabrała to może złe określenie, zaciągnęła mnie tam silą. Patrzyłam obojętnie, jak jedzenie pojawia się i znika z mojego talerza. W innych okolicznościach z pewnością nie mogłabym przestać się zachwycać tym, że każda potrawa, o jakiej pomyśle, magicznie pojawiała się przede mną. Piszczałabym i wymyślał,a jak najdziwniejsze dania, sprawdzając tą zaczarowaną stołówkę. Jednak dziś tylko maszerowałam smętnie za tłumem, skrupulatnie dążącym do płomieni ogniska. Jednym uchem wpuszczałam a drugim wypuszczałam informacje, jakimi karmiła mnie Sam. Mówiła coś o ofierze dla bogów z naszego jedzenia. Wdzięczność, rytuały, te klimaty.

   Z niewiadomych, nawet dla mnie, przyczyn mój mózg przejmował się jutrzejsza imprezą. Próbowałam pozbyć się tego upiornego wrażenia, że coś się tam stanie. Nie wiem, czy będzie to dobre bądź źle. W każdym razie nie kwapiłam się do rozwiązania tej zagadki. Życie towarzyskie nie było dla mnie szczególnie ważne. Miałam parę koleżanek, w których towarzystwie spędzałam czas i to się liczyło. Nie byłam sama, czego nie zniosłabym nawet przez tydzień. Niemniej jednak byłam w liceum. To najważniejszy okres w moim dotychczasowym życiu. Nie musiałam być super popularna, ale za to ktoś musiał mnie lubić. A dlaczego niby nie miałby tego robić? Jestem miła, uśmiechnięta i nawet nie brzydka. Poza tym znajduje się w drugie lidze jeśli chodzi o szkolna hierarchię, więc nie jest tak źle. Och, żeby to miało jakiekolwiek znaczenie teraz.

   Moje życie było udane i bezproblemowe. Było- tak, to idealne słowo. Od trzech dni staje na głowie a ja nie mam pojęcia co z tym fantem zrobić. Może powinnam zapisać je do cyrku, skoro taki świetny z niego akrobata?
Jutrzejsza impreza u Kate mogła jeszcze bardziej je skomplikować. Za jakie grzechy miałam udawać dozgonnie zakochaną w Jamesie. To absurdalne. Znałam go parę dni i nagle zostaliśmy postawieni w tak dziwnej sytuacji. No cóż, tak naprawdę ja zostałam. On mógł nie mieć tego zmartwienia, nie idąc na to przyjęcie. Na co z resztą się zanosiło. Przez całą drogę próbowałam jakoś naprowadzić naszą rozmowę na temat tego wieczoru. James za to konsekwentnie go unikał, ciągle krzywo się uśmiechając. A przynajmniej to sobie wyobraziłam, słysząc jego pełen rozbawienia głos. Mimo wszystko nie mieliśmy jak rozmawiać przez nieustający ryk silnika motoru. Postanowiłam, że zaczepię go zaraz po tym jak dotrzemy do Obozu. I próbowałam, przysięgam. Stałam naprzeciwko niego i układałam sobie w głowie kolejność słów, jakie mam zamiar powiedzieć. Ale popełniłam jeden, znaczący błąd. Spojrzałam temu draniowi w oczy. Nie byłam jakoś chorobliwe przewrażliwiona na punkcie chłopców, ale sposób w jaki na mnie patrzył był tak intensywny, że się zarumieniłam. Zdawałam sobie sprawę, tak samo jak on, z mocy, jaką dają mu te przepiękne, szarozielone oczy. Raz po raz zaczynałam przemowę, bez ustanku plątając się w słowach. Satysfakcja z tego malowała się na twarzy Jamesa.

   Miałam okazję przekonać się jakim szacunkiem darzą go herosi w Obozie. Niby to banda nastolatków, która nie ma nic do gadania, ale z pewnością ta konkretna zbieranina była bardziej uparta i nieufna od niejednych dorosłych. Mogło to wynikać z tego jak wiele przeszli. Nie potrafiłam sobie tego wyobrazić. Słyszałam tylko strzępki rozmów moich braci i Sam. Rozmawiali o bestiach, czających się na każdym kroku. Potworach tak przerażających, że na samą myśl o nich przypina się miecz do boku. Zdziwiło mnie to, że każde z nich miało na ten temat coś do powiedzenia, co swoją drogą oznacza iż to przeżyli.

   Dojrzałość, odpowiedzialność i jednocześnie rozbrajająca bezpośredniość dawała Jamesowi ich zaufanie i lojalności. Był ich niepisanym przywódcą, a dostrzegał to nawet taki świeżak, jak ja. Samo to dostarczało mi odpowiednich powodów do podziwu wobec jego osoby. Jednak nie zamierzał mu o tym mówić. Jego ego było już wystarczająco nabrzmiałe.

