Rozdział 5
"Dorsze i wojownicze żółwie ninja"
"Dorsze i wojownicze żółwie ninja"
Dmuchnęłam powietrzem z ust w górę, starając się odgarnąć niesforne kosmyki. Kucyk, który zrobiłam godzinę temu, rozluźnił się pod wpływem męczącego treningu, uwalniając coraz to większą ilość włosów. Moje sposoby nie przyniosły zamierzonych skutków. Uwolniłam ręce od przeszukiwania kufra i założyłam włosy za ucho.
Pierwszym miejscem, jakie należycie zwiedziłam była arena. Nie prezentowała się niezwykle- ogromny plac otoczony trybunami, ale taka była. Stała cicha i pusta, do czasu aż pojawili się dwaj szermierze. Wystarczyły kroki pełne gracji i parę uderzeń stali o stal, by odetchnęła pełną piersią. Budziła się do życia niczym kwiat, którego dosięgają pierwsze promienie słońca. Z niepozornego pączka przemieniała się w prawdziwy cud natury. Całą walkę można było porównać do organizmu człowieka. Podczas, gdy wojownicy okrążali siebie nawzajem, arena oddychała spokojnie, jej mięśnie szykowały się do skoku, a ciało wytwarzało adrenalinę. Wyglądała z niecierpliwością momentu starcia, zbierając w sobie wszystkie siły, by w końcu wybuchnąć. W trakcie walki arena rozrywała się na dwie części. Wiwatowała z tryumfatorem i lizała rany z przegranym. Była dwiema osobami na raz, utożsamiając się z każdym z szermierzy. Napierała, jednocześnie blokując ataki. Uskakiwała w bok, przed ciosami zza głowy, które sama wykonywała. Walczyła sama ze sobą. Jej nieustanną energią były emocje herosów. Łzy, krzyki i śmiechy pozwalały jej ładować się, niczym baterie. Oddawała zapożyczone uczucia ze zdwojoną siłą. W magiczny sposób motywowała wojowników do walki. Aż w końcu, gdy stracie dobiegało końca, tętno areny spadało. Brała głęboki, ostatni oddech. Wypuszczając powietrze z powrotem zamykała się w sobie. Trwała w niezmąconej ciszy, obojętna na wrzaski radującego się tłumu. Cały ten cykl powtarzał się nieustannie, zaczynając i kończąc w ten sam sposób. Piękne.
Oczywiście sztuka szermierki w moim wykonaniu wyglądała okropnie. Mimo że Samantha z łatwością posługiwała się mieczem, jakby naturalnym przedłużeniem jej własnej ręki, w moim przypadku nie wyglądało to tak kolorowo. Próbowałyśmy wszystkich rodzaji mieczy, jakie były dostępne w zbrojowni. Były one albo za ciężkie, albo za długie. Jedynym, który idealnie dopasowany był do moich rozmiarów i siły fizycznej, był scyzoryk. Z jakiegoś powodu Sam nie zgodziła się, bym był on moim orężem ćwiczebnym. Ja sama śmiem wątpić w szanse rozkładanego korkociągu w starciu z wykutym w stali mieczem. Sprzeciwiając się kpinom córki Aresa schowałam scyzoryk do kieszeni. Jeszcze jej udowodnię trafność swoich wyborów.
Kolejnym przystankiem w wycieczce pt. "Lista rzeczy, których nigdy nie uda Ci się zrobić" była strzelnica. Znajdowała się na dużej łące, po drugiej stronie zbrojowni. Słomiane tarcze znajdowały się w różnych odległościach od stanowisk strzeleckich. Sześć torów z dziewięciu było zajęte przez trenujących herosów. Niektórym szło tak dobrze, że z łatwością wypuszczali jedną strzałę za drugą. Po kolei leciały, tnąc powietrze na długie pasy, by zakończyć swoją drogę brawurowym strzałem w okolicach środka tarczy. Inni zaraz po naciągnięciu cięciwy zwalniali ją z nadmiaru wysiłku.