   Okazało się, że patrzyłam mu w oczy stanowczo za długo. James uśmiechnął się kojąco i przesunął, tak że czubki naszych butów się stykały. Wciągłam bezgłośnie powietrze, gdy oparł czoło o moje. Przymknął oczy i oddychał głęboko, pieszcząc ciepłym powietrzem mój policzek. Stałam nie ruchomo boleśnie świadoma jego obecności. Chciałam się odsunąć i zrobiłam to, ale tylko parę centymetrów, nie więcej. Spojrzał na mnie rozbawiony, a potem odwrócił się i odszedł. Tkwiłam tam jeszcze przez chwilę zamrożona w osłupieniu. Potem potrzasnełam głową i ruszyłam w drugą stronę, gdzie później dopadł mnie Chris.

   A teraz siedziałam przy stole dzieci Apolla w ogromnej stołówce. Na wielkim placu, w równych rzędach ustawione były ponad tuzin różnych ogromnych stołów, jak się domyśliłam po jednym na każdy domek. Całe rodzeństwo siedziało razem, to chyba jakaś zasada.

   Odwrociłam głowę w stronę ogniska. Między stołami, z tacką pełną jedzenia, manewrowała Sam. Co chwilę odwracała się, gdy ktoś wołał ją po imieniu. Uśmiechała się, mrugała i trzepotła rzesami na zmianę. Widocznie wszyscy ją znali i lubiali, a ona i tak spędziła dwa ostatnie dni w moim towarzystwie.
Wyprostowałam się trochę i pomachałam do niej. Kiedy jej wzrok spoczął na mnie, przygryzła wargę widocznie się nad czymś zastanawiając. Po chwili potrzasneła głową i ruszyła do naszego stolika, szeroko się uśmiechając. Wcisneła sie na ławkę między mnie i Chrisa. Odgarneła włosy na jedno ramię i szturchneła mnie zabawnie w rzebra łokciem. Moje przypuszczenia dotyczące miejsc w stołówce się potwierdziły, gdy któryś z braci odezwał sie:

- Nie można zmieniać stołu - Spojrzałam na blond czuprynę, starając się przypomnieć jego imię. Andy? Dan?
- Daj spokój, Cam- Widziałam, że to Cameron! Sam machneła ręką, bagatelizując jego słowa.- I tak nikt nie zwraca na nas uwagi.

   I miała rację kompletnie nikt nie przejmował się łamaniem zasad, jakiego dopuściła się przed chwilą Sam. Wszyscy byli zajęci oczyszczaniem talerzy z ich zawartości. Rozejrzałam się, szukając w tłumie Jamesa. Chciałam z nim porozmawiać przy ludziach i tym razem nie dopuścić, by mnie zdekoncetrował. Moje plany spełzły na niczym, gdyż Jackson nie pofatygował się by zaszczycić innych swoją obecnością. Swoją drogą to dobrze, nie wiem czy jestem gotowa do tej konfrontacji.

- Jak tam Tom? - zapytała Sam między gryzami kawałka ciasta. Zaczynała obiad od deseru.
Ogarnęłam wzrokiem cały stół i szybko przeliczyłam chłopców. Prawda, brakowało jednej czupryny.
- Marnie - odpowiedział Chris, poważniejąc - Zjadł już dopuszczalną ilość ambrozji, teraz możemy tylko czekać.
- Ambrozji? -zapytałam, również przestając jeść.
- Pokarm bogów - wyjaśnił mi Toby, siedzący naprzeciwko - ludzi zabija, ale my jako ich potomkowie jesteśmy na to odporni. Ambrozja ma właściwości lecznicze, dlatego podali ją Tomowi.
- A co mu jest?- Do rozmowy właczyła się mała Su.

    Siedziała koło Chrisa tak blisko, że praktycznie na jego kolanach. Chłopak przeniósł na nią wzrok i uśmiechnął się, ale jego oczy nie brały w tym udziału. Ze spojrzania, jakie błyskawicznie nam posłał, wyczytałam, że wszystko co teraz powie będzie kłamstwem.

- Och nic wielkiego - Wrócił do jedzenia, chcąc nadać swoim słowom nonszalancji. - Zwykła grypa. Niedługo mu przejdzie.

   Su wróciła do grzebania widelcem w talerzu uspokojona. Przeniosłam wzrok na Sam, która wyglądała na tak samo przerażoną jak ja. Patrzyła prosto w oczy Chrisa, który odwzajemnił to spojrzenie. Ruchem ust przekazał jej, że porozmawiają o tym później. Sam pochyliła głowę, a ja jeszcze chwilę im się przeglądałam.

- Gotowi do bitwy? - Toby taktowanie zmienił temat. Przeciagnął się, zakładając ręce za głowę.
- Jakiej bitwy? - podchwyciłam wątek, by zapobiedz krępujacej ciszy, jaka miała nastąpić.
- O sztandar- Tym razem odezwał się Dan. Myślałam, że na początku będę nieufni wobec mnie. Strasznie się jednak myliłam. Chłopcy obdarzeni byli taką pewnością się, że ani przez chwile się mnie nie wstydzili.- Cały Obóz dzieli się na da zespoły. Każdy z nich chowa gdzieś w lesie sztandar, który przeciwna drużyna próbuje zdobyć. Sztuka polega na tym, by dostać się do Obozu wroga za nim oni dopadną nas.
- Fajna zabawa - Uśmiechnełam się, choć miałam na myśli zupełnie co innego.- Będę trzymać za was kciuki.
- Nie zrozumiałaś - Dan pokrecil z rozbawieniem głową. - Cały Obóz, ty też.
- Przecież ja się nie nadaję - Nie próbowałam zgrywac przesadnie skromnej, bo nie byłam taka. Ja po prostu znałam swoje możliwości, a bieganie po lesie do nich nie należało. - Naprawdę dzięki, że bierzecie mnie pod uwagę, ale ze mną w drużynie przegracie.
- Ona ma rację - prychneła Sam. Nie wiedziałam, czy podziękować jej za wsparcie, czy obrazić się za to, że we mnie nie wierzy.
- Możliwe - Chris kiwnął głową, jakby rozważając tą możliwość. - Nie mniej jednak weźmiesz w tym udział.
- A z jakiego to niby powodu? - Nie dawałam za wygraną.
- Z tego powodu, że jesteś Wojownikiem. A my się nie poddajemy.

   Nie mogłam się z nim kłócić. Byłam herosem, byłam córką Apolla, byłam ich siostrą. Siłą rzeczy byłam również Wojownikiem.