Osobiście sądziłam, że dobrze mi pójdzie. Trafne oko wyrobiłam sobie grając w darty w holenderskich barach w swojej okolicy. Znajdowało się tam całkiem sporo europejskich restauracji. Były klimatyczne i pełne uroku, więc z czystą przyjemnością spędzałam tam niektóre popołudnia. Ze względu na swoje doświadczenie, nie obawiałam się o celność. Skoro Georga ograłam, mogłabym ograć nawet samą śmierć*. Bardziej kłopotliwa kwestia dotyczyła mojej siły. Mimo że Sam wybrała dla mnie łuk o najmniejszym naciągu, nie udało mi się go napisać dłużej niż 10 sekund. Brunetka była za to bardzo zdeterminowana w mojej nauce, twierdząc, że każde dziecko Apolla potrafi strzelać z łuku. Jednak po paru próbach dała się przekonać, że jestem słabsza o małej Su. Może to jakiś znak? Coś w stylu, że nie powinnam strzelać z łuku, bo przestrzeliłabym własną dłoń?
- Powinnyśmy sobie wymyślić słowo klucz- powiedziała Sam, odkładając łuk.
Obok nas przeszła 9-latka z koszykiem pełnym jabłek. Jej rude loczki podskakiwały delikatnie, gdy szła zamaszystym krokiem na zachód. Przyjrzałam się jej uważnie. Chude ciało ubrane w rzeczy w kolorze zielonym i pomarańczowym. Jej pyzata buzia, hojnie obsypana piegami, uśmiechała się ukazując szczerbate uzębienie. Postanowiłam zgadywać, który to z bogów przyczynił się w tworzeniu tak ślicznej istotki. Moja spostrzegawczość zaoszczędziła mi tego trudu, gdyż dziecko na kieszonce koszulki polo naszyte miało liczbę domku 4, Demeter. Sam pod nieuwagę heroski sprytnie zwędziła jej dwa jabłka z koszyczka. Potem wyłożyła się na ziemi, każąc mi zrobić to samo. Siedziałyśmy przodem do strzelnicy, mając perfekcyjną widoczność na trenujących.
- Jakie słowo klucz?- zapytałam między gryzami soczystego jabłka.
- No wiesz, gdy zobaczymy jakiegoś przystojnego chłopaka- wyjaśniła, uśmiechając się pod nosem- Rozumiesz, stojąc w miejscu publicznym nie możemy otwarcie mówić swoich myśli, zawsze ktoś niepożądany może je usłyszeć.
- Będziemy mówić szyfrem?- zachichotałam.
- Oczywiście, że tak!- zarządziła Sam. Wyrzuciła ogryzek za siebie, po czym klasnęła w dłonie.- Zaczynamy burze mózgów. Co Ci się kojarzy z chłopakami?
- Flirt- odparłam niepewnie.
- Podryw.
- Łowy.
- Wędkowanie.
- Wędkowanie?- Obróciłam się gwałtownie w jej stronę. Sam wzruszyła ramionami, ciągle uśmiechając się cwaniacko. Miałam niejasne wrażenie, że cały czas ze mnie kpiła. Nie mniej jednak kontynuowałam.- Wędkarz.
- Wędka.
- Ryba.
- Dorsz.
Spojrzałyśmy na siebie ciekawie. Sam uśmiechnęła się do mnie wesoło. Luźny kok, którego zrobiła na początku wycieczki, już dawno przestał istnieć, przez co długie włosy w kolorze mahoniu opadały jej na ramiona. Dziewczyna, przede mną naprawdę była ładne. Delikatnym rysom lekkości dodawał uśmiech, który nieustannie gościł na jej twarzy. Czasami był wesoły, lecz z reguły kpiący.
- Niech będzie "dorsz"- podsumowałam i podałam jej rękę.