~*~

Dokładnie godzinę później stałam w lesie z Tobym, który zgłosił się jako ochotnik do opieki nade mną w czasie tej głupiej gry. W naszym zespole były dzieci Aresa, Afrodyty i Demeter, i jeszcze parę domków, których nie zapamiętałam. Jak się okazlo zasada "cały obóz się w to bawi", jest tylko po to by ją łamać. W rozgrywkach nie brał udziału nikt, kto sobie tego nie życzył. Z drugiej strony było to ledwie parę osób, w tym Su. Tak więc stałam pośrodku łąki z procą w ręku. Miałam nadzieję, że poznam kto jest wrogiem. Jednak gdybym sama się nie rozientowała, jestem pewna, że Toby mi powie.
Rozejrzałam się dookoła. Byliśmy na polanie, która otoczona była ze wszystkich stron drzewami lisciastymi, które nad naszymi głowami tworzyły kopułę. Przez szpary między gałęziami przebijały się promienie słońca. W niektórych miejscach trawa była wypalona bądź sucha. Parę metrów ode mnie Toby siedział na ogromnym glazie, ostrząc miecz. Przy jego stopach leżał bezuzyteczny łuk. Chłopak wziął go z przyzwyczajenia, choć zdawał sobie sprawę, że na małym dystansie na nic się nie zda. Kilka metrów na prawo od Toby'ego, na gałęzi drzewa zawieszony był sztandar. Było to trudno dostępne miejsce dla każdego. Nijak nie dało się wspiąć po drzewie, gdyż najbliższa stabilna gałąź była zawieszona wysoko nad ziemią. Jedyny sposobem, jakim można by zdobyć tą czerwoną flagę, było sięgniecie po niego z głazu. Tak właśnie nasza drużyna go tam umieściła. Najwyższy z chłopców, czyli ktoś z dzieci Aresa, skakał na kamieniu tak długo, aż udało mu się bezpiecznie zahaczyć sztandar o gałąź.
- Czy ten kolor nie jest zbyt jaskrawy? - Przekrzywłam głowę w lewo, nie pewnie przyglądając się naszemu skarbowi.
- Jakby był inny, w życiu nikt by go nie zauważył - odpowiedział Toby, nie przerywając swojej czynności.
Wzruszyłam ramionami i powlekłam się w stronę głazu, by przy nim usiąść. Z tego miejsca mieliśmy doskonałą widoczność na całą polanę i kawałek drzew dalej. Co jakiś czas widziałam przemykających herosów z naszej drużyny, którzy ustawili się w okolicy polany, by zatrzymać naszych przeciwników zanim tu dotrą.
- Ten kolor w ogóle jest jakiś brzydki - Wystawiłam twarz do słońca, by chociaż trochę złapała koloru na wakacje.
- Straszny - westchnął zdegustowny Toby - Powinniśmy go zmienić. Jaki kolor sobie życzysz?
- Niebieski - odpowiedziałam, uśmiechając się z rozbawieniem.
- Jak tylko wrócimy do Obozu to przemalujemy sztandar.
Zapadła cisza, przerywana długimi pociagniecaimi miecza Toby'ego o krzesiwo. Patrzyłam na te spokojne ruchu i w pewnien sposób byłam zazdrosna, że ja nie mam mieczyka, który mogłabym naostrzyć. Wtedy przyszło mi coś do głowy.
- Toby, jak ja mam walczyć?
- Normalnie - Dopiero teraz przeniósł na mnie swój wzrok. - W wypadku, w którym nie masz możliwość użyć broni, zrób jakiś pożytek ze swoich mocy.
- To nie takie łatwe. Ja nawet nie wiem, co my potrafimy robić.
- Ogólnie dzieci Apolla są wbrew pozorom świetnymi wojownikami. Niestety ty nie możesz z tego skorzytać, więc nauczę cię czegoś innego. Najprostszą sztuczką, jaką opanowywuje się na samym początku, jest zakrzywienie promieni słonecznycj. Musisz odbyć od siebie światło w taki sposób, by zniknąć.
Między jego brwiami pojawiła się zmarszczka, a chwilę później zniknął. Pisnęłam, obracając się w dookoła. Przyjrzałam się dokładnie miejscu, w którym przed chwilą był, ale nic nie zobaczyłam. Żadnych drgań powietrza. Dla pewności, że Toby nadal tam jest, uderzyłam go pięścią w ramię. Poczułam opór ciała, a potem chłopak znów pojawił się przede mną, rozmasowując ramię.
- To bardzo łatwe. Sama spróbuj.
- Dobra, co muszę robić?
- Po prostu pomyśl o słońcu, jak o piłeczkach, które musisz odbić. Powinno ci wyjść za pierwszym razem.
Zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie, jak osłaniam się rękoma przed światłem. Na początku nic się nie stało. Potem poczułam ucisk w żołądku i błogie uczucia, jakby ktoś przykrył mnie delikatnym materiałem. Wrażenie to rozlewało się po całym moim ciele, przyprawiając o przyjemne dreszcze. Otworzyłam oczy i spojrzałam na Toby'ego. Chłopak patrzył dokładnie w moje oczy. Chciałam na niego nakrzyczeć, że wcale nie zniknęłam, jeżeli onna mnie patrzy. Zdałam sobie sprawę, że nie widzę zarysu swojego nosa, tak jak zwykle. Zmrużyłam jedno oko za wszelką cenę, strając się go znaleźć. Podniosłam ręce do góry, machając nimi. Zniknęły, tak samo jak moje nogi, brzuch i głowa. Nie czułam się wyczerpana tym, że używam mocy. To jakby dawało mi kolejną dawkę energii do dłuższego pozostania niewidzialną. W tej chwili czułam, że mogłabym tak trwać latami. Rozluźniłam mięśnie i wróciłam do pierwotnej postaci. Toby spojrzał na mnie z uśmiechem.
- Super, nie?
- Tak - Uśmiechnęłam się szeroko. - Już widzę ile to mi da możliwości. Przecież mogę...
Usłyszeliśmy krzyki. Nie były to odgłosy radości. Okrzyki wojenne, skowyt bólu i wrzask zaskoczenia. A potem dołączyły do nich inne dźwięki. Trzaski stali o stal. Wystrzały z łuku. Groźby, przekleństwa. Około pięćdziesięciu metrów przed nami rozgorzała mała bitwa. Herosi wytrenowani byli niesamowicie, poruszali się jak jeden mąż. Ich ruchy były skoordynowane i przemyślane. Utworzyli szeroki mur, mający powstrzymać wrogów przed szturmem. Walczyli, jak dobrze naoliwiona maszyna. W miejscu, gdzie jeden padał, natychmiast pojawiał się drugi, by dać koledze odpocząć. Myślałam, że będzie to niewinna zabawa, a nie prawdziwa bitwa. Gdyby nie stępione ostrza, na pewno polałaby się krew.

   Toby spojrzał na zegarek, a potem szybko na mnie. Zacisnął usta w linię, zastanawiając się nad czymś. Widziałam jak trybiki w jego głowie pracują z prędkością światła. W jego oku pojawił się błysk, gdy podjął decyzję.
- Zostań tu - powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu - Według planu, Chris powinien za 4 minuty dotrzeć do sztandaru. Skoro jest ich tu tak dużo, postawili na atak, nie obronę. Zniknij i spróbuj nie dopuścić nikogo do sztandaru przez ten czas. 4 minuty, Elizabeth, 4.

   Krzyknełam za nim, by został. Nie posłuchał mnie jednak, tylko szybkim ruchem wydobył miecza z pochwy i pobiegł na front muru. Spojrzałam na sztandar. Tylko 4 minuty. Dam radę. W głowie znów pojawił mi się obraz obrony przed światłem. Moje ciało ogarneło przyjemne uczucie. Odwróciłam się do głazy i wspiełam się jak najwyżej, by mieć lepszy widok na polanę.

3 minuty 30 sekund.

   Sięgnęłam do woreczka, który miałam przywiązany do szufelki szortów. Wyciągnełam z niego okrągły kamień i umieściłam w koszyczku procy. Idąc tutaj nazbierałam ich jak najwięcej, by nie zabrakło mi amunicji. Wzięłam dwa uspokajające oddechy i ustawiłam się tak, bym w każdej chwili mogła oddać strzał.

3 minuty.

   Nie podobało mi się to, że tak duża odpowiedzialność została zrzucona na moje ramiona. Co to w ogóle za głupi pomysł? Bawiłam się w to, bo mnie do tego zmusili i jeszcze będę musiała wziąć na siebie winę za przegraną.

2 minuty 30 sekund.

   Doprawdy, nie poważne z ich strony. Nie mniej jednak wytrzymałam już 90 sekund. Miałam nadzieję, że Chris się pospieszy i uratuje mi tyłek.

2 minuty 10 sekund.

   Usłyszałam trzask. Moje zmysły się wyostrzyły i machinalnie napiełam procę. Na polanę wszedł wysoki chłopak ze skupieniem na twarzy. Jego czarne włosy były delikatnie posklejane od potu. Szybko otaksowal łąkę wzrokiem i ruszył na przód. Patrzyłam, jak miecz u jego boku buja się delikatnie przy każdym kroku. Oczy chłopaka w tym świetle wydawały się szare. Jeszcze raz obejrzał dokładnie całą polanę, zatrzymując wzrok o sekundę dłużej na mnie. No dobrze, nie na mnie, a na sztandarze wiszącym nad moją głową.

1 minut 54 sekundy.

   Jego kroki skierowaly się w moja stronę. Jeżeli pozwolę mu podejść bliżej, będę bezbronna z procą w ręku. Podjęłam decyzję i wystrzeliłam pocisk w ramię Jamesa. Kamień udrzył go w prawy bark. Chłopak syknął z bólu, ale nawet nie spojrzał na rękę. Jego wzrok utkwiony był we mnie. Miała ochotę sama siebie uderzyć za tak lekkomyślne postępowanie. Jednym strzałem zdradziłam swoją dokładną pozycję. Zaczęłam cicho jak kot schodzić niżej z kamienia. James nadal patrzył w miejsce, które zajmowałam parę sekund temu. Napięłam jeszcze raz proce, celując w brzuch chłopaka. Postanowiłam, że zatrzymam go w tym miejscu tak długo, jak się da.

   James pochylił głowę, wpatrucjąc się w coś leżącego na ziemi. Przykucnął, by podnieść kamyk, którym wcześniej go trfiłam. Przysunął go sobie bliżej do twarzy, oglądając dookoła. Ocenił ciażar kamienia, a potem błyskawicznym ruchem rzucił go w moją stronę. Zrobiłam unik, mimo tego że kamień i tak przeleciałby mi pół metra na głową. Pochwaliłam się w głowie, za mądrą decyzję zmienienia pozycji. Odwróciłam się do Jamesa z usiechem na ustach, świadoma, że on nie może tego zobaczyć.

   Przeliczyłam się i to bardzo. Jackson patrzył prosto na mnie. Na jego usta wpłynął lewniwy uśmiech. Nie złośliwy, jakim zazwyczaj mnie częstował. Taki zwykły, trochę krzywy. Sekundę zajęło mi wywnioskowanie, że znów jestem widzialna. Właśnie straciłam swoją przewagę, którą było zaskoczenie. Teraz mogłam umierać.

   Stałam, patrząc wyzywajaco na Jamesa. Nie pokaże mu jak mało pewna siebie byłam. Niech myśli, że mam nad wszystkim kontrolę. Z powrotem naciągnełam procę. Nie mogłam się dać pokonać, a już na pewno nie jemu. Chłopak ruszył parę kroków na przód. Nie bagatelizował mnie, co mi się podobało. Ostrożnie wpatrywał się w broń w moich rekach. Jestem pewna, że kalkulowal, czy uda mu się dobiec i mnie rozbroić za nim wystrzelę kolejny pocisk. Musiał z tego zrezygnować, bo zatrzymał się parę metrów ode mnie. Za jego plecami wciąż rozbrzmiewały pełne grozy odgłosy walki.