* Według niektórych legend, człowiek przed przejściem na "drugą stronę", ma prawo zagrać ze Śmiercią o swoje życie
~*~
Wpadłam zdyszana do domku Apolla. Oparłam się o drzwi i powoli zjechałam tyłkiem, by usiąść na podłodze. Przymknęłam oczy i położyłam rękę na piersi, która unosiła się szybko. Mój oddech był ciężki i już teraz wyobrażałam sobie zakwasy, które będą mnie męczyć kolejnego dnia. Czułam się także wyczerpana psychicznie. Za dużo miejsc, osób, rzeczy na raz. Mój mózg był jak gąbka po umyciu 200 brudnych talerzy- nadawał się do śmieci. Mimo to czeka mnie dziś jeszcze rozmowa z mamą i...
Usłyszałam głośnie chrząknięcie. Uchyliłam nieznacznie jedną powiekę, by przekonać się, co za stwór na mnie czyha. Domek Apolla wyglądał normalnie z wyjątkiem tego, że wszystkie łóżka były zajęte przez chłopców. Z pozoru wyglądali jak różne wersje tej samej osoby. Każdy miał blond czuprynę, niebieskie oczy i uroczy uśmiech- na tym kończyły się podobieństwa. Jedni mieli długie nosy i wąskie usta, a inni charakteryzowali się dołeczkami w policzkach i gęstymi brwiami. Chłopcy byli w różnym wieku, od 12 do 18 lat. Nie musiałam szukać w tym tłumie Chrisa. Niezwłocznie wyszedł na środek, uśmiechając się przyjaźnie.
- Wojownicy, to jest Elizabeth- powiedział głośno, by wszyscy usłyszeli. Podszedł do mnie i wyciągnął rękę, by pomóc mi wstać.- Elizabeth, to są Wojownicy.
Usłyszałam głośnie chrząknięcie. Uchyliłam nieznacznie jedną powiekę, by przekonać się, co za stwór na mnie czyha. Domek Apolla wyglądał normalnie z wyjątkiem tego, że wszystkie łóżka były zajęte przez chłopców. Z pozoru wyglądali jak różne wersje tej samej osoby. Każdy miał blond czuprynę, niebieskie oczy i uroczy uśmiech- na tym kończyły się podobieństwa. Jedni mieli długie nosy i wąskie usta, a inni charakteryzowali się dołeczkami w policzkach i gęstymi brwiami. Chłopcy byli w różnym wieku, od 12 do 18 lat. Nie musiałam szukać w tym tłumie Chrisa. Niezwłocznie wyszedł na środek, uśmiechając się przyjaźnie.
- Wojownicy, to jest Elizabeth- powiedział głośno, by wszyscy usłyszeli. Podszedł do mnie i wyciągnął rękę, by pomóc mi wstać.- Elizabeth, to są Wojownicy.
- Wojownicy?- spytałam.
- No tak, jak żółwie ninja. Chodź, poznasz każdego gada z osobna.
Zrobiłam pare kroków na przód. Chłopacy rozstąpili się, robiąc mi miejsce, a potem stanęli w nieforemnym kółku. Wszyscy się uśmiechali, z zainteresowaniem obserwując moje ruchy. Mimo tego nigdy wcześniej nie czułam się tak swobodnie. Byli dla mnie jak najlepsza przyjaciółka, przy której mogę śmiać się bez końca i jeść frytki z lodami. Nie znałam ich, a i tak czułam, że mogłabym im opowiedzieć wszystkie upokarzające historie mojego życia, nawet tą, która opowiada o tym, że w te wakacje na plaży pełnej ludzi, rozwiązała mi się góra od stroju. Tak, o tym też bym im powiedziała.
Musiałam wykazać się największym skupieniem, gdy zaczęli się przedstawiać: Nate, Toby, Brian, Thony, Tom i Jerry- bliźniaki, Connor, Jake, Harry, Jeremy, Dan, Jarred, Andy i Cameron. Przynajmniej imion nie mieli na tą samą literę. Co w sumie nie było by głupie! Sama zawsze chciała dać dzieciom podobne imiona, jak Michael i Michaela. Poznałam, więc piętnaścioro z mojego rodzeństwa, brakowało tylko...