- Jak tam? - odezwał się spokojnym głosem. Już się nie uśmiechał, a miećz w jego ręku niebezpiecznie się kołysał. Był jak lew gotowy do skoku w każdym momencie.
- Dobrze - Wzruszyłam ramionami. - A tam?
- Też okay.

   Patrzylismy na siebie w oczekiwaniu. Chris potrzebował jeszcze ponad minuty, a ja byłam zobowiązana mu ją dostarczyć. James nie wiedział o tym, że czas mu ucieka. Mogłam go zająć dostatecznie długo rozmową. Jeżeli doszłoby do walki, niechybnie bym przegrała.

- Szukałam cię dzisiaj - palnęłam pierwsze, co przyszło mi do głowy i od razu tego pożałowałam. Jego brew powędrowała w górę.
- Doprawdy? Fascynujące.
- Żebyś wiedział - Zagryzłam w zdenerwowaniu wargę. - Potrzebuję przysługi.
- Robi się coraz ciekawiej.
- Chociaż to tak naprawdę nie jest przysługa. Sam mnie w to wplątałeś, więc to będzie zadośćuczynienie.

   O ile to możliwe, jego brwi powędrowały jeszcze wyżej.

- Możesz przejść do sedna? Czego potrzebujesz?
- Ciebie - powiedziałam świadoma, jak to brzmi - Idź ze mną na jutrzejsza imprezę.
- Jako kto? - W jego oczach błysnęło rozbawienie
- Dobrze wiesz, jako kto - Zaakcentowałam ostatnie słowo.
- I co ja z tego będę miał?
- Nic, w ten sposób odkupisz swoje winy.
- I uważasz, że to sprawiedliwe?

   Nie.

- Tak.
- Wiesz, normalni ludzie oferują coś w zamian.

   Przełożyłam ciężar ciała na drugą nogę. Rozmowa miała zdekoncentrować Jamesa, a tym czasem ja się rozkojarzylam i nie zauważyłam, jak mała odległość dzieli nas tej chwili. Potrzebowałam jeszcze trochę czasu. Prędzej czy później, James zorientuje się co robię. Biorąc pod uwagę to, że był bystry, miałam jeszcze chwilę.

- My przecież nie jesteśmy normalni - Spojrzałam wymownie na jego miecz.
- Masz rację.

   Ledwo zakodowałam to co zrobił. Poruszał się tak szybko, że był prawie nie do zatrzymania. Cofnełam się parę kroków pod sztandar. James błyskawicznie znalzł się przede mną. Czubki jego butów prawie stykały się z moimi. Wyciągnął rękę tak, że prawie dotykał czerwonej flagi. Odchyliłam się bezwiednie przerażona tym, że zawiodłam. A wtedy stało się najdziwniejsze. James spojrzał na zegarek i przyglądał się mu chwilę. Jego usta poruszały się, gdy cicho odliczał. Cztery, trzy, dwa, jeden. Nastąpił wystrzał sygnalizujący koniec gry. Uniosłam głowę do góry. Ręka Jamesa zamarła parę centymetrów od sztandaru, co znaczy, że Chris był pierwszy. Przeniosłam wzrok na chłopaka.

- Było tak blisko - powiedział, uśmiechając się cwanie.

   Dotarło do mnie, że on od początku wiedział. Znał plan Chrisa, mimo że nikt mu go nie zdradził. Znalazł się na tej łące dokładnie o czasie, który sobie wymyślił. Rozmawiał ze mną tak długo, wiedząc, że czas nieubłaganie płynie. Jednym szybkim ruchem mógł zerwać sztandar z drzewa. Mógł zakończyć to całe przedstawienie 2 minuty temu. Mimo tego wszystkiego stał i nic nie zrobił. Pozwolił nam wygrać. Pozwolił mi wygrać i nie zawieść drużyny.

- Dzięki - mruknęłam, pochylając głowę.
- Nie ma sprawy - Odsunął się ode mnie i ruszył w stronę wiwatujacego tłumu. - Podeślij mi adres.

   Patrzyłam jak odchodzi oniemiała. Pozwolił mi wygrać i dziś ze mną na ta głupią imprezę? Panie Jackson, niesamowicie mnie dziś zaskoczyłeś.


~*~

   Kolejnego dnia wieczorem weszłam do dużego mieszkania bez pukania. Wszędzie było pełno tańczących i śmiejących się nastolatków. W powietrzu unosił się zapach alkoholu i dymu papierosowego. Przeszłam przez korytarz, rozgladając się dookoła. Dom był ładny i z pewnością bogato ozdobiony. Teraz jednak wszystkie cenne ozdoby zostały owinięte w papier i zapewne schowane głęboko w szafie. Na widoku zostały jednynie melble, których nijak nie dało się ukryć przed wandalizmem pijanych gości. Szukałam wzrokiem jakichkolwiek znajomych. No dobra, tak naprawdę rozgladałam się za Jamesem. Było 50% szans, że się pojawi. Dużo, gdyby nie to, że drugie tyle przeczy temu.