Zza pleców Chrisa wysunęła się mała istotka. Jej długie blond włosy zaplecione były w dwa luźne warkoczyki. Miała duże niebieskie oczy, które były tak jasne, że w pewnym momencie zdawały się być przeźroczyste. Długie rzęsy rzucały cień na wysokie kości policzkowe uproszone piegami. Gdy uśmiechnęła się szeroko, ukazywały się malutkie białe ząbki. Dziewczynka ubrana była skromnie. Mimo że pomarańcz obozowej koszulki i różowa spódniczka, ni jak do siebie nie pasowały, ona wyglądała w nich uroczo. W ręku trzymała szmacianą lakę, która zdawała się być jej całkowitym klonem. Nawet włosy z włóczki, zaplecione w warkocza, zawiązane były podobną, co u dziewczynki gumką z motylkiem. Patrzyła na mnie ciekawie z przekrzywioną na prawo głową. Potem przeniosła wzrok na Chrisa i jeszcze raz na mnie.
- Myślałam, że dostanę większą lalkę- powiedziała trochę nadąsana.
Spłonęłam rumieńcem, wstydząc się mojego wzrostu, a Wojownicy wybuchnęli śmiechem. Nie był to złośliwy śmiech, jakim częstował mnie bramkarz w luna parku, gdy przysięgałam, że skończyłam już 12 lat i wolno mi przejechać się diabelskim młynem. Chłopcy śmiali się radośnie, jakby wypowiedź Suzanne była ich stałym żartem. Potem ktoś ryknął "niedźwiadek" i wszyscy ruszyli w moją stronę. Obejmowaliśmy się tak ciasno, że brakowało mi tchu. Do oczu mimowolnie napłynęły mi łzy szczęście. Napełniałem nozdrza słodkim zapachem drewna sandałowego i proszku do prania. Moja rodzina pachnie cudownie, to jedyne o czym byłam w stanie myśleć.
~*~
- I jak tam twój chłopak?- zapytała mama.
Zachłysnęłam się wodą. Zaczęłam spazmatycznie kaszleć, próbując się pozbyć cieczy, która dostała mi się do płuc. Gdy się uspokoiłam, rzuciłam mamie wściekłe spojrzenie i zaczęłam zbierać okruchy szklanki, która przed chwilą wysunęła mi się z rąk. Przysunęłam sobie kubeł na śmieci i uważnie sprzątałam kuchenną posadzkę.
Mama stała w salonie rozkładając kanapę na nasz wieczór. Miała na sobie stare spodnie dresowe i T-shirt, z emblematem jakiegoś zespołu rockowego. Długie włosy spięła na czubku głowy. Kompletnie nie umalowana wyglądała naturalnie i dojrzale. Makijaż z pewnością odejmował jej pare lat. Poukładała na sofie wszystkie poduszki jakie była w stanie znaleźć w domu i właśnie zapalała waniliową świeczkę na parapecie. Często zdarzały nam się wieczory rozpusty. Kładłyśmy się przed telewizorem i całą noc, oglądałyśmy filmy pozbawione głębszego sensu. Nigdy nie były to romanse, mimo łączącej nas więzi, głupio mi było obserwować aktorów w scenie łóżkowej z mamą u boku. Kupione kolorowe picia i miska popcornu stały na ławie, kusząc. Już teraz czułam kalorie, które odłożą się w okolicy moich bioder.
- To nie jest mój chłopak- syknęłam, cała się czerwieniąc.
- Daj spokój- Mama wzruszyła ramionami, dając mi tym znać, że wie lepiej.- Starej matki nie oszukasz. Swoją drogą wyglądaliście razem słodko. Jeżeli moje wnuki mają wyglądać, jak ten przystojniaczek, który był u nas rano, to będę bardzo szczęśliwą babcią- zagruchała.
- Cholera!- warknęłam. Tyczyło się to dwóch spraw, po pierwsze: Cholera! Moja matka kompletnie oszalała. A po drugie: Cholera! Zacięłam się tym nieszczęsnym szkłem!
- Elizabeth Jane Watters!- oburzyła się mama, podpierając się pod boki- Jak ty się wyrażasz, młoda panno?
- Nie denerwuj mnie- Pokręciłam zirytowana głową. Wsadziłam krwawiącą rękę pod bieżącą wodę z kranu. Chłód otulający moją dłoń, uśmierzył chwilowo pieczenie.- Mówię ci, że to nie jest mój chłopak. A poza tym on ma dziewczynę- wymyśliłam na poczekaniu. Wiedziałam, że to zamknie jej usta, a poza tym chłopak z wyglądem Jamesa, nie mógł być sam.
- Z pewnością jest brzydka- Mama pokiwała głową, z pewnością sądząc, że jestem z tego powodu smutna i, że poprawi mi humor.
- No pewnie- odpowiedziałam obojętnie, bandażując rękę.
Mama pogłośniła radio, a ja obróciłam się w jego stronę zdziwiona. Z odtwarzacza leciała wesoła muzyczka dzwoneczków. Speaker zapowiedział kolejny utwór i zadedykował ją wszystkim, którzy marzą o świętach.
- Co za pajac puszcza "Snow is falling" w lipcu?- prychnęłam.
Mama rzuciła mi urażone spojrzenie, choć wiedziałam, że i tak się nie gniewa.
- Ten "pajac" nazywa się Rob i jest bardzo sympatyczny- powiedziała dobitnie.
- Umawiasz się z facetem o imieniu "Rob"?- Dławiłam się śmiechem.
- Nie wszyscy przystojniacy mają na imię James- powiedziała i uśmiechnęła się wrednie, no co mi mina zrzedła.
~*~
- Julia Roberts z pewnością powinna dostać Oskara za tą rolę!- powiedziała mama, wzdychając przeciągle. Odezwała się pierwszy raz od rozpoczęcia filmu.
Przez chwilę błądziłam myślami, obserwując, jak Julia Roberts szaleje na zakupach, jako Pretty Woman. Wystukiwałam palcem rytm do śpiewu Roya Orbisona. Czarny lakier na pomalowanych paznokciach był w kilku miejscach odpryśnięty, a jeden nawet złamany- Sam zresztą odpłaci mi za to A potem się ocknęłam i już wiedziałam, jak zagadnąć mamę.
- Byłaś kiedyś jak ona?- Skinęłam głową stronę telewizora.
- Znaczy na zakupach na czyjś koszt?- Mama włożyła sobie do buzi całą grać popcornu.
- Nie- Wpatrywałam się uporczywie w swoje dłonie. Nie wierzyłam, że naprawdę zaraz to powiem.- Przespałaś się z kimś nieznajomym?
Mama wyplułam prażoną kukurydzę z buzi. Błądziła po mojej twarzy zdziwionym wzrokiem. Obiecałam sobie, że za żadne skarby nie spojrzę jej w oczy i miałam zamiar dotrzymać obietnicy.
- O co Ci chodzi, Lizzy?
- O tatę. Znałaś go w ogóle wcześniej?
- Oczywiście, że znałam Twojego ojca- odpowiedziała nadal zdezorientowana- bardzo dobrze. Przecież wiesz, że się kochaliśmy.
- A powiedział Ci, że jest bogiem?- warknęłam a moje postanowienie szlag trafił. Wpatrywałam się w mamę, gdy zaskoczona nabrała powietrza i przyłożyła dłoń do ust.
- Znaleźli Cie?- zapytała. Jej oczy wyrażały tylko strach, a ja zdałam sobie sprawę, że wiedziała. Wiedziała o nim od zawsze.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś?- Nie byłam na nią zła. Jedyne co czułam to ogromne zdziwienie, no i może zmieszanie.