   Gdy doszłam do salonu muzyka była jeszcze głośniejsza. Dudniła w całym moim ciele. Przez chwilę chciałam dołączyć do ludzi tańczących na środku pokoju, ale zdusiłam tą myśl w zarodku. Najpierw obowiązki, czyli unikanie Kate zanim pojawi się James. Szłam dalej. W kuchni paru chłopców grało w piwnego ping-ponga. Ich lekko podchmielone dziewczyny piszczały z uciechy i nagradzały wygranych buziakami. Pchnęłam drzwi prowadzące na taras i wyszłam na dwór. To tutaj była prawdziwa impreza. Za stołem z profesjonalnym sprzętem stał DJ z ogromnymi słuchawkami na uszach. Co jakiś czas ktoś do niego podchodził i zamawiał piosenkę. Cały ogród był pięknie przyozdobiony lampionami. Kolorowe światełka rzucały poswiate na twarze ludzi. Przy wbudowanym w ziemię basenie kręciło się trochę ludzi w strojach kompielowych. Była to idealna okazja, by okazać swoje wysportowane ciało nie uchodzac za osobę lekkich obyczajów. Kto by z niej nie skorzystał? 

   Zanim zdarzylam się rozejrzeć o twarzach zebranych, ktoś klepnął mnie w ramię. Obróciłam się, stając twarzą w twarz z Kate. Dziewczyna wyglądała tak jak zwykle. Prześliczna koszulka, prześliczna spódniczka, prześliczne botki i prześliczna twarz. Uśmiechała się do mnie słodko. Nie było w tym krzty złośliwości, ona po prostu była mia
ła przy tobie. Całkiem inna sprawa, jeżeli odszedłeś dwa metry. Przy odrobinie wysiłku dało się wyczuć kpine w takich słowach, jak...

- Beth! Widzicie dziewczyny? Mówiłam, że przyjdzie - zwróciła się do Alison i Blair, nie odrywając ode mnie wzroku. Otaksowala mnie z góry na dół, po czym rozjerzała się dookoła. - Jesteś sama?
- Tak - odpowiedziałam zdawkowo. 

   Zabiję Jamesa, gdyby się nie zgodził tu przyjść, zrobiłabym to samo. A tak stałam tu jak ostatnia frajerka przed trzeba boginiami.

- Hmm.. - Popukała się idealnym manicure w dolną wargę. - A nie miałaś być tu przypadkiem z chłopakiem?
- Och, tak... James ma się spóźnić.
- W takim razie musisz koniecznie nas przedstawić, gdy tylko przyjdzie. Ali mówiła, że jest przystojny - Mrugneła, jakby dzieliła się ze mną największym sekretem.
- Tak - powiedziałam - James jest bardzo...
- Przystojny.

   Poczułam jak duża dłoń oplata mnie w talii i przyciąga do siebie. Czułam dreszcze w miejscach, w których mnie dotykał, a obecnie była to większa część mojego ciała. Całym bokiem była dociśnięta do twardego ciała Jacksona. Owładnął mną zapach morza i drewna sandałowego. Sięgnęłam do jego ręki i ścisnełam ją w niemym podziękowaniu. Szorstka dłoń jeszcze mocniej zacisneła się wokół mojej talii, ale nie bolało. Robił to z takim wyczuciem, że czułam się niesamowicie na miejscu w jego ramionach. James pochylił się, jednocześnie całując mnie w głowę. Sądząc po minach dziewczyn, dobry był. Nie miały wątpliwości, kim jest brunet przy mnie. Mimo tego, by rozwiać wszelkie wątpliwości przedsawiałam go.

- To jest James - Nie potrafiłam się opanować i w moim głosie wyczuwalne było samozadowolenie. Niech sobie interpretują to jak chcą. - James to jest Kate i Blair, a Alison już znasz.
- Miło mi poznać - Podał im prawą rękę, lewą ciągle mnie obejmując.
- Och nam też! - odpowiedziała za wszystkie Kate. Uśmiechnęła się kokieteryjnie, choć dla mnie było to bardziej drapieżne niż urocze. - Jak to możliwe, że Beth nam o tobie nie opowiadała? - zapytała tonem, jakby to było największe przestępstwo na świecie.

   Spojrzałam na niego ciekawie, jak z tego wybranie. Mogliśmy ustalić wcześniej odpowiedzi na niektóre pytania typu: jak się poznaliście, czy długo jesteście razem? Jakby to kogoś interesowało.