- Twój tata, Al- Mama objęła mnie ramieniem, tuląc do siebie- znaczy Apollo, ale przedstawił mi się tym właśnie skrótem, i ja poznaliśmy w klubie. Grał tam mało znany zespół, o który miałam zrecenzować na zajęcia. Byłam wtedy na pierwszy roku studiów w NYU**. Twój tata podszedł do mnie i bez żadnego większego wstępu zaczął opowiadać o swojej opinii oraz jaką karierę wróży kapeli. Muszę dodać, że jego ciekawe spostrzeżenia uratowały moją pracę domową. Apollo był tak uroczy, że bez większych oporów się z nim umówiłam. Jak kobieta może się oprzeć blondynowi o tak błękitnych oczach- westchnęła, doszukując się w moim wyglądzie ojca- Później poszło szybko. Wpadłam po same uszy, zresztą ze wzajemnością. Po tym jak dowiedziałam się, że jestem w ciąży twój ojciec zaczął bredzić coś o Olimpie, Starożytnej Grecji, Obozie i wielkim niebezpieczeństwie. Ostrzegł , że nie mogę Ci powiedzieć. Mówił, że nadejdzie czas, gdy sama poznasz prawdę. A potem zniknął, od tak- Po jej policzku potoczyła się samotna łza.- Wiesz co jest zabawne? Że do dziś mu nie uwierzyłam. Do dziś.
- Masz racje- Wtuliłam się w nią mocniej, zaciskając zęby, ze złości na Apolla.- To faktycznie zabawne.
** New York University
~*~
Zegar wybił 11 rano, a zaraz potem usłyszałam dzwonek do drzwi. Szybko poleciała do wejścia. Stanęłam przed lustrem poprawiając pomiętą, błękitną sukienkę. Przyklepała włosy i uśmiechnęłam się do swojego odbicia. Od miesiąca w okolicy pracował wyjątkowo przystojny listonosz. Nie liczyłam na nic w związku z jego osobą, ale powzdychać sobie mogłam. Otworzyłam drzwi z wyćwiczonym uśmiechem, który momentalnie zamarł, gdy zobaczyłam z kim mam doczynienia. Przed drzwiami stał James swobodnie oparty o framugę drzwi, miał na sobie ciemną koszulkę z biały nadrukiem i dżinsy. W żadnym razie nie przypominał mojego przystojnego listonosza! Otworzył usta, by się coś powiedzieć, ale ja szybko zakryłam mu je ręką. Jeszcze tego brakowało, żeby mama znowu zaczęła gadać o moim domniemanym związku z brunetem.
Ubierając pierwsze z brzegu buty, chwyciłam torebkę i krzyknęłam na pożegnanie, że będę wieczorem. Wypchnęłam Jamesa z budynku i dopiero teraz mu się przyjrzałam. Ten kretyn wyglądał jeszcze lepiej niż wczoraj. Jak ktoś z jego wyglądem mógł mieć taki charakter. Nigdy nie powiedział mi w prost, że mnie nie lubi. A mimo to widziałam tą niechęć. Takie rzeczy się po prostu wyczuwa, w jego spojrzeniu, gestach i słowach.
- Dlaczego jesteś tu znowu?- Zmrużyłam oczy.
- Sam chciałbym wiedzieć- Zasłonił twarz ręką przed uporczywym słońce, które świeciło zza moich pleców.- Chodźmy, mam dziś sprawę do załatwienia w Obozie.
Wszystkie miejsca parkingowe na chodniku były zajęte, więc domyśliłam się, że postawił motor trochę dalej. Szliśmy w ciszy. Nie przeszkadzało mi to, że James po mnie przyjechał. Ważne było tylko to, żeby dotrzeć do Obozu, powłóczyć się z Sam, poznać całe moje rodzeństwo, a szczególnie Toby'ego. Mimo, że był dwa lata młodszy i wyższy, wyglądaliśmy jak bliźniaki. Tobias był moim męskim odpowiednikiem. Miał takie same niebieskie oczy, ze srebrną obwódką dookoła źrenicy. Mały nos i wąskie usta, i owalną twarz. Do tego był tak samo chudy, jak ja. To z nim załapałam chyba najlepszy kontakt. Przyszło mi nawet na myśl, że jesteśmy jak jeden organizm. Mózg wysyła polecenie, które kończyny wykonują. Ja byłam mózgiem, a Toby nogami. Chociaż jednym, czym różniły się nasze charaktery...