- Jesteśmy razem dopiero od paru tygodni. Elizabeth pewnie nie chciała się chwalić, nie wiedząc czy coś z tego będzie - odpowiedział, nawet na mnie nie patrząc. By potwierdzić jego teorię uśmiechełam się nieśmiało.

   Czyli jeden fakt mamy już ustalony. Staż naszego związku wynosi parę tygodni.

- Ach, tak - Kate pokiwała ze zrozumieniem główką, tak że jej blond grzywka przestała być już idealnie ułożona. - No nic. Muszę się przywitać ze wszystkimi gośćmi. Miłej zabawy.

Poslała nam ostatnie ciekawe spojrzenie i odeszła. Z pewnością będziemy dziś obserwowani. Rozejrzałam sie dookoła. Nikt nie zwracał na nas uwagi, więc odsunełam się od Jacksona. Nadal trzymaliśmy się za ręce na wypadek, gdyby któraś z dziewczyn wróciła. Nie sądziłam, żeby to było konieczne, ale dlaczego mam sobie odmawiać przyjemności?

- Myślałam, że nie przejdziesz... Czy ja właśnie zabrzmiałam jak bohaterką słabej komedii romantycznej?
- Tak mi się zdaję - Objął mnie ramieniem i ruszył w stronę stołu z piwem. - Po tym, jak beznadziejnie grałaś zakochaną, mogę się domyślić, że tylko do takiej by cię wzięli.
- To było podłe - Zaśmiałam się pod nosem. - W siódmej klasie z powodzeniem udawałam chorobę przez tydzień.
- Jestem pod wrażenie - Włożył mi w dłoń plastikowy kubek z piwem.
- Ty nie pijesz? - Przyłożyłam naczynie do ust i upiłam małego łyka.
- Ktoś cię musi dowieźć do domu. Z uwagi, że ufam tylko sobie, będę to ja.

   Staliśmy ramię w ramię, chwilę obserwując tańczących ludzi. Cisza nie była krępujacą. Nikt z nas nie miał nic do powiedzenia, więc milczeliśmy, normalne. Napawałam się ta spokojną chwilą, wystukając stopą rytm muzyki.

- Tylko mi nie mów, że jesteś jedną z tych lasek - odezwał się James, nie patrząc nawet na mnie. Jego wzrok przeczesywał tłum w poszukiwaniu czegoś interesującego. Jestem pewna, że każdy, na którym spoczął, poczuł się gorszy pod wpływem tak intensywnego spojrzenia.
- Z tych? - zapytałam, obracając się do niego przodem.
- No wiesz - Także się obrócił. - Subtelnym wystukiwaniem rytmu dajecie znać chłopakowi, że macie ochotę zatańczyć. Jeżeli tak to wychodzę.

Roześmiałam się szczerze.

- Dziewczyny naprawdę tak robią?
- Tak, ale to nie jest najlepsze - Stanął przede mną i zdjął skórzaną kurtkę. Podał mi ją i kazał włożyć. Wygladałam w niej śmiesznie. To nie było wcale słodkie, jak inne dziewczyny, które noszą ubrania swoich chłopaków. Ja wyglądałam jak dziecko w ubraniach ojca. Jackson udawał, że mu zimno pocierając ramiona. - Moim ulubionym jest: Och, James, jak tu chłodno. W tym momencie dziewczyna sugeruje, że powinienem oddać jej swoją kurtkę.  Ja jestem dżentelmenem i to robię.

   Zaczęłam ściągać kurtkę, ale gestem pokazał mi, żebym tego nie robiła. Odłożyłam piwo na stolik i podciągnełam rękawy.

- Faceci nie są lepsi - Ściągnełam włosy z tyłu w wysokiego kucyka i przygarbiłam ramiona. - Ej mała, wiesz, że język to też mięsień? Chodź się posiłować.

James spojrzał na mnie z rozbawienie, ale się nie rozesmial.

- No proszę cię - Wyrzuciałam ręce w górę. - To było zabawne! A co powiesz na to? Maleńka, masz chłopaka? Masz? To trudno. Na bramce bramkarze też stoi, a gole i tak wpadają.

Tym razem jego cialem wstrząsnął cichy śmiech. Ja też się roześmiałam.

- Nie powiem, wysoko stawisz poprzeczkę. - Pokiwał z uznaniem głową. - Ale czy da się pobić taki klasyk, jak: Potrzebuję mapy, bo zgubiłem się w twoich oczach.

Zachichotałam i już chciał mu odpowiedzieć, gdy ktoś nam przerwał. Z nikad pojawiła się Kate i zlustrowała nas spojrzeniem. Na jej cieniutkie usteczka wpłynął słodki uśmiech.
- Widzę, że się dobrze bawicie! - powiedziała radośnie.
- Tak, jest super - odpowiedziałam.