James zatrzymał się i złapał mnie za rękę. Byłam tak zaskoczona, że dopiero po chwili zauważyłam, że przyciągnął mnie do siebie. Wciągnęłam gwałtownie powietrze, zdając sobie sprawę jak jesteśmy blisko. Nasze kolana prawie się stykały, a ja nie potrafiłam się odsunąć. James wpatrywał się we mnie w taki sposób, że nie potrafiłam odgadnąć o co mu chodzi. Uśmiechnął się do siebie i podniósł moją rękę do góry. Dopiero teraz zorientowałam się o co mu chodzi. Prawą dłoń owiniętą miałam bandażem, po wczorajszym wypadku. Spuściłam wzrok, cała czerwieniąc się ze wstydu. On oglądał bandaż, a ja mimo że go nie lubię, pomyślałam...
- Co się stało?- zapytał, okręcając moją rękę delikatnie dookoła.
- Nie sprawdzam się w roli odkurzacza- mruknęłam.
- To chyba nic nowego...
Pokręcił głową z taką miną, jakby tylko tego można było się po mnie spodziewać.
- Elizabeth!
Obróciłam się, słysząc ten piskliwy głos. W naszym kierunku szybkim krokiem szła wysoka szatynka, Alison Craft. Ally była jedną z dwu osobowej świty Kate Klarkson, najpopularniejszej dziewczyny w szkole. To one w naszym liceum pełniły rolę wrednych dziewczyn. Nie, nie przeszkadzało mi to, że są super śliczne, bogate i fajne. Denerwowała mnie tylko ich sztuczność wobec siebie nawzajem. Oprócz rozmiaru stanika, chyba nic je nie łączyło. Gdy spotykałam, któraś z nich na korytarzu z reguły schodziłam na bok. Nie walczyłam z hierarchią, o ile nikt mi nie dokuczał, było dobrze. Wredne dziewczyny zwróciły na mnie pierwszy raz uwagę, gdy nadepnęłam przypadkiem na buty jednej z nich od Louisa Vuitton. Od tamtej pory miały mnie na oku.
Ally szła w naszą stronę stawiając równo nogi w szpilkach od Louboutina i machając torebką od Gucciego. Jak zwykle wyglądała olśniewająco.
- Cześć- powiedziała bardziej do Jamesa niż do mnie.
- No hej- Odsunęłam się od chłopaka pare centymetrów i wyjęłam dłoń z jego uścisku. Ally zauważyła ten ruch i zmrużyła oczy. Wygrzebała telefon z torebki i pisząc wiadomość, nawijała do nas.
- Nie wiedziałam, że masz chłopaka Lizzy- Uśmiechnęła się sztucznie- Właśnie piszę do Kate, z pewnością będzie chciała go poznać.
- My nie...- zaczęłam prostować sprawę.
- No coś Ty! Nie chcecie spotkać się z Kate?- przerwała mi, nadal stukając kciukami w ekran telefonu- Twój chłopak na pewno chce, prawda...
- James- podpowiedział Jackson. Drań nie miał zamiaru mi pomóc, tylko uśmiechał się zawadiacko do Ally, która była tym wniebowzięta.
- Jutro jest impreza u Kate, podeśle ci adres. Buziaczki.
Odwróciła się i odeszła w tą samą stronę, z której przyszła. Wymuszony uśmiech nie schodził mi z twarzy, póki Ally nie zniknęła nam z pola widzenia. Dopiero teraz odwróciłam się do zadowolonego Jamesa.
- Widzisz co narobiłeś?!- pisnęłam- Pójdziesz ze mną na tą imprezę.
- Zapomnij- odpowiedział i skierował swoje kroki w stronę motoru.
- Jeszcze nawet o tym nie wiesz, kochanie- powiedziałam do siebie z przekąsem, ruszając za nim.
~*~
Witam bardzo serdecznie! Mam nadzieję, że nie denerwowaliście się za bardzo na mnie, podczas mojej nieobecności. Nie wiem sama, dlaczego tak długo nic nie pisałam. Może jakiś zastój pisarski? No nic, jeżeli udało mi się Was ugłaskać dajcie znać w komentarzu.
Pozdrawiam, puck